Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

1 rocznica

Wczoraj była nasza 1. rocznica ślubu.

W sumie, pierwsza myśl - już jakiś czas temu - była, żeby w tym czasie się gdzieś wyrwać, wyjechać, i w taki naturalnie nieco inny od codzienności sposób obchodzić tą pierwszą z wielu rocznic. Ale jako że wypada to w pełni sezonu wakacyjnego, gdzie wyjazd zagraniczny, który planowaliśmy, byłby sporo droższy - to wyjazd był w czerwcu, Turcja obejrzana w zakresie części Anatolii, a w okolicy rocznicy byliśmy w domu. Był też pomysł - może gdzieś wyjechać, wyskoczyć choć na 1 dzień - ale nie tyle z przyczyn finansowych (tak, jeśli wszystko się uda - obawiam się, że potrzeb i wydatków bardziej niż pilnych będzie sporo więcej niż możliwości finansowych), co ze względu na stan żonki, której dzidzia w brzuszku jakby żyć nie daje, permanentne mdłości ma i jest na m-cznym zwolnieniu lekarskim, bo nie bardzo była w stanie cokolwiek robić. No a w tym stanie to człowiekowi nie bardzo się chce gdzieś jechać - i ja to absolutnie rozumiem.

W sobotę wpadliśmy do moich rodziców - stęsknieni, bo jakoś tak ok. 2 tygodni się nie widzieliśmy już. Mama uparła się na prezent - ale książki to my obydwoje lubimy dostawać, a to (niestety, tytułów nie pamiętam) taka chyba dość popularna (widziałem na wystawach księgarń) trylogia, w tytułach coś o Toskanii, ciepłe, pastelowe kolory okładek. Już nam nie raz mówiła, jakie to fajne - a ma nosa do książek - więc mówiłem: spoko, pożyczymy, skoro ona miała cały komplet. Ale nam kupiła, i mamy swój, z dedykacją w kawałkach :) Nawet ciacho nam zrobiła, pojedliśmy - a resztkę biszkopta, która przy robieniu została, kończyliśmy - na sucho - wczoraj wieczorem, a co, można :) 

Więc samą rocznicę zaplanowałem tak, że mieliśmy nie za daleko pójść zjeść coś sympatycznego w jakimś ładniejszym miejscu, a potem na film dobry jakiś. Żeby żonki nie forsować. Jak by miała siłę - to spacerek może jakiś jeszcze. Z czystym serce mogę polecić - jak ktoś z Trójmiasta lub okolic, i wie, gdzie to jest - restauracyjkę Monte. Centrum Gdyni, rzut butem od morza, bulwaru, Skweru Kościuszki, ale nie na środku Świętojańskiej (boczna uliczka od niej), miłe, ciepłe wnętrze, ładne meble, klimatyzacja (!!! wczoraj zbawienie), przesympatyczna obsługa (kelnerka, moim zdaniem, miała radiowy głos) no i - zdecydowanie bardzo ładnie podane, spore porcje i dobre jedzenie, do wyboru do koloru z naprawdę obszernego menu. Jak by ktoś reflektował - polecam :) 

Do kina nie dotarliśmy - żonka się objadła, ale pojawiły się mdłości, więc przeszliśmy się kawałeczek, i poszła poodpoczywać w pozycji horyzontalnej w domku. Biedactwo moje...

Potem postanowiliśmy się zwalić teściom na głowę - bo jako że zaspałem w obecnej naszej parafii i w mojej rodzinnej (gdzie ślub mieliśmy) z zamówieniem mszy za nas, to zadzwoniłem - gdzie? Do proboszcza parafii rodzinnej żonki, z którym mam dobry kontakt. Nie było problemu, wieczorem odprawią za nas - księży wystarczy, będzie koncelebra. To pojechaliśmy, i najpierw posiedzieliśmy u teściów troszkę, pogadaliśmy. 

W międzyczasie - niebo masakrycznie się zasnuło, znad centrum Gdyni takie czarne prawie burzowe chmury bardzo szybko szły. No i doszły - zanim do kościoła wychodziliśmy, już kapało. Dobrze, że teściu samochodem jechał :) Jak w kościele na mszy byliśmy - grzmiało, waliło, padało mocno, i ciemno było. Od kolegi z pracy dowiedziałem się później - w tym samym czasie nieco dalej... grad padał. Przypomniało mi to wszystko sytuację z naszego dnia ślubu. Deja vu, z dokładnością co do roku? :) Beznadziejna pogoda była rano w dniu ślubu. Pobudka, patrzę za okno - deszcz leje, mgła, syf jednym słowem. Mogło to wiele zepsuć. I co? No nic. Zanim do żonki dojechałem – a właściwie jeszcze zanim ruszyliśmy z domu – świeciło śliczne słoneczko, lekki wiaterek, piękna letnia pogoda. Sesja w parku wyszła prześlicznie, msza udała się pod każdym względem, na weselu wszyscy genialnie się bawili – jakby nie patrzeć, moim zdaniem udało się wszystko, a nawet było lepiej, niż żeśmy to planowali.

Tak świetnie było tamtego dnia - i choć potem nieco musieliśmy się docierać (jak każdy chyba, kto ze sobą zaczyna mieszkać i żyć razem), to ten rok był piękny, udany i bardzo szczęśliwy. Dobrze nam, a co. Ciasno na razie nie tak strasznie we dwoje - ale trzeba myśleć nad dwupokojowym mieszkankiem, w kontekście dzidziusia, który za pół roku się urodzi. Jesteśmy szczęśliwi, wystarcza nam tego, co mamy. 

I wczoraj było podobnie - z tą pogodą. Po południu porobił się syf, gradobicie, lało, grzmiało, ciemno, straszno - a myśmy poszli do kościoła, pomodlić się. Podziękować za ten rok, prosić o siły dla siebie nawzajem, dla nas obojga, o zdrówko dla naszej dzidzi, o pomoc Bożą w tym wszystkim, co byśmy chcieli zrobić, w realizacji różnych pomysłów i planów. Można to nazwać zbiegiem okoliczności - ale tak, jak przy ślubie, gdy do południa się wypogodziło, tak wczoraj, po tym jak przed mszą zrobiła się burza,  już w trakcie Komunii... świeciło słońce. Widać było ślady deszczu, ale było już ładnie, znowu ciepło i optymistycznie. 
Jakby taki znak od Boga - jeśli każdy nie tylko rok, ale każdy dzień, każdą sprawę, każdy problem i troskę złożycie przede Mną, w Moje ręce - Ja was nigdy nie zostawię z tym samych, będę was wspierał, dam wam siłę i umiejętność pięknej miłości dla siebie nawzajem i dla innych. Nie bójcie się prosić i dziękować. Tych, którzy we Mnie wierzą - nie zostawiam samych. Jestem przy nich i im błogosławię.

To był piękny rok, i mam nadzieję, że kolejne będą tylko lepsze. Mamy siebie - mamy to nasze małe szczęście, które już się na świat prawie wyrywa. Mamy dla kogo żyć, mamy po co żyć. I tyyyle do zrobienia :) 

Tak mi wrócił w tych dniach tekst o. Leona Knabita OSB, który kiedyś znalazłem, i na którejś z ramek na zdjęcia - wtedy jeszcze narzeczonej, dzisiaj żonce - napisałem:
Człowiek się z człowiekiem spotkał,
Bóg sam drogę wskazał.

Oto nowa życia zwrotka,
Człowiek się z człowiekiem spotkał.

Można śmiało dalej kroczyć
Serce niosąc światu w darze –

Człowiek się z człowiekiem spotka -
Bóg sam drogę wskaże.
Nowy rok - nowa zwrotka w tej piosence, w której ludzie ze sobą i z Bogiem za rękę idą przez życie. 

A na okoliczność uczenia się do egzaminu wziąłem praktycznie 2-tygodniowy urlop, więc od jutra mam wolne. Więc pewnie niezbyt często coś napiszę. Ale o modlitwę w intencji tego mojego przyswajania wiedzy bardzo proszę.

5 komentarzy:

  1. Niech Miłość w Was wzrasta a wzrastajcie w Niej. :)
    Dużo zdrowia dla całej Waszej trójki. Piękna rocznica. Jesteście w mojej modlitwie.
    My w październiku mamy 24-tą rocznicę. Jejciu! Róznie bywało ale najważniejsze, że trwamy razem. Pomimo.
    A ślub był w rodzinnej parafii mojej mamy, w Małym Kacku :) Tam też byłam chrzczona. W Gdyni są wszyscy moi bliscy. Jak zjadę do mamy to znajdę tę restauracyjkę :) Pozdrawiam Joanna
    Ja też mam egzamin :> za cztery tygodnie. Starsza pani się uczy :D języka niemieckiego. Od wyniku tego egzaminu zależy moja ewentualna praca, więc rzuciłam wszystko na jedną szalę. Boże, mówię, skoro dałeś mi "wędkę" to trzeba nauczyć się łowić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za dobre słowo, i również powodzenia w nauce :) Nie powiem - pomimo (rzekomej) łatwości do języków dałem odpór niemieckiemu, który mocno by się obecnie przydał... Niewykluczone, że zacznę go zgłębiać.

    Szkoda, że większość z tych, co tu piszecie czasem - w tym Ty, Joanno, macie niedostępne profile...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mam konta na blogerze. A niemiecki jest naprawdę prosty...albo ja taka zdolna :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Niech Wam Bóg błogosławi! Oby kolejne lata wspólnego życia były zawsze lepsze i piękniejsze od poprzednich! +

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozdrawiam i życzę Wam obojgu, choć nieznanym ;-), jak najlepiej. Pozdrawiam. aneta

    OdpowiedzUsuń