Narodził się Bóg, narodził się Król,
ku Niemu sny i marzenia płyną
ku Niemu sny i marzenia płyną
Już jutro, jak co roku, w gronie najbliższych, tych których kochamy, będziemy łamać się opłatkiem, składać sobie życzenia, z nadzieją, ufnością i optymizmem patrząc w przyszłość, w to wszystko co czeka nas i w te święta, i w nowym 2011 roku.
Może dla niektórych te święta to przykry obowiązek albo wręcz męcząca monotonia. Właśnie im - ale i każdemu z nas, sobie samemu również - życzymy dobrego i owocnego przeżycia tego czasu. Żeby to nie był kolejny długi weekend (w tym roku i tak dość krótki) w całości zmarnowany na (choć raz w roku usprawiedliwione) obżarstwo, symbiozę z telewizorem czy komputerem, czy coś równie bezproduktywnego. Żeby to nie były święta spędzone tak, jak na - smutnym, ale prawdziwym - obrazku z poprzedniej notki, jak to dla wielu wyglądał Adwent, czas rzekomo przygotowania na te święta.
Bóg przychodzi do każdego z nas, czy nam się to podoba, czy nie; czy w Niego wierzymy, czy nie. Tylko od nas zależy, co z tym zrobimy. Możemy skończyć na zrobieniu z własnego domu po prostu szopki, poprzez przesadne przygotowania zewnętrzne, stworzenie czegoś bliżej nieokreślonego nazywanego klimatem świąt - jednocześnie będąc zupełnie nieprzygotowanym wewnętrznie (wersja pt. opakowanie ładne, a w środku pusto; piękna forma, zero treści). A możemy przygotować w domu to, co konieczne (z umiarem), nie zapominając i przygotowując z równym wysiłkiem siebie samych - swoje serca, to co najważniejsze; wtedy unikniemy właśnie robienia z siebie szopki, a sama szopka - ta betlejemska - będzie tylko naprawdę radosnym celem, do którego w tych dniach fizycznie, do kościołów, i duchowo, w sercu, będziemy zmierzać; nie dlatego, że trzeba, wypada - ale dlatego, że chcemy.
Im bardziej poznajemy i doświadczamy siebie samych, tym bardziej mamy szansę poznać i doświadczyć Boga. On przychodzi do nas w tych dniach w najbardziej prostej, ufnej a zarazem bezbronnej postaci - małego dziecka, które nie wie, co to zło, które potrafi tylko z uśmiechem wyciągać ręce do człowieka. Tak, zaufanie Mu nie oznacza rozwiązania z dnia na dzień wszystkich problemów - ale On sam daje każdemu z nas nadzieję, z której płynie siła i inspiracja do stawiania czoła temu, co trudne, bolesne i czasami bardzo ciężkie. Bóg jest zawsze z nami, nikogo z nas na krok nie odstępuje - i to czasami my sami po prostu w Niego nie wierzymy albo nie chcemy Go zauważyć. Bo zamiast zaufać, współdziałać z Nim, rozmawiać a czasami i kłócić - wolimy po prostu wszystkie sukcesy przypisać sobie, a na Niego zwalić winę za całe zło wokół nas.
Pozwólmy się Bogu poznać i chciejmy poznać także Jego. Żeby nasza wiara i modlitwa nie była pustym recytowaniem czy oddawaniem czci obrazkom, posążkom czy innym podobiznom - ale jedynemu prawdziwemu Bogu, którego Syn przychodzi na świat, i chce wejść w życie każdego z nas, aby uczynić je i nas samych lepszymi, szczęśliwymi, spełnionymi i pełnymi nadziei. On zna nasze myśli, pragnienia i porywy serc - wystarczy tylko nie zamykać tego przed Nim, nie chcieć za wszelką cenę być panem samego siebie, a zaufać Mu i zapragnąć, aby On nas poprowadził, wskazał drogę.
Życzymy Wam świąt naprawdę autentycznej radości, która promieniować będzie nie tylko przez te kilka dni, ale na cały nadchodzący rok. Życzymy Bożego błogosławieństwa i Jego opieki dla Was i dla Waszych najbliższych, tych których kochacie, rodzin, dzieci. Życzymy prawdziwego pokoju serca, który nie tylko zagości na chwilę, ale stanie się trwałym fundamentem. Otwórzcie się przed Nim, nie bójcie i nie wstydźcie się pokazać mu samych siebie - z tym, co dobre i piękne, ale i ze wszystkim, co wymaga zmiany, boli, stanowi problem. On nas kocha nie jako wyidealizowane obrazki - ale takich, jacy jesteśmy naprawdę: prości, niekonsekwentni i słabi, z bagażem różnych doświadczeń.
Żeby Bóg, który do nas przychodzi w wigilijną noc, nie tylko narodził się gdzieś tam, obok, w stajence, w bliżej nieokreślonym miejscu - ale w naszym, Waszym sercu. I żeby świadomość Jego narodzenia, Jego miłości do nas coś w nas zmieniła. Choć trochę.
Poprzez ciszy mgłę z dala słychać śpiew,
Dziś wszystkim z nas Bóg narodzi się.
Dziś wszystkim z nas Bóg narodzi się.
Tego życzę z serca Wam z moją rodzinką :)
Może piosenka poniżej nie jest to szczyt umiejętności wokalnych (w końcu śpiewają dziennikarze), ale piękne słowa i fajne przesłanie - Kolęda dla zmęczonych Roberta Kasprzyckiego i redakcji Tygodnika Powszechnego (tekst tutaj, ale nie daje się skopiować).
Najlepszego!
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuń,,Gdyby każda noc w naszym życiu mogła być jak noc Bożego Narodzenia, rozjaśniona światłem wewnętrznym..."
OdpowiedzUsuń[brat Roger z Taize]
Pozdrawiam świątecznie!!! :-)
Dobrych Świąt, Palabro! Radości spotkania!
OdpowiedzUsuńsuper ta .. kolęda! dzięki..
OdpowiedzUsuńnie moge komentować z afro :-/ więc ... żabusia moje drugie JA :-D pozdrawiam..
OdpowiedzUsuńMasz u mnie zakładkę. To oczywiście żadna nobilitacja ani nawet wyróżnienie.Po prostu, dołączyła się do grona czytaczy czuża dusza. Czuża dusza, tiemnyj les - jak mawiają Rosjanie.
OdpowiedzUsuńPiszę ten "komentarz", a nawet nie zapoznałem się, nawet pobieżnie z Twoim blogiem. Piszę, bo Twój ostatni post, ma duszę. Trafiłem tu z bloga Siostry Małgorzaty. Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Twoją rodzinę. Jan
Wszystko tu jest takie ładne. Zajrzałem, bo szukałem coś o Andrzeju Madeju, OMI i Google wyrzucił twój adres. Pozdrawiam, będę cię śledził dalej :-)
OdpowiedzUsuń