Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

czwartek, 22 marca 2012

Jest mi wstyd i tego nie rozumiem

Nie jestem fanem Gazety Wyborczej. Niestety, z przykrością stwierdzam, iż udało się jej napisać nt. Kościoła dość spójny i przedstawiający przykrą rzeczywistość tekst. 

We wtorek 20.03.2012 w wersji papierowej pojawił się artykuł pt. Jak w praktyce wygląda zero tolerancji w Tylawie, w wersji on-line nazwany inaczej i znajdujący się tutaj. Dotyka on sprawy jednej z ofiar pedofila z Tylawy (archidiecezja przemyska), księdza, skazanego prawomocnym wyrokiem za swoje czyny. Pani ta wyczytała bowiem w gazecie stanowisko Przewodniczącego KEP abp. Józefa Michalika nt. postępowania wobec księży dopuszczających się przestępstw seksualnych. A wypowiedział się tak: "Stolica Apostolska mówi, że VI przykazanie obowiązuje od zawsze i każdego. Nie ma żadnych przywilejów". Zresztą, wypowiedzi te medialnie były głośnie - choć raz słusznie - w ostatnich dniach, kiedy m.in. była mowa o możliwości karnego przeniesienia takich duchownych do stanu świeckiego.

Nie w tym jest problem. Problem jest w tym, jak się ma to, co abp. Michalik mówił - do tego, co ten sam abp. Michalik jako ordynariusz owego księdza z Tylawy robił w sytuacji stawianych mu zarzutów seksualnych, zresztą potwierdzonych prawomocnym wyrokiem przez sąd. 

A było tak - sprawa ujrzała światło dzienne w 2001 r. Pojawiło się sporo zarzutów, i to nie ze strony jednej, a kilku osób. Reakcja abp. Michalika? Napisał list, w którym wyraził współczucie duchownemu i nadzieję, "że konfratrzy i parafianie, którzy znają lepiej środowisko niż wrogie Kościołowi i depczące prawdę gazety lub osoby, nie stracą zaufania do swego proboszcza, ale okażą mu bliskość przez gorliwą modlitwę". Powiedzmy, że jest to zrozumiałe, sytuacja miała swój początek, może nie chciał od razu dyskredytować i osądzać owego księdza. Miał prawo, ale... czy nie należało, przed wyrażeniem się tak zdecydowanie w jego obronie, zasięgnąć informacji innych księży z dekanatu, okolicy, i za ich pośrednictwem informacji od świeckich? Moim zdaniem - należało. Wątpliwości z pewnością by się nasunęły - o takich sprawach się mówi, i przy odrobinie woli można by było dojść do tego, że są wątpliwości co do zachowania tego człowieka. A jednak - nikt niego nie zrobił. Można się tłumaczyć "bo nikt tego wprost nie nakazywał wtedy". Tylko czy jest to usprawiedliwienie?

Po 3 latach od ujawnienia sprawy, w czerwcu 2004 r. Sąd Rejonowy w Krośnie skazuje księdza na 2 lata więzienia z zawieszeniem na pięć za molestowanie sześciu dziewczynek. Nie opiszę, co robił, ale w kontekście dorosłego człowieka i księdza, takie zachowanie pod adresem dzieci to po prostu obrzydliwość. Do winy człowiek się nie przyznał, ale chociaż się nie odwoływał. Reakcja abp. Michalika? Żadna. To znaczy, na początku 2005 r. - sam? czy może raczej pod wpływem nacisków - przeniósł skazanego księdza. Po co było to pół roku zwłoki? Wyrok był prawomocny po niespełna miesiącu. Skazany prawomocnie za przestępstwa seksualne kapłan przez pół roku był nadal proboszczem. 

Parafianom wielu się to w głowie nie mieściło. Próbowali interwencji w kurii, czyli u abp. Michalika, jedna osoba napisała nawet do papieża Jana Pawła II. Z kurii - zero odpowiedzi. Z Watykanu - informacja, że sekretarz papieski abp. Stanisław Dziwisz przekazał pismo właściwej kurii... czyli do abp. Michalika właśnie. Po kilku wprost formułowanych prośbach o zmianę, w parafii pojawił się nowy ksiądz. Co wcale nie oznaczało, że skazany ksiądz z parafii zniknął - był tam dalej, dalej pełnił swoją posługę. 

Parafianie próbowali działać, pisząc do poszczególnych polskich biskupów w tej sprawie. Znowu - zero odzewu - co jest przykre, bo oznacza obojętność czy brak wyczucia nie tylko jednego, ale wielu biskupów. Co nie powinno mieć miejsca. Żaden z nich nie mógł zareagować? Mógł. To nie jego jurysdykcja, ale są odpowiednie dykasterie, jest nuncjusz, są sposoby do zareagowania na takie sygnały. O ile się chce. Efekt - dopiero po, zrozumiałym dla adresata, napisanym po włosku liście do kar. Josepha Ratzingera, ówczesnego prefekta Kongregacji Nauki Wiary, dzisiaj papieża Benedykta XVI. Wystarczył tydzień - skazany ksiądz zniknął z parafii w Tylawie. 

Niestety, co jest dla mnie niezrozumiałe, pozostał... w tym samym dekanacie Dukla, 15 km dalej. Czemu to miało, poza zgorszeniem, służyć? Nie mnie decydować, dokąd powinien wysłać taką osobę ordynariusz - czy na rekolekcje zamknięte do klasztoru gdzieś w głuszy, czy do domu rekolekcyjnego - właściwa osoba powinna to wiedzieć i zadziałać. A tymczasem odprawiał Msze, głosił homilie, a nawet - czego już w ogóle nie rozumiem - spowiadał małe dzieci przygotowujące się do I Komunii świętej. 

Pojawiał się tam do końca 2011 r., czyli przez 5 lat od daty wyroku. A przy okazji - mniej więcej do momentu, kiedy sprawa przestępstw seksualnych duchownych stała się głośna także w Polsce. Wątpię w zbieg okoliczności. Co więcej, ludzie - którzy sprawę znali - także dziwili się, że ksiądz z tak poważnymi i udowodnionymi zarzutami karnymi pojawia się, jakby nigdy nic, w kościele, głosi kazania, odprawia Msze Święte. W odpowiedzi od proboszcza usłyszeli, że dzieje się tak na prośbę biskupa - czyli abp. Michalika właśnie. Na pytanie dziennikarki o potwierdzenie takiej wypowiedzi ów proboszcz odpowiedzieć nie chciał. Wymyślił to, żeby uzasadnić obecność, bądź co bądź pewnie kolegi? Jeśli bowiem takie miało być faktycznie stanowisko biskupa - nie miał powodu, aby go nie ujawnić. 

Jak to wszystko wytłumaczyć? Mnie to wygląda na schizofrenię - jedno się mówi pod publiczkę, a co innego stosuje na własnym diecezjalnym podwórku. Albo na to, że abp. Michalik nie spodziewał się te kilka lat wstecz takiego narośnięcia problemów nadużyć seksualnych duchowieństwa, zakładał że sprawa po wyroku zostanie wyciszona, albo będzie można zwalić problem medialnego zaistnienia sprawy na komunistów, agnostyków, wrogów Kościoła czy kogo tam jeszcze. I teraz, gdy sprawa wraca, reaguje stanowczo Watykan, są kraje gdzie do dymisji podaje się pół episkopatu - trzeba się dopasować z tym, co się mówi.

Dla mnie to jest żenujące. Poza tym, że Watykan zajął w ostatnich latach zdecydowane stanowisko w tych sprawach, nic się nie zmieniło. Przykazanie jest, jakie było. Skazanie prawomocnym wyrokiem oznacza winę - ksiądz też obywatel i podlega prawu państwa, zatem co do winy wątpliwości mieć nie można. Dlaczego zabrakło odpowiednich reakcji? Dlaczego wszystko, co w tej sprawie było robione przez abp. Michalika jako biskupa diecezjalnego i przełożonego proboszcza z Tylawy, było albo wymuszane (przez ludzi lub jego watykańskich zwierzchników), albo było nie było robione nic?

Uważam, że ta sytuacja absolutnie dyskredytuje abp. Michalika - czy to jako ordynariusza, czy tym bardziej osoby stojącej na czele Konferencji Episkopatu Polski. 

3 komentarze:

  1. JEŚLI jest tak jak to zostało wyżej opisane... masz rację - wstyd, porażka, zgorszenie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz, nie wątpię w reakcje ludzi na taką sytuację, zresztą medialnie głośną. Daty, niestety, jakichkolwiek podejmowanych (o ile w ogóle) działań mówią same za siebie...

    OdpowiedzUsuń
  3. To smutne, ale wielokrotnie prawdziwe. Powoływanie biskupów spośród zasłużonych kapłanów często wcale nie ma wiele wspólnego z Bożym powołaniem. Znam osobiście biskupa Częstochowskiego. Wywalił mnie z Seminarium za założenie bloga, był moim rektorem. Moim zdaniem to ostatnia osoba, która się na biskupa nadaje. Ale poniekąd oczywiste było, że prędzej czy później nim zostanie.

    Powinno nastąpić oczyszczenie Kościoła ze złych księży, złych biskupów. I zaprzestanie niszczenia prawdziwych, gorliwych powołań. Ale pamiętajmy, że wszyscy jesteśmy ludźmi, grzesznicy tworzą Kościół. Na jego czele nie stoi zaś grzeszny papież, tylko Jezus Chrystus.

    OdpowiedzUsuń