Gdy niektórzy mówili o świątyni, że jest przyozdobiona pięknymi kamieniami i darami, powiedział: Przyjdzie czas, kiedy z tego, na co patrzycie, nie zostanie kamień na kamieniu, który by nie był zwalony. Zapytali Go: Nauczycielu, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy się to dziać zacznie? Jezus odpowiedział: Strzeżcie się, żeby was nie zwiedziono. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem oraz: Nadszedł czas. Nie chodźcie za nimi. I nie trwóżcie się, gdy posłyszycie o wojnach i przewrotach. To najpierw musi się stać, ale nie zaraz nastąpi koniec. Wtedy mówił do nich: Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Będą silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie. Lecz przed tym wszystkim podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą do królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa. Postanówcie sobie w sercu nie obmyślać naprzód swej obrony. Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie się mógł oprzeć ani się sprzeciwić. A wydawać was będą nawet rodzice i bracia, krewni i przyjaciele i niektórych z was o śmierć przyprawią. I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie zginie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie. (Łk 21,5-19)
Łatwo, oj jak łatwo przychodzi nam pusty zachwyt nad różnego rodzaju monumentami. Pałac Kultury i Nauki, dwie wieże World Trade Center, Złote Tarasy, pałace... Z Żydami było podobnie - tak samo w majestacie świątyni jerozolimskiej widzieli potwierdzenie: Bóg tak chce, Bóg nas wybrał, świątynia będzie wieczna, bo sam On w niej mieszka. Co życie pokazało? Że ani wieczna nie była, ani też Bóg w niej nie mieszkał (bo co - gdzie miałby się, biedak, podziać, kiedy runęła?), i niespełna 40 lat po scence, którą niedzielna ewangelia prezentuje nie było po niej śladu. Przepraszam - był i jest: ściana płaczu. Tak, ta świątynia była piękna i niesamowita - z pewnością. Ale Bóg powiedział jasno - i tak się stało. Nigdy nie została już odbudowana. Pozostała - no właśnie... jako niemy świadek i dowód na to, że Bóg nigdy się nie myli. WTC też, od 9 z górą lat, jest dowodem na kruchość tego, co ludzkimi rękoma wzniesione.
Tacy już jesteśmy - jak ktoś czymś zagrozi, to najchętniej od razu głowa w piasek. Nie da się? To trzeba zapobiegliwie dowiedzieć się jak najwięcej, żeby być gotowym. Skoro On tak mówi... Boją się, więc pytają Jezusa - kiedy? Chciało by się wiedzieć, kiedy, co? Można by to zobrazować na przykładzie - ludzie dowiadują się, że Sąd Ostateczny nastąpi za godzinę, przyjmijmy. Co robią? Jeden leci do spowiedzi, inny idzie się pogodzić z bratem czy rodzicem, jeszcze inny klęka i zaczyna się modlić, następny z kolej postanawia większość majątkiu przekazać na jakiś zbożny cel.
Piękne, prawda? Tak. Tylko nie tędy droga. To znaczy - tędy, ale inaczej. Cały czas. Bo daty Dnia Sądu nie jest dane dowiedzieć się ani mnie, ani tobie, ani nikomu innego. Bóg to zaplanował - nie bój się, nastąpi we właściwym momencie. To wszystko mamy robić - ale cały czas. Tak, aby zawsze i w każej sytuacji być gotowym. Nie tylko wtedy, kiedy ktoś postraszy, uświadomi, przypomni - ale ciągle.
Zresztą - co by mi ta wiedza, data Sądu czy też swojej śmierci - dała? Nic. A właściwie - dała by, a raczej zabrała - spokój. Czy człowiek umiałby żyć równie dobrze, pełną piersią i normalnie, znając moment swojego odejścia ze śiata z dużym wyprzedzeniem? Według mnie - nie. Bo ta wiedza by go zdeteminowała, przerażała, uniemożliwiała bycie normalnym, cieszenia się z tego co radosne. Tacz jesteśmy. Z jednej strony tyle się mówi, zabobonni wydają góry pieniędzy na wróżbitów, wróżki, czarodziejki czy jasnowidzów - byle tylko coś się o tym dowiedzieć. Czy warto, nawet gdyby się dało? Nie, nie da się. I nie - nie warto.
Ten obrazek z dalszej części - brzmi znajomo? Nie wiem, czy żyjemy w czasach ostatecznych - jak to niektórzy już zawyrokowali, mniej lub bardziej trafnie. Ale faktem jest - czasy są niespokojne. To, co dzieje się naokoło ma prawo i wręcz powinno napawać niepokojem - nie dlatego, że może oznaczać zbliżanie się Dnia Pańskiego, ale dlatego że się dzieje i jak się dzieje. Wojny? Kilka permanentnych, w niektórych rejonach świata - co chwilę nowe. Trzęsienia ziemi? Proszę bardzo - Haiti i jej zmagania z epidemią cholery, wystarczy tv włączyć. Straszne zjawiska - tsunami, powodzie? Tak, także w naszym kraju. Głód, zaraza? Też, w ilu miejscach świata.
Tyle opisów zjawisk zewnętrznych - ale bolesna jest bardziej część mówiąca o tym, co się ludzkiego wnętrza tyczy. Tego, co Jezus prorokuje odnośnie sytuacji w Niego wierzących. To sprawdza się, i to z pewnością. Wojny na tle religijnym. Zabijanie się nawzajem, ludzi jednego narodu tylko dlatego, że ktoś wierzy inaczej. W myśl w chory sposób pojmowanego prymatu jednego wyznania (najczęściej, niestety, dotyczy to ekstremistów muzułmańskich - zaznaczam, ekstremistów) marginalizowanie chrześcijan, zastraszanie, okaleczanie czy po prostu zuchwałe mordowanie! To się dzieje. To jest fakt. Słowa Jezusa w tym zakresie już się spełniły i spełniają się nadal - co widać na Bliskich Wschodzie, w Iraku, Ziemi Świętej i tylu innych miejscach.
Jaki z tego wszystkiego morał? Ano, dwojaki. Po pierwsze - gotowość, warunek podstawowy, zawsze i wszędzie. Tak, jesteśmy tylko ludźmi, grzeszymy, upadamy, obiecujemy Bogu po czym słowa nie dotrzymujemy - zgadza się. Ale stawaj na głowie i bądź tak gotowy, jak tylko jesteś w stanie, i nie usprawiedliwiaj się. To podstawa. Po drugie - wytrwałość, która ocala życie. Ostatnie zdanie. Wytrwałość, którą Jezus nagradza. Wytrwałość, która będzie miarą tego, na ile jesteśmy gotowi. Tu i w innym miejscu Jezus uspokaja wręcz mówiąc Nie bójcie się, u was nawet wszystkie włosy na głowie są policzone.
Tak, nie mamy się czego bać. Bać można się i warto tylko tego, co mogło by pozbawić na zawsze obecności Boga, oddzielić od Niego. Śmierć to tylko moment, który czeka nas tak czy siak, i może być po ludzki momentem wielkiego cierpienia. Życie jest ceną najwyższą? Tak, ale to życie - wieczne, mimo, że świat bardzo często wmawia nam inaczej, że liczy się to życie tu i teraz, na ziemi. Bóg chce i Bóg daje siłę, aby w tym momencie śmierci wytrwać z Nim w sercu. Nie zdezerterować.
Tak, prześladowcy mogą zrobić mi wszystko. Wyśmiać, opluć, znieważyć, podeptać, okaleczyć, a nawet zabić. Sztuka - aby nie dać się w tym złamać. To jest przesłanie Jezusa. Nie liczy się forma zewnętrzna - tak, za wiarę można zginąć, i nie jest sztuką za wszelką cenę męczeństwa uniknąć. Liczy się duch - który ma tryumfować, nawet gdy ciało leży połamane i sponiewierane. Jezus też - po ludzku umarł. I to niekoniecznie na 3 dni - chodzi o to, że tego 3 dnia był już żywy, zmartwychwstały. I, po mimo ludzkiej śmierci, zwyciężył. To jest wyzwanie i zaproszenie dla nas - zwyciężyć za wszelką cenę, ale nie po ludzku, tylko sercem i wiarą.
Prędzej czy później, nadejdzie dzień, o którym Malachiasz mówi (Ml 3,19-20a) - kiedy tych, którzy innych krzywdzili, spotka kara. Mimo ich pewności siebie, pewności swojej siły i władzy. Pewny był Herod - i upadł. Pewni byli Żydzi, stojąc w majestacie cienia świątyni jerozolimskiej - została zburzona. Na każdego pysznego i zadufanego w sobie, który krzywdzi innych, Bóg zawsze ześle takich czy innych Rzymian (a'propos burzenia świątyni), którzy dosadnie pokażą, jaki ten ktoś jest kruchy i słaby tak naprawdę. Słoma pali się bardzo szybko.
Skąd w tekście Pałac Kultury i Nauki? A, bo właśnie z okna w hotelu, w którym to piszę w poniedziałkowy wieczór, widzę piękną panoramę na tenże :)
Masz rację... Bardzo ważnym jest abyśmy byli gotowi na Dzień Pański, na powtórne przyjście Jezusa Chrystusa.... Pozdrawiam..
OdpowiedzUsuń