Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

sobota, 7 listopada 2015

Nie wyszło

Czasami jest tak, że człowiekowi jest po prostu źle. Że wydaje mu się, że Pan Bóg to sobie albo wolne zrobił (zarobiony jest - to pewne, należy się), albo przeoczył, a może zakpił? I wydarza się coś, co w sensie negatywnym burzy jakiś tam porządek, przede wszystkim plany.

Jakiś czas temu prosiłem na tym blogu o modlitwę w intencji mocno zaawansowanych działań z udziałem mojej osoby, które - jak mnie nieoficjalnie zapewniano - doprowadzić miały do zmiany na dużo ciekawszą i nie ukrywam, o wiele lepiej płatną pracę. A w piątek tuż po 16 dowiedziałem się, że niestety - mnie nikt tam nie chce. 

Nie raz i nie dwa razy tutaj cytowałem: chcesz Boga rozśmieszyć, to powiedz Mu o swoich planach. No i właśnie się o tym mocno przekonuję. Tu nie chodzi o to, że się w tę robotę zapatrzyłem, że starał się priorytetem ponad wszystko itp. Tak, poświęciłem bardzo dużo czasu na przygotowanie się do rozmowy - tym bardziej, że wskazywano mi, że zakończy się powodzeniem, że to formalność. Chciałem dobrze wypaść, więc się starałem. Tak, nastawiłem się - bo to była okazja, jakich w mojej branży i w mojej okolicy praktycznie nie ma. Tak, czuję się co najmniej głupio, bo nie rozumiem, po co mnie tak zwodzono - gdyby po prostu dostał info o ofercie pracy i się zgłosił, to było by inaczej; a tu cała, wielokrotnie podkreślana otoczka, powołanie się na konkretne osoby. I wyszło z tego wielkie nic. 

Prosiłem zaglądających tutaj - i nie tylko - o modlitwę, i jestem bardzo za nią wdzięczny. Sam się też modliłem. O co? Tak, z jednej strony aby się udało, tak po prostu i po ludzku - rozwiązało by to kwestię finansów, pozwoliło nie na Bóg wie jakie zakupy czy bogactwo, ale na pewną swobodę, której dzisiaj nie mamy pomimo ciężkiej pracy i wykształcenia. Może ktoś powie: marudzisz, masz pracę, nie to co inni, o co ci chodzi? Mam, ale się nie rozwijam, a nie po to było 8 z okładem lat, nazwijmy to, "studiów". Z drugiej zaś strony - na jednym oddechu dodawałem: Boże, Ty sam wiesz, Ty decyduj, Ty mnie poprowadź - powtarzając gdzieś tam modlitwę bodajże św. Ignacego Loyoli, zaczynającą się od słów "przyjmij, Panie, całą moją wolność...". 

Nie mam w sumie żalu do Boga - tuż po tej sytuacji kolega opisał mi praktycznie identyczną ze swojego życia, dodając, że niewiele później, kiedy nie dostał (także z polecenia...) wymarzonej pracy, trafiła mu się o wiele lepsza oferta i ma dobrą pracę. Wierzę, że On mnie gdzieś tam prowadzi i wie lepiej, co dla mnie, dla nas jest dobre. Mam żal najbardziej do tej osoby, która tak a nie inaczej to wszystko przedstawiła, jakby samo aplikowanie na to stanowisko miało przesądzić o moim zatrudnieniu i właściwie wszystko było ustawione - a wyszło jak wyszło. 

Sam nie jestem zwolennikiem metody czytania Biblii na zasadzie "otwórz byle gdzie i czytaj". Usiadłem wczoraj po powrocie z pracy z brewiarzem, i co wyczytałem w nieszporach? 


Pewnie się znajdzie taki, co uzna to za przypadek (do sprawdzenia - czytanie z nieszporów piątku 31. tygodnia zwykłego) - ja nie. Cieszę się, że On dał mi te słowa akurat wczoraj. Schodzi to wszystko powoli ze mnie... Ale pozostaje takie poczucie: kolejna oferta, kolejne ogłoszenie odpowiadające i temu, co robiłem, jako doświadczeniu, i temu, co chciałbym robić zawodowo. Heh... 

I tak mi się ciśnie do głowy refren z jednego kawałka Ewy Urygi: niech wola Twoja dziś spełni się... A słowa bądź wola Twoja w modlitwie - hm, nie tyle może trudniej, ale uważniej wymawiam. Tak to właśnie jest - w sensie pozytywnym trzeba uważać, o co i jak się człowiek modli, bo Pan Bóg słucha. Ale przecież kto bardziej kocha i chce lepiej dla mnie (zresztą dla każdego) niż On? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz