Z całego serca dziękuję wszystkim, którzy szturmowali Niebo w intencji tego egzaminu i mojej skromnej osoby... I przepraszam za kłopot.
Bo nie zdałem.
A przynajmniej to wynika z listy, która w necie się pojawiła - wymienia ona osoby, które zdały, no i mnie na niej nie ma. Oficjalnie - powieszą wyniki jutro po południu.
Dla mnie to... dziwne. W ogóle, dziwnie było. Denerwowałem się do piątku, choć już wieczorem jakiś taki spokój był, jak powtarzałem sobie materiał pewien. Rano jak wstałem w sobotę - to już w ogóle, chillout wręcz. Zero stresu. Trochę mnie to niepokoiło, ale cóż. Pojechaliśmy - żonka oczywiście też, kibicować.
Usadzanie trwało w nieskończoność, potem bite 40 minut tłumaczenia, co i jak - niektóre rzeczy mocno zakręcone były. Wyniki - miały być najdalej we wtorek ok. 15:00, również na www. No i jak rozdali testy i można było zacząć - to zacząłem pisać. Sporo, wg mnie, z prawa karnego całkiem sensownie, a tego się najbardziej bałem, bo wiadomo było, że dużo z tego, a nie jest to moja mocna strona. No i tak szło. Cieszyłem się, bo pomimo że były pytania, gdzie generalnie mniej lub bardziej strzelałem na ślepo, to większość zdecydowanie wiedziałem. Nawet oddałem wcześniej - bo po co siedzieć? Koła nie wymyślę, co wiedziałem - zaznaczyłem, pozostałe potraktowałem na zasadzie eliminacji błędnych i niepasujących na pewno odpowiedzi, resztę strzeliłem po kilku próbach dojścia do prawidłowej odpowiedzi drogą eliminacji.
Jak wróciliśmy do domu, na jednym z portali zaczęła się burza mózgów - próby odtwarzania pytań i dochodzenia do prawidłowych odpowiedzi. Wszyscy zgodnie twierdzili - trudny. Dużo trudniejszy od zeszłorocznego, który trudno nazwać inaczej niż mocno prostym - i zdecydowanie dużo trudniejszy niż test tegoroczny na aplikację ogólną (sądowa, prokuratorska), który... opublikowali z odpowiedziami w piątek po południu .Nie bardzo to rozumiem, ale cóż. Wkurzające było, że pytania niekiedy były bardzo długie, niekiedy z dwiema negacjami w treści, i dotyczyły naprawdę detali albo wyjątków od wyjątków wyjątków... A mnie to się wydawało - że to ma sprawdzić znajomość wiedzy, a nie wyjątków od wyjątków?
Podszedłem do problemu możliwie metodycznie - na podstawie odtworzonych gremialnie na portalu pytań, sporządziłem listę takich, które wiedziałem, że mam źle - i nie było ich wcale dużo. Pewnie - pozostawała jakaś tam lista pytań (głównie z prawa administracyjnego), co do których po prostu nie pamiętałem i nie pamiętam dotąd, co w końcu zaznaczyłem. Oczywiście - poza tym, że nikt nie był w stanie w 100% potwierdzić, że dobrze zapamiętaliśmy pytania - a przecież 1 słowo zmienia niekiedy cały sens. Efekt - umiarkowany optymizm, i tak nazywałem, wobec wielu pytań, swój stan w kontekście oczekiwania na wyniki.
Wczorajszy dzień, spędzony z żonką, był przecudny. Dosłownie. Powolutku - mimo że musieliśmy chałupę posprzątać po 3-tygodniowej nieobecności (w sobotę nie mieliśmy siły już, trudno). Spacerek, obiadek, siedzenie na ławeczce i obserwowanie morza, przytulanki, buziaki... Raj.
I wieczorem coś mnie podkusiło. Wszedłem na www - widzę: są wyniki. Klikam i prawie zawał. Lista alfabetyczna osób które uzyskały wynik pozytywny, jak zapowiadali... i nie ma mnie na niej.
Żonka leci i przytula, żebym się nie martwił, że nic się nie stało, że za rok się uda... Czy się wkurzyłem? Nie. Po prostu zrobiło mi się bardzo przykro i poczułem się strasznie malutki w tym wszystkim. Nie spodziewałem się tego, naprawdę. Cały czas liczyłem - przy swoich obliczeniach i przeczuciach - że będzie dobrze. Że się uda.
Półtora miesiąca naprawdę ciężkiej nauki. Pewnie - są tacy, co powiedzą, że i pół roku było się uczyć i przygotowywać, itp. Być może. Ja ten czas wykorzystałem na maxa - cały urlop na naukę, siedzenie u teściów i zakuwanie, potem też specjalnie przecież siedzieliśmy do piątku przed egzaminem u nich, żebym miał warunki, pokój w którym mogłem się zamknąć i uczyć. No to się uczyłem. Jak w pracy był czas - też nos w ustawę, albo w testy online.
Czy mam żal do siebie? Pewnie tak, ale to nie jest rozwiązanie, nic to nie zmieni. Jest, jak jest. Wszystko de facto rozstrzygnęło się w momencie, gdy skończyłem zakreślać odpowiedzi na karcie odpowiedzi. Przykro mi. Bo wiem, że kolega, który mniej niż 2 tygodnie się uczył do adwokackiej - zdał, dostał się (wiedział już w sobotę wieczorem, na adwokackiej szybko sprawdzili im i sobie, żeby mieć spokój), mimo że dużo mniej poświęcił na to czasu, nie przerobił wszystkiego, i bardzo miernie sam swoje szanse oceniał już po, gdy rozmawialiśmy. Wiedza? Raczej fart - w każdym razie coś, czego mi zabrakło.
Spora grupa ludzi - tu anonimowo, w realu konkretnie - kibicowała mi. I trzeba było powiadomić ich o porażce. Teściom powiedziała żonka, jeszcze wyszła z pokoju, żebym nie słyszał. Poprosiłem tylko, żeby powiedziała, że nie chcę o tym rozmawiać, żeby nie prosili mnie do telefonu... Może za dużo emocji? Na pewno nie chciałem słuchać tych słów współczucia, nie znoszę tego. Do domu sam zadzwoniłem - powiedziałem mamie sucho, jak jest, i że nie chcę o tym rozmawiać, i koniec. Zrozumiała, nie nalegała. Potem napisałem ogólnego smsa, którego szeregowi znajomych wysłałem, którzy o to prosili... i wyłączyłem telefon. Włączyłem go dopiero dzisiaj w drodze do pracy - worek raportów i odpowiedzi w stylu fak :( czy strasznie mi przykro, ale też czekaj na oficjalne wyniki i nie panikuj.
Podreptałem rano na mszę, jak to wcześniej (przed pomieszkiwaniem u teściów) miałem czasem w zwyczaju. Brakowało mi tego. Heh, jesiennie tak - niby ciepło, ale ciemno już, jak to przed 7:00 o tej porze roku. Ubrałem się, czekam w zakrystii, wychodzimy. Do czytań, jak to mam w zwyczaju (poza przypomnieniem sobie, czy mamy I czy II rok w cyklu liturgicznym w ciągu tygodnia) się nie przygotowywałem - podchodzę do ambonki i otwieram lekcjonarz.
I miałem ochotę roześmiać się pod nosem. Wiesz, dlaczego? Boża szydera...
Zdarzyło się pewnego dnia, gdy synowie Boży udawali się, by stanąć przed Panem, że i szatan też poszedł z nimi. I rzekł Bóg do szatana: Skąd przychodzisz? Szatan odrzekł Panu: Przemierzałem ziemię i wędrowałem po niej. Mówi Pan do szatana: A zwróciłeś uwagę na sługę mego, Hioba? Bo nie ma na całej ziemi drugiego, kto by tak był prawy, sprawiedliwy, bogobojny i unikający grzechu jak on. Szatan na to do Pana: Czyż za darmo Hiob czci Boga? Czyż Ty nie ogrodziłeś zewsząd jego samego, jego domu i całej majętności? Pracy jego rąk pobłogosławiłeś, jego dobytek na ziemi się mnoży. Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego majątku! Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył. Rzekł Pan do szatana: Oto cały majątek jego w twej mocy. Tylko na niego samego nie wyciągaj ręki. I odszedł szatan sprzed oblicza Pańskiego. Pewnego dnia, gdy synowie i córki jedli i pili w domu najstarszego brata, przyszedł posłaniec do Hioba i rzekł: Woły orały, a oślice pasły się tuż obok. Wtem napadli Sabejczycy, porwali je, a sługi mieczem pozabijali, ja sam uszedłem, by ci o tym donieść. Gdy ten jeszcze mówił, przyszedł inny i rzekł: Ogień Boży spadł z nieba, zapłonął wśród owiec oraz sług i pochłonął ich. Ja sam uszedłem, by ci o tym donieść. Gdy ten jeszcze mówił, przyszedł inny i rzekł: Chaldejczycy zstąpili z trzema oddziałami, napadli na wielbłądy, a sługi ostrzem miecza zabili. Ja sam uszedłem, by ci o tym donieść. Gdy ten jeszcze mówił, przyszedł inny i rzekł: Twoi synowie i córki jedli i pili wino w domu najstarszego brata. Wtem powiał szalony wicher z pustyni, poruszył czterema węgłami domu, zawalił go na dzieci, tak iż poumierały. Ja sam uszedłem, by ci o tym donieść. Hiob wstał, rozdarł swe szaty, ogolił głowę, upadł na ziemię, oddał pokłon i rzekł: Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione! W tym wszystkim Hiob nie zgrzeszył i nie przypisał Bogu nieprawości (Hi 1,6-22)No bardziej sugestywnie Bóg mnie nie mógł dzisiaj kopnąć w kostkę, szturchnąć w bok, wskazać... Tyle piszę tutaj i nie tylko tutaj o wierze w Niego, sporo miejsca poświęcam tłumaczeniu raz po raz, że On nigdy nie chce nic złego dla człowieka, że to, co złe, to efekty naszych decyzji, brania się za coś, do czego się nie przygotowaliśmy dostatecznie, przeceniliśmy nasze siły.
Ja Boga ani przez chwilę nie winiłem za nic, nie złorzeczyłem w tej sytuacji, i nie zamierzam. Żadna w tym Jego wina, że mi się nie udało. Może za mało się uczyłem faktycznie? Niewykluczone. A może tak po prostu miało być, On tak chce, bo moja droga ma iść nieco inaczej niż tak, aby za pierwszym razem tam się dostać na aplikację? Może ten rok ma przynieść coś zupełnie innego? Może dobre przygotowanie się do powitania na świecie naszego maleństwa pierworodnego wymaga, żebym skupił się tylko na tym?
Wierzę, że to ma sens. Że choć mnie jest żal tego, jak się to potoczyło, że coś tam boli, że jest jakaś pustka i duży niedosyt, że ten wyimaginowany, już prawie na wyciągnięcie ręki namacalny domek z kart w postaci planów na najbliższy rok i perspektywy, jakie ta aplikacja i jej rozpoczęcie już teraz by dawały - legł w gruzach. Bóg mi dał ten czas, dał wolę do marzeń i okazję do podjęcia próby ich zrealizowania - czegoś zabrakło i najwyraźniej tak ma być. Szkoda czasu na rozpamiętywanie, zamęczanie siebie czy innych, szukanie winnych w sobie czy wokół siebie... To już za mną - ma ubogacić i nauczyć czegoś, a nie determinować i przygniatać na przyszłość, zniechęcać.
Bo przecież Hiob, choć miał w momencie, gdy Bóg pozwolił go doświadczyć, po ludzku już bardzo wiele - to po tym doświadczeniu go przez Złego, gdy wszystkie dobra i rodzinę stracił, a nawet stał się sam trędowaty, gdy wyszedł z tego bez złorzeczenia i ubliżania, obwiniania Boga - dostał jeszcze więcej, jeszcze większe dobra i nową rodzinę. Nie zwątpił, nie obrażał się, nie awanturował, nie szukał winy i nie obarczał nią Boga. Nadal Mu wierzył, nadal Mu ufał. Bóg to nagrodził. Co cię nie złamie, to cię wzmocni.
No więc - idę dalej. Poczekam na uchwałę o wyniku egzaminu, pójdę po ksero mojego testu i klucza z odpowiedziami, przeanalizuję. I pójdę dalej. Ta cała sytuacja już wczoraj przed snem, z czym podzieliłem się z żonką, uświadomiła mi, że to jest pewien kryzys - ale mały. Mam ją, mamy nasze maleństwo nienarodzone. Mam dla kogo i po co żyć. Motywację, żeby wstać, i próbować znowu, i znowu, ile trzeba. Dla nich :)
Nie będę "pocieszał", "moralizował", "tłumaczył", bo już sam to doskonale zrobiłeś. Janusz Gajos bodaj cztery razy zdawał do szkoły aktorskiej zanim się dostał, pomyślałbyś?
OdpowiedzUsuńPrezentujesz prawdziwą męską postawę i może to się Bogu podoba najbardziej? :) Pozdrawiam ciepło.
OdpowiedzUsuńTylko pozazdrościć postawy. Chciałbym i tak głęboko wierzyć i w taki sposób podchodzić do porażek. Może właśnie takie świadectwo było potrzebne takim malkontentom jak ja?.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i kibicuję za rok
Sławek
Wielki szacuneczek! Hiob po całej strasznej próbie odzyskał to co miał i jeszcze więcej... takiego finału - zgodnego z wolą Boga - życzę i pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń"Niech imię Pańskie będzie błogosławione!"
OdpowiedzUsuńDzięki za świadectwo :) Niech JHWH błogosławi!:) +
Jestem pełna podziwu dla twojej postawy. Ja tak nie potrafię.
OdpowiedzUsuńDziś też zdawałam...nie był to tak ważny egzamin jak twój, ale od niego zależała dalsza moje ewentualna praca. Zdałam ale nie tak dobrze jakbym chciała. jestem sama sobie winna bo ostatnio się nie przykładałam. Niemniej jutro pozwolono mi poprawić wynik. Najważniejsze, że mam pracę :) Reszta na blogu jutro jak podpiszę umoweę.Pozdrawiam Joanna
tak, zdecydowanie wiem, co czujesz, przeżywasz. U mnie dzięki poniekąd zawalonym planom, pogłębiła się ufność do Boga, bo wiem, że to On poprowadzi mnie tymi ścieżkami, które wybrane są już od dawien dawna. I to jest piękne! ;) Pamiętam ;)
OdpowiedzUsuń,,Błogosławcie Pana wszystkie me niemoce!"
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i dziękuję za komentarz!!