Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 19 lipca 2010

Tak jak Maria - czyli savoir vivre nie jest najważniejszy

Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła. A Pan jej odpowiedział: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona. (Łk 10,38-42)
Obrazek, w zestawieniu z I czytaniem (Rdz 18,1-10a) o Abrahamie i nieznajomych, których ugościł sutym posiłkiem i który za to (nie tylko zresztą za to) otrzymał obietnicę urodzenia się potomka, może wydawać się jakby sprzeczny. No bo jak - Bóg Abrahama nagradza za jego pracę, bezinteresowne usługiwanie przypadkowym wędrowcom? A z kolei sam Jezus Martę, która - może i słusznie po części - miała żal do siostry, że jej nie pomaga, delikatnie rzecz biorąc, skarcił? (a konkretnie - wskazał na inną kwestię)

Łatwo buntować się i burzyć na coś, czego nie rozumiemy. Bo Jezus nie pochwalił nieróbstwa Marty, nie wskazywał na celowość lenistwa i nie propagował nigdy takich postaw. Jezus nie docenił tego, co Maria mu - i innym gościom - przygotowała? Doceniał, jak każdy wysiłek jakiegokolwiek napotkanego człowieka, pracę i trud. To, co zrobił, co powiedział - było niczym innym jak formą wyrażenia uznania. Poszerzenia horyzontów. Marto - wspaniale, że zatroszczyłaś się o stół, posiłek, o żołądek mój i gości. Ale jest coś innego, na co tez powinnaś się otworzyć.

Oczywiście, z punktu widzenia savoir vivre'u, Marta postąpiła słusznie. Gość dom - Bóg w dom, w tym konkretnym przypadku nawet nie w przenośni, ale dosłownie. Trzeba przyjąć, ugościć, przygotować potrawy w wystarczającej ilości, przyozdobić stół, zatroszczyć się o napoje. Żeby z tego materialnego, zewnętrznego, wizualnego punktu widzenia nic nie brakowało. (Na marginesie - proboszcz w kazaniu mówił wczoraj, ciekawie zwrócił uwagę, że dzisiaj nie zaprasza się już tylu gości co kiedyś, gdy nawet biedniej było - bo za dużo przygotowań, trzeba wydać pieniądze, przygotować potrawy, stracić czas i środki - więc po co...)

Zresztą, jej postawa odpowiadała wyobrażeniu tego, co człowiek daje Bogu w Starym Przymierzu. Jesteś dla Boga, więc starasz się mu dużo dać, dużo ofiarować. I to właśnie Marta zrobiła. Analogicznie jak w/w Abraham (na marginesie - wydaje mi się, że Trójca Rublowa to bardzo dobra ilustracja dla obrazku z Abrahamem pod dębami Mamre). Tak, jak on nie dał wędrowcom resztek może z tego, co rodzina już  tego dnia jadła - kazał żonie wypiec świeże pieczywo, świeży nabiał, dobry trunek i najlepsze oprawione cielę. Nie z tego, co zbywało - ale z tego, co najlepsze.

Niekoniecznie postawę Marii można oceniać w kategoriach lepiej, gorzej. Postąpiła inaczej. Jakby kierowała się nieco inną hierarchią - najpierw człowiek, ukochana osoba, uczucie przywiązania, miłość, a dopiero za tym wszystkim to, co materialne, potrzeby czysto fizyczne - zaspokojenie głodu. Zresztą - Jezus w żaden sposób jej nie wywyższył na tle siostry. Raczej postawił ją Marcie jako przykład może bardziej właściwego podejścia. Bo z pewnością, wtedy ani później, nie miał prawa wątpić w autentyczność ich wiary i miłości.

Ewangelista nie napisał nic o tym - ale z pewnością Maria nie siedziała bezczynnie, gdy dom przygotowywany był na Jezusa i Jego towarzyszy. Na pewno pracowała z innymi - i wiedziała, że to, co wypada przygotować, co najważniejsze i konieczne jest gotowe. Dlatego w sytuacji, gdy sam gość pojawił się w domu - uznała, iż teraz On jest najważniejszy, że Jemu musi poświęcić uwagę, na Nim się skupić. Czasami ludzie postępują w myśl zasady, że jak chcesz to mieć, to zapracuj; robić, robić, pomnażać, własnoręcznie pracować i zasługiwać na coś, po wysiłku się osiąga. Dochodzi wówczas do dość dziwnej (herezja?) sytuacji, gdy takie nastawienie - po przełożeniu go ze sfery materialnej na duchową - prowadzi do poglądu, że człowiek dobrym, pobożnym życiem sam zasługuje i zapracowuje na zbawienie. A gdzie radość z przyjęcia tego, co zawsze jest bezinteresownym DAREM miłości i łaski Boga, wysłużonym na krzyżu? Ja zdobyłem. Nie. Ty możesz otrzymać.

Owszem, wiele zależy od tego, jak człowiek jest do Boga nastawiony - otwiera się, czy zamyka. Ale człowiek musi patrzeć, słuchać, chłonąć - najpierw mówi Bóg, i gdy On jest blisko i mówi, to po prostu trzeba słuchać. Jak się wsłuchasz, posłuchasz i wysłuchasz, a potem postarasz się zrozumieć - będziesz wiedzieć, co robić. Dasz sobie dalej radę. Bóg wskaże kierunek, i ty idąc w nim osiągniesz z Jego łaską wszystko, co jest potrzebne. Ale nie sam. Osiągnięciem w tym wypadku nie jest przejście całej drogi, i chełpienie się swoją wielkością z tego tytułu - ale umiejętność zrozumienia tego, co On mówi i przyjęcie darmowego daru Bożego zbawienia, które ofiaruje jako cel na drodze. Cel, do którego człowiek dąży - ale sam by go nigdy nie osiągnął. Nie bez Boga. I nie bez wiary, którą On daje.

Jak to osiągnąć? Będąc jak Maria. Rozpoznając właściwie czas - odróżniając to, kiedy jest czas na przygotowania, a kiedy jest czas na zasłuchanie w Tego, który mówi do ciebie. Pewnie, gdyby wszyscy cały czas siedzieli i nie pracowali - cywilizacja by się zawaliła, tak by się nie dało funkcjonować. Ale i w tym, w pracy, musi być wiara - bo bez niej te nasze uczynki nie mają sensu, jak to napisane martwe są. Nie wiara w cuda, ale wiara w Boga - świadomość tego, że tylko On jest źródłem wiary i łaski. Maria to wiedziała. Dlatego znalazła się u Jego nóg, zasłuchana.

Ks. Mariusz Pohl genialnie to opisał - najpierw trzeba być Marią, potem Martą. Czerpać przykład od obydwu - ale we właściwej kolejności i właściwym czasie. Robić to, co potrzebne, czego wymaga sytuacja - ale umieć w tym czasie, albo po, podziękować Bogu. A inaczej - dać z siebie wszystko dla Boga właśnie po to, żeby później umieć otworzyć się na to, co Bóg mnie daje, co chce powiedzieć. Jakby dwa etapy, dojrzewanie do wiary. O pierwsze nie jest trudno  - jednak ze zrozumieniem potrzeby drugiego różnie, co widać przy Marcie, bywa.

Marta uczy nas pracy, Maria zaś zasłuchania i modlitwy. Jedno z drugim wystarczy. Jeśli poza tym zostawi się miejsce dla Boga. Takie wyważone ora et labora - i to ile wieków przed św. Benedyktem :) Po co to? Czy postawa Marty nie wystarczy? Właśnie nie. Ona zabłądziła we własnej aktywności. Dała z siebie wszystko, co mogła, ale nie potrafiła zrozumieć - teraz jest czas, aby samemu z Niego zaczerpnąć. Usiąść u stóp, jak siostra Maria, i posłuchać. Stąd jej żal, jakby wyrzut pod adresem siostry.

Bo praca, jaka by nie była, od Jezusa musi się zaczynać i na Nim kończyć. Żeby nie było miejsca na - niesłuszne najczęściej - zarzuty pod adresem innych o nieróbstwo, brak inicjatywy, gnuśność, żeby uniknąć niepotrzebnych nerwów. Kiedy jest w tym wszystkim czas na spotkanie z Nim - na kontemplację, bo o niej mowa - to wszystko pięknie się zazębia, uzupełnia. Wtedy proporcje są odpowiednie.

Wtedy każdy znajdzie czas i potrzebę, aby przysiąść u Jego nóg, i zasłuchać się. Tak jak Maria.

3 komentarze:

  1. Chyba miejscami trochę Ci się ta Marta z Marią pomieszały...
    Słowa Ewangelii jakby do mnie, trochę z racji imienia, a trochę z życia wzięte.
    Zawsze miałam "pretensje" dlaczego Marta została tak potraktowana, i czułam lekką zazdrość, że zawsze, mimo starań, znajdzie się jakaś Maria, która będzie bardziej doceniona :)
    A teraz zastanawiam się, że może faktycznie potrzeba tylko jednego, ale jeszcze nie potrafię nie martwić się o wiele. Wręcz przeciwnie, z upływem czasu martwię się o coraz więcej.
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej... Masakra. Przeczytałem całość - ze 3, 4 byki. Marta mi się za Marię wpisało... Dzięki za zwrócenie uwagi - chyba już jest ok :)

    Właśnie chodzi o to - nie mieć "pretensji", tylko usiąść i poszukać, starać się zrozumieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się szczególnie to co piszesz: że musimy być odpowiednio do Boga nastawieni, otwarci. Myślę że to prawda, że trzeba się starać poznać, jakie są Jego oczekiwania wobec nas. A wtedy zabrać się za działanie. Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem! :)

    OdpowiedzUsuń