Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

czwartek, 15 lipca 2010

Bądź pokorny mocą Boga w chaszczach

Skończyłem właśnie kolejną świetną książkę (tak to jest, jak się kupuje kilka, a potem nie ma się czasu czytać...). Zakładając, że znasz twórczość Jana Grzegorczyka - nie muszę go przedstawiać (jeśli nie - poczytaj o nim, i koniecznie sięgnij po jego twórczość - ja polecam zacząć od trylogii o ks. Groserze). Owszem, spotkałem się z opiniami księży, że - w Groserze właśnie - Grzegorczyk przesadza z pesymistycznym obrazem duchownych... ale nie wydaje mi się. Może po prostu niektórzy nie przywykli do tego, aby o problemach i tych nie do końca kryształowych duchownych mówić nie zawsze jak o chodzących aniołach? 
Rozkoszny spacer po wiosennym lesie, fotografowanie ptaków, śpiew wilgi, spokój i słońce… i wisielec na świerkowej gałęzi. Na korze drzewa kilka dni później pojawia się napis „Judasz”. Dla Stanisława Madeja, kawalera koło pięćdziesiątki, owo makabryczne odkrycie stanowi niezbyt udany początek nowego życia na sielskiej wsi w Puszczy Noteckiej. Madej postanawia rozwikłać zagadkę tajemniczej śmierci. Prowadząc śledztwo, coraz bardziej zagłębia się w chaszcze ludzkich losów, historii i własnego życia.

W najnowszej powieści Jana Grzegorczyka, autora bestsellerowej trylogii o księdzu Groserze, mroczne tajemnice ludzkich dusz, wina, namiętność i zdrada mieszają się z humorem i zmysłem obserwacji. To książka, na którą czekali wszyscy fani Grzegorczyka — a jednak zupełnie inna od poprzednich.

A co się dzieje w chaszczach??? Takich na kilometrów kilkadziesiąt w jedną i drugą stronę. Patrzysz z boku — niczego się nie dopatrzysz. Tylko kawałeczek od skraju drogi. Patrzysz z góry, też kłębowisko, wszystko zagmatwane. A coś się dzieje. Pięknego i strasznego.
 
Ale jak to w chaszczach, nie do końca wiadomo co, nie odgadniesz od razu…
 
O tym jest ta książka, pełna poszukiwań dróg pamięci, dróg wydarzeń, prób poznawania innych i siebie. Jak to u Grzegorczyka jest i śmietnik, i kościół, i wille, i chałupki. Pełno postaci. I ich drogi ciągle się ze sobą plątają.

 Czytasz, dowiadujesz się, wątpisz, czy się dowiedziałeś, pojmujesz, znów nie pojmujesz, pytasz, o co chodzi, choć oderwać się od tej opowieści nie chcesz…
 
Chcesz zobaczyć coś inaczej? No to właź za Grzegorczykiem w chaszcze. Udaje przewodnika, ale naprawdę sam szuka drogi. (Ernest Bryll)
Kilka najlepszych myśli z tej książki:
- I ksiądz nie miał oporów, aby go pochować w poświęconej ziemi?
- Dlaczego miałbym mieć?
- No, nie wiem, Kościół zabiega nieraz o karteczki, żeby mieć pewność, że przez jego wrota nie prześlizgnie się nikt niepowołany… Są księża…
- W moim kościele czegoś takiego nie praktykuję. NNW – Nic Nie Wiemy. – Ksiądz się uśmiechną. – My tylko składamy człowieka w ręce Boga. A On jest wszechwiedzący i miłosierny. Cała nasza wiara polega na zamieszkaniu w TAJEMNICY. Po to dochodzimy do prawdy, żeby ją złożyć w Bogu.

- Nie powierzałem Bogu katolika, ale człowieka, którego On znał. Modliłem się, aby ogarnął jego tragiczną śmierć.
- No ale tu jest krzyż…
- Myślę, że kimkolwiek był ten człowiek, umarł pod krzyżem swego bólu. – Westchnął. – Może upadł nie pod krzyżem, ale przywalił go jakiś kamień… Może. Jeśli tak, to wierzę, że mi wybaczy. Dla chrześcijanina krzyż jest znakiem miłości. Po tamtej stronie ludzie nie protestują, że ktoś ich kocha. Tam nie ma wieży Babel.

Skinęła głową. Wyciągnąłem jedną z pięciu srebrnych torebeczek. A z niej nie pozorną kuleczkę wielkości maleńkiego orzecha włoskiego. Zamknąłem ją w dłoni i ogrzałem, jakby miało się z niej wykluć pisklę. Wyciągnąłem szklany litrowy dzbanek, wstawiłem wodę. Kiedy się zagotowała, zaproponowałem, abyśmy przeszli na taras. Siedliśmy pod rozłożystymi gałęziami jabłoni. Woda ochłodziła się w tym czasie, osiągając idealną do parzenia temperaturę. Zalałem „brzydkie kaczątko”. Po minucie w dzbanku zaczął rozkwitać przepiękny kwiat. Bajecznie kolorowy. Dumnie prężył swe listki i płatki niczym na filmie przyrodniczym ukazującym w przyspieszonym tempie rozkwitanie. Z dzbanka rozchodził się najpierw delikatny zapach jaśminu, potem lekki, nieśmiały zapach egzotycznych owoców. Patrzeliśmy bez słów na spektakl za ścianą dzbanka. Po chwili nalałem do filiżanek seledynowy płyn. Piliśmy w milczeniu, delektując się naparem.
- Wspaniała – stwierdziłem w końcu. – A drugie parzenie będzie jeszcze lepsze…
- Jesteśmy jak te szare, niepozorne kulki, dopóki nie spotkamy kogoś, kto nas ogrzeje – stwierdziła z zadumą Krystyna.

- Był to dwór należący do Żytnickich. Na początku XX wieku przekazali go siostrom. To było niesłychanie szlachetne małżeństwo – Konstancja z Ostrop0olskich i Stefan Żytnicki. Nie chodzi mi o herby, bo nie należę do tych, co czczą błękitną krew. To było szlachectwo ducha. Niestety, cierpieli, bo nie mogli mieć dzieci. Pojechali do Lourdes, aby wymodlić łaskę. Pan Stefan był zaangażowany w dowożenie ludzi na wózkach do cudownego źródła. Woził sparaliżowaną Francuzkę. Siódmego dnia wzięła go taka litość nad ta dziewczyną, że skierował do Boga prośbę, aby jego intencję przemienił w jej uzdrowienie. Dziewczyna wstała. Żytnicki zrozumiał, że Bóg chce mu zamiast dzieci naturalnych dać pod opiekę dzieci cudze, potrzebujące domu. Po powrocie swój majątek przeznaczył na fundację dla dzieci, które nie miały rodziców. Pewno słyszał pan, że Bóg często wysłuchuje naszej modlitwy inaczej – modlimy się o jedno, a On nam daje drugie. A Żytnicki jakby uprzedził Boga. Sam dostrzegł, że nie zawsze najlepiej modlić się w swojej, choćby najbardziej uczciwej sprawie.  Gdyby Bóg obdarował Żytnickich potomstwem, pewnie nie otworzyliby swojego domu dla tych porzuconych przez los i rodziców dzieci. Czy to nie jest jedna z najpiękniejszych legend, choć wydarzyła się naprawdę?

- W zeszłym roku byliśmy na pielgrzymce… - urwał, jakby czekał, aż wspomnienie przypłynie w całej ostrości. – Się popłakałem, bo tam otworzyło się Słowo. – Znów zamilkł.
- Jakie Słowo?
- Słowo Boga wywołuje w człowieku echo.

- Nie pękaj. Pan jest dobry, nad wszystkim czuwa.


- Tak, podziwiam małżonków wiernych aż po śmierci, ale… wierzę, że w niebie to wszystko jest rozwiązane. „Ani oko nie widziało, ani serce nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”. – Melchior patrzył długo na moich rodziców, jakby chciał dzięki temu lepiej mnie przeniknąć. Nagle się odwrócił , dając sygnał, że możemy usiąść. – Znałem wielu wspaniałych ludzi, który owdowiawszy, żenili się powtórnie, nawet po trzeci raz. Relacje niebiańskich istot do ziemskich to bardzo skomplikowany temat. Dla większości niemożliwy do wyobrażenia. Tak, do kogo będzie należeć ta wdowa? W zasadzie miłość Bóg tłumaczy to w dość prosty sposób. – Melchior sięgnął po ciastko i jednocześnie skinął głową w odpowiedzi na moje zapytanie oczami, czy nalać mu wina do kieliszka. – Bóg potrafi kochać wielu, he, miliardy stworzeń, w sposób wyjątkowy i niepowtarzalny. Czy jest do pomyślenia jednoczesna miłość wielu osób, tak że każdej z nich wydaje się, że jest jedyna? Bóg potrafi nawet kochać tych, którzy się wzajemnie nienawidzą. To strasznie trudne…

- Pan Bóg powołał dwunastu apostołów wcale nie spośród najlepszych ludzi, którzy wtedy żyli w Palestynie. Wybór człowieka jest tajemnicą… Tak jak jest tajemnicą, dlaczego powołał Judasza, o którym wiedział, że Go zdradzi. Jak powiedział Philip Yancey… - nie, nie, po co nazwisko, przecież do chłopów nie będę gadał z przypisami. – No więc, rzecz niebywała. Pamiętacie, że Jezus modlił się w Getsemani o dobry wybór apostołów. Czyżby Pan Bóg nie wysłuchał modlitwy swojego syna? A może z jakichś niezrozumiałych powodów zdrajca jest dla nas kimś nieodzownym? Dlaczego Jezus, widząc Judasza na czele kohorty, zwraca się do niego: „Przyjacielu, po co przyszedłeś?”. Czyżby to była ironia, złośliwość w ustach Boga? A może chciał tym czułym zwrotem, w którym kryła się miłość do nieszczęsnego apostoła, odwieźć go od podjętego zamiaru?


Bóg, który przyszedł po to na świat, by odkupić człowieka, miałby się na nim mścić za to, że z podziwem patrzył na kwiaty i słuchał muzyki? Czy Pan się nie boi, że nie dostrzeże twarzy Boga, tam gdzie jest Jego uśmiech? Świat stworzony przez Niego nie jest grzechem, od którego trzeba się odwrócić. Nie znam się na teologii, ale Bóg nie stworzył świata dla teologów, ale dla każdego człowieka. Nie wiem właściwie, czemu Panu odpisuję, ale nie dlatego że mnie Pan rozśmieszył. Żal mi Pana, jak żal mi wszystkich, którzy lękają się Boga. Jest tyle strachu na tym świecie. Nie trzeba go już pomnażać.
Naprawdę polecam. 

>>>

Dzisiaj są takie jakby moje imieniny, tylko inaczej. Bo wspominaliśmy św. Bonawenturę, mojego patrona od bierzmowania. Jak podawałem to imię - połowa rozmówców myślała, że chodzi o kobietę. Nikt nie wiedział praktycznie, kto to taki. Warto tę postać przybliżyć - ciekawie napisany jego życiorys przeczytasz tutaj.

Mnie imponuje nie tylko swoim umysłem, swoimi dziełami teologicznymi - ale przede wszystkim umiejętnym połączeniem tych cech intelektu z wielką wiarą, a zarazem wspaniałą prostotą. Bez wiary nie da się poznać rozumem tego, co istotne. Teologia jako nauka dla nauki nie ma sensu - ma pomagać człowiekowi w poznaniu Boga. Prawdziwy pokój jako doskonałe zjednoczenie człowieka z Bogiem. Ewangelizacja nie tylko w działaniu, ale poprzez kontemplację, która daje siłę i uzdalnia do pracy. I to wszystko już w XIII w.! 


Myślę, że to dobry przykład i świetny patron na dzisiejsze czasy, gdy tak często człowiek myli środki z celami  i gubi się raz po raz. 

>>>

W owym czasie Jezus przemówił tymi słowami: Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie. (Mt 11,28-30)
Pięknie się to splata z tym, co powyżej napisałem o Bonawenturze. Szlachetna, piękna prostota nie zaprzecza rozwojowi intelektu i inteligencji. Ale za to ferowanie sądów jedynie rozumem, przy negowaniu tego, co nieudowadnialne naukowo, lekceważenie wiary w to, co niewytłumaczalne - to coraz częstszy problem ludzi, którzy zwykle w ogóle sobie z niego nie zdają sprawy. 

Otworzyć umysł, a serce niech siedzi cicho - w końcu jest potrzebne do życia, ale nic więcej. To tylko serce. A tymczasem tylko drogą serca można dojść do tego, co jest ostatecznym i jedynym tak naprawdę ważnym i wartym zachodu sukcesem. Do zbawienia. Nie znaczy to oczywiście, że nie warto się w życiu zajmować niczym innym jak tylko modlitwą, kontemplacją - nie pracować, nie mieć nic, czekać na zbawienie. Cóż, łaskę powołania do takiego życia otrzymuje niewielu. Większość z nas żyje w świecie, pracuje, zakłada rodzi ny, musi zaspokajać (oczywiście, w granicach rozsądku) pewne normalne potrzeby związane z funkcjonowaniem w społeczeństwie.

Mądrość nie oznacza, że nie można być prostym. I odwrotnie - prostota, o ile nie jest autentyczna, a np. na pokaz, nie gwarantuje osiągnięcia zbawienia. Można być mądrym, naukowcem, wybitnym specjalistą w jakieś dziedzinie - będąc jednocześnie prostego, miłego Bogu serca. To się nie wyklucza. Potrzebne jest wyczucie, właściwe rozłożenie akcentów, harmonia między umysłem a sercem. Wtedy można osiągać wyżyny tak naukowe, jak i wyżyny ducha. 

Bo najważniejsza jest mądrość serca. A czym ona jest? Można ją opisać na wiele sposobów. Najprościej - to kroczenie swoją, także np. naukową, drogą życia, ale prosto, nie szukając skrótów i sekretnych przejść na wyższy poziom. 

Jezus zwraca też uwagę na problem jarzma. To nic innego, jak obowiązki - także religijne - które w pewnych skrajnych formach są po prostu zbędne, niepotrzebne, a co gorsza - mogą szkodzić i zniechęcać. Czyli przynieść więcej szkody niż pożytku. To także czytelna wskazówka - człowieku, masz rozum nie po to, żeby się kurzył, ale abyś go używał; nie jesteś tępym zwierzątkiem, więc myśl, oceniaj - po to go masz. Nie daj się zwodzić, bo niejeden będzie próbował cię zwieźć. Masz moje słowa, masz Ewangelie - tam jest wszystko. 

Nie bój się tego Bożego jarzma. Ono jest dobrowolne. Ty możesz je sam wybrać - Bóg ci go nigdy nie narzuci. To jarzmo to nic innego, jak życie duchu Bożych praw i przykazań. Świadoma wiara, która ma prowadzić do Niego. Właśnie m.in. przez łagodność i pokorę - tak często dzisiaj pogardzane i lekceważone cechy, które świadczą nie tylko o kulturze (lub jej braku), ale przede wszystkim może o prawdziwej wielkości człowieka. 
Bądź pokorny mocą Boga.

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe fragmenty.

    Cnoty wytrwałości przy Bogu dla Ciebie z okazji "imienin" na długie lata życia życzę.:)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Też uważam, że fragmenty bardzo ciekawe. Niech św. Bonawentura wyprasza Ci wszelkie potrzebne łaski, pozdrawiam serdecznie, z Bogiem! :)

    OdpowiedzUsuń