Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

niedziela, 25 maja 2014

18 + 11

29 lat dzisiaj kończę. To oszukane 18+11 jakby lepiej wyglądało. No, grunt, że (ostatni raz) nie 30... 


Tyle lat, wydarzeń, osób, doświadczeń, znajomości, przyjaźni. Świata póki co nie zjechałem, ale widziałem wiele i jestem za to wdzięczny. Dużo bardziej - za ludzi, których dane było w różnych okolicznościach i miejscach spotkać. Z wieloma kontakt się jakoś urwał, z innymi jest jakaś relacja do dzisiaj. Miesiąc temu Franciszek kanonizował Jana Pawła II, a dokładnie 10 lat temu mi było dane spotkać "naszego papieża". Nigdy nie myślałem, że to nastąpi tak szybko - a jednak, prawie rok mija, jak Mamy nie ma z nami... Pierwsze urodziny bez niej. 

Tyle przygód, podróży, różnych dróg i dróżek. Decyzji dobrych i złych - których konsekwencje później odczuwałem raz mocniej (i dobrze, bo nic tak nie uczy dosadnie, jak własny błąd za który się dostaje), raz słabiej. Spraw lepszych i gorszych, bardziej i mniej udanych. Raz łatwiej, raz trudniej - ciągle do przodu. 

Zawsze w Jego obecności. Raz bardziej ufnie, raz mniej - ale nigdy nie zapominając, że On jest. Po prostu czasami nie nadążając, nie ogarniając - w końcu Boga nie zawsze trzeba dokładnie rozumieć. Dużą sztuką w tym wszystkim są dla mnie dwie rzeczy: po pierwsze umieć Mu dziękować (bez Niego nic by nie było), a po drugie nie obwiniać Go, kiedy coś nie wyjdzie. I zawsze starać się znaleźć dla Niego czas w dzień - nawet po to, żeby szczerym sercem coś Mu wyrzucić, ale być przed Nim sobą. 

Moje życie jest bardzo proste i jest mi z tym równie bardzo dobrze. Praca, aplikacja, dom i rodzina... Bez szału, bez zbytku - wystarcza zazwyczaj w sam raz, czasami ciut brakuje (z drugiej strony - kto tak nie ma?). Niektórzy zjeżdżają świat wzdłuż i wszerz, podróżują - a mnie tego (zwykle) nie brakuje. Dobrze jest tak, jak jest. Żeby jeszcze praca trochę lepsza była, żeby nie musieć tak wszystkiego co do grosza liczyć... Ale naprawdę - są tacy, którzy mają dużo gorzej. 

Dzisiaj na komórce przeczytałem (kolejny) świetny krótki tekst o. Grzegorza Kramera SI, który świetnie pasuje mi tutaj na podsumowanie. 
Chrześcijaństwo jest doświadczaniem nieustannie dwóch rzeczywistości. Mojej, osobistej grzeszności, czyli świadomości tego, że wobec Miłości Boga jestem ciągle nie w porządku: robię głupie rzeczy, które niszczą moją wolność, poczucie godności i dobrej dumy. Druga jest ta, że On nieustannie, za darmo, swoją łaską, daje mi doświadczać bezwarunkowego przebaczenia. 
Napięcie między nimi jest czymś, co towarzyszy mi od rana do wieczora, przez cały świadomie przeżywany czas. Ono zmienia moje myślenie, wartościowanie, podejmowanie decyzji i w końcu działanie. Ważny w tym procesie jest czas, kiedyś wydawało mi się, że to jest kwestia moich decyzji, pracy nad sobą, dziś wiem, że to za mało, że bez łaski nic nie zrobię, albo zrobię niewiele. Mam też to szczęście spotykać mądrych ludzi starych, którzy uczą mnie tego, że proces przemiany trwa naprawdę do śmierci. 
To powolne umieranie mojej sprawiedliwości pod wpływem działania łaski sprawia, że z każdym dniem czuję się coraz bardziej pokonany, przez Tego, który pokonał wszystko, łącznie ze śmiercią.
Jestem bardzo wdzięczny za to, co było, i za tych, którzy byli/są w tym moim małym życiu. Naprawdę. Nie wiem, ile go mam przed sobą - da Bóg, może drugie tyle ujadę. 

Tego nigdy za wiele - więc proszę o modlitwę za siebie, egoistycznie :) 

Grazie molto, la vita e bella! 

2 komentarze: