Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

czwartek, 3 października 2013

Otwartość na Boże niespodzianki

W lipcu pisałem, że nie mam czasu, ale chciałbym kilka słów poświęcić o. Johnowi Basobora. A może raczej - emocjom, jakie jego postać wywołuje. Cytaty poniżej to fragmenty wypowiedzi o. Johna. 
Boże Ojcze, Ty stworzyłeś nas z miłości, a Twoja miłość jest wieczna. Ty nieustannie podnosisz nas do bycia Twoimi dziećmi. Ty dałeś nam Swojego Syna, aby nas zbawił. Niech każdy, kto odwiedzi tę stronę, otrzyma od Ciebie łaskę odnowy swojego człowieczeństwa. Ześlij Swego Ducha, aby przywrócił w każdym z nas Twój obraz w Imię Jezusa
Człowiek nie młody, bo 67-letni, kapłan archidiecezji Mbara w Ugandzie, gdzie jest diecezjalnym koordynatorem Katolickiej Odnowy Charyzmatycznej oraz członkiem Narodowego Stowarzyszenia Modlitwy Wstawienniczej. Doktor teologii duchowości i magister psychologii. Założyciel Father Bash Foundation, otaczającej opieką ok. 6.000 afrykańskich dzieci - sierot i dzieci porzuconych. Słynny rekolekcjonista i prowadzący spotkania charyzmatyczne. Przyciągający tłumy - co z jednej strony czyni go popularnym w sensie pozytywnym, bowiem przyciąga (ludzi albo wierzących w Boga, albo też tak zrozpaczonych, że są gotowi uwierzyć we wszystko, aby tylko uzyskać uzdrowienia - najczęściej tylko w rozumieniu fizycznym), ale też negatywnym (w naszej polskiej rzeczywistości dzięki małej jeszcze popularności wspólnot charyzmatycznych, ale np. w Ameryce Południowej z uwagi na wręcz ogromny wysyp wszelkiej maści sekt, zapraszających na najróżniejsze uzdrowicielskie mityngi. 
Jezu, Ty jesteś Panem, daj nam swoją miłość, pokój, daj nam radość. Daj nam, Panie, radość w naszych rodzinach, w naszym kraju, w naszych sercach. Utwierdź nas, Jezu, w Twojej miłości, bo Ty jesteś Panem.
Powiem tak - mnie osobiście takie spędy, jak tegoroczny na Stadionie Narodowym w Warszawie 06 lipca w ogóle nie przekonują. I nie chodzi mi o treść, a o formę. Nie zakładam złej woli organizatorów i nie potępiam samego pomysłu - bo zakładam, że mogą być tacy, którym tego typu eventy pomogą; w czym? No właśnie. Chyba jako zachęta, coś co zwróci i przyciągnie uwagę, pomoże zrobić pierwszy krok, czym Bóg wreszcie dobije się do drzwi ich serc. 

Ks. Adam Boniecki w jednym z numerów TP ciekawie cytował i przytaczał wypowiedzi ks. Tomasza Halika na temat organizacji tego rodzaju masowych wydarzeń, jak z udziałem o. Bashobory. Mówił o nieznośnym rozradowaniu, chorobie kolektywnej pobożności, mentalności tłumu, mechanizm wielkiego religijnego upraszczania z megafonów, stadionowy duch. Bo wejście w wiarę to jakby zanurzenie, zgłębienie, w którym Jezus to nie tylko kumpel do pogadania, slogan lub motyw przewodni do pokrzyczenia pewnych haseł. Bo zachowania pewne - jak by nie patrzeć - faktycznie bardziej pasują nie do imprezy religijnej, a do koncertu rockowego czy meczu piłkarskiego. 
Jezu, Ty pozostawiłeś nam swojego Ducha, Ducha Świętego. Przyjdź Duchu Święty, daj nam więcej radości. Przyjdź Duchu Święty, chcemy kochać więcej, niż wczoraj. Przyjdź i daj nam mądrość, przynieś nam więcej łaski i pokoju. Duchu Święty, połącz nas z Jezusem, który jest Panem na wieki wieków. Amen.
Tak, to jest upraszczanie, może i pewne spłycanie. Ale czy to samo w sobie jest złe, czyni takie spotkania niewłaściwymi? Moim zdaniem nie - to jest kwestia pewnego poziomu świadomości człowieka (wierzę - nie wierzę - na jakim etapie dojrzewania w tej wierze jestem). Mnie mogą nie odpowiadać, mogę nie mieć ochoty brać w nich udziału - ale to ni czyni ich bezsensownymi. Nie mnie oceniać ich owoce. Spotkania takie jak z o. Bashoborą to w pewnym sensie znak czasu - tak samo jak, medialnie popularny, rapujący ks. Jakub Bartczak z Wrocławia - bowiem i jeden, i drugi wybrali może mało konwencjonalną formę, aby przybliżyć bardzo często pogubionym ludziom konkretne i bardzo ważne treści. Zwrócić ich uwagę w sposób, który ich zainteresuje, który tę uwagę przyciągnie - innymi słowy: sprawi, iż zauważą Boga, który przychodzi, i może dzięki temu właśnie oni się na Niego otworzą. 

O. John podobno często w ramach swoich spotkań z ludźmi wędruje między zgromadzonymi z monstrancją, z Jezusem Eucharystycznym - bardzo piękna forma przybliżania Boga ludziom, rzadko spotykana u nas, ja zetknąłem się tylko z nią w kilku raczej młodzieżowych duszpasterstwach. Ale przemawia. Nie wyimaginowany facet z brodą - ale żywy, konkretny, Bóg-Człowiek w tajemnicy Eucharystii, idzie po prostu do ciebie. I ten, kto na tym spotkaniu jest obecny, być może staje właśnie przed najlepszą (jedyną?) w życiu okazją, aby pozwolić się Bogu pokochać, zrozumieć że jest się kochanym. 

Ja mam do tych spraw dystans - choć powiem szczerze: nigdy w Mszy o uzdrowienie, modlitwie o uzdrowienie nie uczestniczyłem. Może dlatego, że uważam, że dosyć jest znaków Boga w codzienności, w Eucharystii? Ok - to ja - więc nie odbieram innym prawa do innego zdania, ale i piszę, jak ja to widzę. Otoczka "cudowności" do mnie nie przemawia (co ciekawe, podobne zdanie można wyczytać w rozmowie obecnego papieża Franciszka z rabinem Abrahamem Skórką).  

Jedno pytanie trzeba sobie zadać - po co ludzie idą na spotkanie z takim o. Bashoborą? Czego oczekują? Cudu? Zgoda. Tylko jakiego? Uzdrowienia? Świetnie - a czego? Ciała? Duszy? Najgorsze, co może być, to gdy człowiek występuje z postawą roszczeniową: ja do Ciebie, Boże przyjdę, a Ty mnie uzdrowisz. Albo zaczyna stawiać warunki. Nie tędy droga. Albo inaczej - to najprostsza droga, równia pochyła do rozczarowania, a pewnie i pretekst, aby od Boga się potem odwrócić i Mu złorzeczyć. Jeśli ktoś idzie na przedstawienie - to nie można powiedzieć o wierze i szczerości. Przedstawienia to są w teatrze i cyrku, gdzie widownia jest bierna. Szansę na uzdrowienie ma tylko ten, kto zwraca się do Boga szczerze - tylko wtedy ma szansę przyjąć cud, nie od o. Johna czy jakiegokolwiek innego człowieka. Od Boga. Człowiek jest tylko narzędziem, przekaźnikiem. Cud jako Boża interwencja, element Jego zbawczego planu; nigdy działanie dla samego działania, ale dla objawienia się chwały Bożej. Jeśli ktoś przychodzi jak na pokaz kaskaderski czy jakiś występ - po prostu traci czas, bo ani magii ani nic w tym sensie nadzwyczajnego nie znajdzie tam. Wystarczy jednak, aby człowieka pchał tam jakiś, choćby cichutki, wewnętrzny głos, albo - nawet niezrozumiała - ale autentyczna ciekawość. Bóg stuka do serca i cierpliwie czeka. 

Jednego jestem pewien - Bogu w ogóle nie zależy przy dokonywaniu cudu na rozgłosie i rozkładaniu na części pierwsze samego daru - a na Nim jako dawcy. Tak naprawdę, cud rozpoznać i zauważyć może tylko ten, kto wierzy - bo bardzo często cud dokonuje się nie na tej płaszczyźnie, na której proszący by sobie tego życzył, i pozostaje niezauważony. Tak, może pozostałeś sparaliżowany, twój nowotwór nie zniknął nagle, nadal niedowidzisz - ale co powiedział ci Bóg? Co zaszło w przestrzeni spotkania z Nim? Rzadko jest tak, że nie mówi nic - najczęściej człowiek jest zbyt rozkojarzony, albo nie podoba mu się to, co słyszy. To nie jest tak, jak z tą kobietą ("idź, twoja wiara cię uzdrowiła"), żaden automat. I nie jest też tak, że skoro Bóg akurat ciebie nie uzdrowił, to Go nie ma albo ma cię w nosie. Bóg działa ciągle i zawsze, nie tylko uzdrawiając, nie jest (jak ja lubię to porównanie!) złotą rybką. Kluczowe będzie zawsze to, co dokonuje się w człowieku, w środku - dopiero obok tego są znaki i uzdrowienia fizyczne, widoczne, namacalne, zmierzalne poziomem ludzkiej wiedzy i nauki, które wobec Bożej łaski stają się bezradne. 

W pewnym sensie - wracamy do źródeł. Już Piotr w bramie świątyni, na samym początku Dziejów Apostolskich uzdrowił żebraka, mówiąc, że nie ma złota ani srebra, ale daje mu to, co ma i uzdrawia w imię Jezusa (Dz 3, 1-11 - uwielbiam ten tekst!). Historia zatacza koło - po setkach lat, a może i prawie 2 tysiącleciach, na nowo Kościół odkrywa charyzmat uzdrowienia. Nic nie dzieje się bez przyczyny - takie nadeszły czasy - i w taki sposób Duch Święty działa, m.in. przez o. Johna Bashoborę, bł. Jana Pawła II (ile jest przykładów i świadectw uzdrowień) czy Benedykta XVI (kilka dni temu media podały informację o uzdrowieniu przez dotyk młodego człowieka). Bóg działa w ludziach, otwartych na Boże niespodzianki. Dziwne, że w Polsce przyjeżdża uzdrawiać Ugandyjczyk? I co z tego! Niektórym do dzisiaj się w głowie nie mieści, że papieżem mógłby nie być Włoch - a był już 8 lat Niemiec, zaś teraz mamy Argentyńczyka. 

Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca. A o cokolwiek prosić będziecie w imię moje, to uczynię, aby Ojciec był otoczony chwałą w Synu. O cokolwiek prosić mnie będziecie w imię moje, Ja to spełnię (J 14, 12-14). Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie (Mk 16, 17-18 - co ciekawe, ostatnie słowa Jezusa przytoczone przez Marka przed Jego wniebowstąpieniem!). Mnie to wystarczy - pomimo wszystkich wątpliwości, które opisałem powyżej. Bogu niech będą za o. Johna dzięki, oby jak najwięcej ludzi doprowadził do Boga i, o ile taka jest Jego wola, uzdrowił. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz