Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

piątek, 28 września 2012

Chyba nie o to chodzi

Takie kilka luźnych myśli na kanwie głośnej medialnie sprawy ekshumacji śp. Anny Walentynowicz, której ponowny pochówek rozpocznie się niebawem i to nie tak daleko znowu od miejsca, gdzie piszę te słowa. 

Ja rozumiem rozgoryczenie rodzin tych ludzi, którzy zginęli pod Smoleńskiem i wolałbym nie wyobrażać sobie, jak ja bym na taką sytuację zareagował. To wielka tragedia, i tylko pogłębić ją może fakt, iż po 2 z okładem latach po tamtym dniu okazuje się, że identyfikacja ciał pasażerów samolotu odbywała się w sposób niedbały, nie dochowano w tym zakresie należytej staranności, i na skutek błędów - Polaków, Rosjan, z pewnością władz - okazuje się dzisiaj, że w trumnie pani Walentynowicz złożone były szczątki kogoś innego. Nie sposób tutaj mieć pretensje do rodzin, które niekiedy w strasznym stanie psychicznym stawiały się tam i próbowały identyfikować swoich bliskich, chcąc w możliwości choćby w tych doczesnych szczątkach w jakiś sposób ukoić swój ból, móc na swój sposób pożegnać tych, którzy w tak dramatycznych okolicznościach odeszli. 

Natomiast nie rozumiem medialnej zawieruchy wokół tego, szczególnie w kontekście faktu, iż wiele osób zaangażowanych w te kwestie uważa się za wierzących, chrześcijan i katolików. A dla nas nie tyle ciało, ale dusza jest ważna. Owszem, kiedyś - może i nie tak dawno - zmartwychwstanie ciał rozumiane było bardziej niż dosłownie, pytanie jednak: co wtedy ze zmarłymi, których ciała z jakiegoś powodu po prostu rozłożyły się, zdematerializowały, choćby przez upływ czasu? Nie można jednoznacznie powiedzieć, jak to nastąpi - wydaje mi się, że w tym zakresie Pan Bóg z pewnością szykuje jakąś niespodziankę, która nawet przy najśmielszych rozważaniach nam się w głowach nie mieści. Czym będą nasze nowe, duchowe ciała? Zobaczymy. Czy będzie można mówić w jakikolwiek sposób o materii, ciele, czy będą one miały cokolwiek wspólnego z tym, co my dzisiaj po ludzku jako materię i ciało rozumiemy? 

Bo w tej sytuacji dzisiaj - przy pełnej świadomości błędów popełnionych przy identyfikacjach i tego, że nie dochowano przy tych czynnościach staranności - mam wrażenie, że medialne show robi się dla jakiś bliżej niejasnych powodów, ot, żeby zaistnieć. Żałoba trwa w sercu, tęsknota i pamięć także tam pozostają. Należy uchybienia sygnalizować i domagać się konkretnych działań władz w ich zakresie - czy jednak wracanie do tego w pomysłach typu konieczności dokonania ekshumacji wszystkich ciał ofiar to właściwe działanie? Wydaje mi się, że szacunek dla tych właśnie konkretnych zmarłych - w takich a nie innych okolicznościach - sprowadzać powinien się do przysłowiowego pozostawienia ich w spokoju, złożonych w grobach (nawet w innych trumnach), a skupienia sił na modlitwie w ich intencji i dochodzenia do przyczyn tego, co faktycznie spowodowało tamtą tragedię. Te ekshumacje nikomu nie pomogą, życia zmarłym nie przywrócą. Modląc się - całym Narodem - w różnych miejscach Polski za ofiary smoleńskie w dniach ich pogrzebów nie mam żadnej wątpliwości, że pożegnaliśmy ich godnie i w sposób po prostu dobry. 

Teraz jest czas troski o ich dusze, o ich zbawienie - modlitwy w tej intencji - a nie prób dokopania władzy (nawet w części słusznie) czy zdobywania medialnego kapitału na pomyłkach przy identyfikacji zwłok. To nie tylko moje zdanie. Był taki jeden, Jezus się nazywał, który mówił, żeby pozostawić zmarłym grzebanie umarłych, a Ty idź i głoś Królestwo Boże. Myślę, że pierwszymi, którzy by przyznali rację tym słowom, byli by ci, o których mowa, zmarli - tak naprawdę zanurzeni w Bogu, do końca. 

(tekst jednoznacznie zainspirowany artykułem "Co będzie po śmierci" Jana Turnaua z Metra z 28.09.2012)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz