Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 18 lipca 2012

Msza poranna a spóźnienie do pracy

Tak się ostatnio zastanawiałem nad tym, jak to jest z godzeniem codziennych obowiązków z chęcią uczestnictwa we Mszy Świętej.

A jest trudno. Widzę to po sobie. Były okresy czasu, gdy - mając taką możliwość, ale przede wszystkim czując taką potrzebę - starałem się uczestniczyć w Eucharystii codziennie. Były to czasy szkolno-uczelniane, z akcentem na szkolne, bo na studiach człowiek już pracował, i nie zawsze się dało rano (jak np. praca na 7:30 i trzeba było dojechać), a i wieczorem różnie bywało. 

Teraz nie jest łatwiej. Rano odprowadzamy malutkiego do dziadków, sami musimy dojechać (żonka - kilkanaście minut, bezpośredni autobus; ja - prawie godzina w sumie - autobus z żoną, kolejka, potem znowu autobus albo spacer). Wychodzi mniej więcej, że człowiek wyjdzie z domu ok. 6:15, a w pracy jest jakoś 7:45. Albo wyjdzie z pracy ok. 16:00, i w domu jest tak 17:15. A jeszcze nie idzie do domu prosto, bo malutkiego trzeba odebrać. W domu też obowiązki - zakupy po drodze, malutkiego trzeba wykąpać, pobawić się z nim choćby chwilę, nakarmić i uśpić. A to przecież i tak niewiele - za kilka lat dojdzie więcej czasu na zabawy, gdy dziecko będzie większe, dojdą w szkole prace domowe, itd. 

Najczęściej - nie ma jak. Rano w parafii miejsca zamieszkania nie da się - pierwsza Msza jest o 7:00, więc za późno, już jestem w drodze. Wieczorem - także się nie da, bo w porze Mszy akurat jest pora kąpieli synka. Pozostaje alternatywa - kościół w okolicy miejsca pracy. Daje się czasami, bo Msza jest powiedzmy rano w porze pasującej. Ale pojawia się problem, kwestia sumienia - idąc na Mszę, spóźniam się o ok. pół godziny do pracy, i powinienem w niej w związku z tym siedzieć o te pół godziny dłużej. Mimo, że mam zadaniowy (sic!) czas pracy... A nie bardzo mogę, bo muszę sprawnie wracać do domu, żeby odebrać synka, zrobić zakupy i pomóc w tym wszystkim żonce. 

Nawet jak się udaje, człowiek pójdzie sobie - jak dzisiaj - to jakiś taki niepokój mam w sercu, że to nie do końca tak być powinno, że przez moje spóźnienie jestem jakby nie w porządku w stosunku do pracodawcy.  Że pracodawca wykorzystuje, wyzyskuje - zgoda. Ale mnie się wydaje, że ja nie w porządku jestem przez to, że przez Mszę jestem w pracy krócej, niż powinienem, niż się zobowiązałem. Może to jakieś dziwne. Ale jednak. 

Stąd też mam mocne postanowienie przełamania się i spróbowania wykorzystania możliwości udziału w adoracji Najświętszego Sakramentu. Bo jest taka w parafii, nawet w 2 dni w tygodniu, obydwa po południu (jedna wieczorem). Trzeba się postarać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz