Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 16 lipca 2012

Zacznij od siebie

Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien. I mówił do nich: Gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakim miejscu was nie przyjmą i nie będą słuchać, wychodząc stamtąd strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich. Oni więc wyszli i wzywali do nawrócenia. Wyrzucali też wiele złych duchów oraz wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.  (Mk 6,7-13)
15 niedziela zwykła roku liturgicznego, 15 lipca - a dodatkowo, wspomnienie liturgiczne mojego trzeciego patrona, tego od bierzmowania - św. Bonawentury.

Ciekawe jest to, jak Jezus rozsyłał uczniów. Nie pojedynczo, ale parami. Czym się kierował? Może tym, że ludzkie deklaracje bywają wielkie i mocne, natomiast rzeczywistość często okazuje się dużo bardziej brutalna, zaś ludzka wola po prostu słaba i zawodna. Porywamy się często - nawet i w dobrej wierze - na rzeczy wielkie, a wychodzi z tego niewiele, żeby nie mówić, że nic. 

Nie poszli w tę drogę sami. Wyruszyli "uzbrojeni mocą z wysoka", uzbrojeni Duchem Świętym. Mieli to, co było im konieczne w ich nowej misji - i przykaz, aby nie zabierać ze sobą tony bagażu, wyposażenia wycieczkowego, praktycznie niczego, poza laską, na której mieli się wspierać w drodze, i sandałami w których mieli wędrować. To bardzo wymowne wskazanie, co miało być istotą i sednem misji - ewangelizacja, a nie martwienie się o pokarm, miejsce na dobytek, zapasowe ubrania czy po prostu pieniądze. 

Dla mnie interesujące jest to zdanie -  gdy do jakiego domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie.  Czyli - do kiedy? Nie powiedział tego wprost. Może nie wiedział? Dwunastu miało iść i głosić, zakładać wspólnoty, które miały wytrwać do końca - mniejsze lub większe, najpierw w ukryciu potem działające jawnie, mniej lub bardziej liczne. Tak jak człowiek - raz urodzony istnieje na zawsze ze swoją nieśmiertelną duszą - tak te poszczególne małe kościoły miały trwać i prowadzić ludzi do Boga. 

I tak idą do dzisiaj. Kościół jakby zatacza nowe koło - rozwijając się dynamicznie do czasów średniowiecznych (a może i późniejszych), dzisiaj z jednej strony niezwykle dynamicznie rozwija się na nowo - Afryka, Ameryka Południowa - czyli w miejscach tradycyjnie kojarzonych historycznie z misjami i terenami dla nowej ewangelizacji, zaś z drugiej - ten sam Kościół jakby pustoszeje, paradoksalnie, w tradycyjnie chrześcijańskich i katolickich krajach Europy, gdzie kościoły zamieniane są w imprezownie czy księgarnie, średnia wieku duszpasterzy oscyluje ok. 60, a na msze niedzielne pojawia się garstka osób. 

Zapatrzyliśmy się w tę naszą wspaniałą wiarę, a tak naprawdę niewiele z niej pozostaje. Może i do kościoła chodzimy - ale czy się szczerze modlimy? Nosimy krzyżyki, przyjmujemy kolędę, oburzamy się na darcie Biblii przez Nergala czy obrazoburcze wypowiedzi niejakiej Dody - w jakim stopniu z przyzwyczajenia, a w jakim stopniu z powodu faktycznego i uzasadnionego oburzenia? To wezwanie do nawrócenia ma sens tylko wtedy, kiedy - za każdym razem w sytuacji czytania takiego tekstu - nie zaczynam od siebie. Nie na zasadzie - aa, ze mną to jakoś tam jest, są gorsi. Pewnie są. Ale mnie nie zwalnia to z obowiązku nawracania siebie. Nikt tego za mnie nie zrobi. W tej sprawie zawsze trzeba być egoistą i zaczynać od siebie. Nie można - jakkolwiek - skutecznie nawracać, samemu nie będąc nawróconym. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz