Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 11 lipca 2011

Poletko, które jest Kościołem - bezkrytyczność ziarenka

Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha! Przystąpili do Niego uczniowie i zapytali: Dlaczego w przypowieściach mówisz do nich? On im odpowiedział: Wam dano poznać tajemnice królestwa niebieskiego, im zaś nie dano. Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. Dlatego mówię do nich w przypowieściach, że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił. Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli. Wy zatem posłuchajcie przypowieści o siewcy! Do każdego, kto słucha słowa o królestwie, a nie rozumie go, przychodzi Zły i porywa to, co zasiane jest w jego sercu. Takiego człowieka oznacza ziarno posiane na drodze. Posiane na miejsce skaliste oznacza tego, kto słucha słowa i natychmiast z radością je przyjmuje; ale nie ma w sobie korzenia, lecz jest niestały. Gdy przyjdzie ucisk lub prześladowanie z powodu słowa, zaraz się załamuje. Posiane między ciernie oznacza tego, kto słucha słowa, lecz troski doczesne i ułuda bogactwa zagłuszają słowo, tak że zostaje bezowocne. Posiane w końcu na ziemię żyzną oznacza tego, kto słucha słowa i rozumie je. On też wydaje plon: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, inny trzydziestokrotny. (Mt 13,1-23)
Ciekawy tekst, prawda? Wydaje się w ogóle nie wymagać komentarza. Choćby dlatego, że - co się nie zdarza na kartach ewangelii tak często - Jezus sam go objaśnił i skomentował. No i niby sprawa jasna - wiadomo, co i jak. Więc w czym tkwi zagwozdka? W nas. 

Czy potrafimy się przyznać do tego, kim - jacy - jesteśmy? Nie bardzo, żeby nie powiedzieć że w ogóle, wcale. Widzimy cztery postawy (dwie podobne, dwie skrajnie inne), jednoznacznie zinterpretowane - teoretycznie więc sprawa wydaje się bardziej niż prosta. Aha. Dobra, więc do której grupki ziaren powinienem się zaliczyć? Tylko tak szczerze, bez ściemy, bez wybielania siebie i dyskretnego przemilczania, tego co nie pasuje do obrazka chodzącego ideału, aniołka? 

Nasionka rzucone na drogę. Teoretycznie - każde. Skoro siewca sieje obficie, wszystkie gdzieś tam padają - i ta droga wydaje się być świetną metaforą jałowości dotykającej pewnie sporej grupy nasionek. Niestety, najczęściej przysłowiowy szlag je trafia, bo człowiekowi się często zastanowić, pomyśleć nie chce. Nie mówiąc już o rozumieniu, na które uwagę zwrócił Jezus. Łatwiej olać, zbyć, jednym uchem wpada - drugim wypada. Po co coś tak wymagającego jak ewangelię zakorzeniać w serce - przecież potem tylko problem będzie. Nadarzająca się okazja w postaci czegoś a'la taki głodny ptaszek, dybiący na bezbronne ziarenka, to formalność.

Nasionka rzucone pomiędzy skały. Moim zdaniem - podobne do następnych, które trafiły między ciernie, choć nie takie same. Pozorna gorliwość, radość, dużo emocji, słomiany zapał, itepe. Wszystko fajnie i pięknie wygląda - a dalej? Dalej nic. Łatwo wiele zadeklarować, stawiać sobie nie wiem jakie cele, gorzej z realizacją. Dopóki dana sprawa niewiele wymaga - jest ok. Kiedy zaczynają się trudności, trzeba się wysilić, dać coś z siebie, czasami coś poświęcić, nie zawsze wpasowywać się w najdziwniejsze nawet poglądy środowiska - zaczyna się problem. Pięknie pasuje tu fragment o winnym krzewie - jest nim Bóg, a my tylko latoroślami. Winni (jak winna latorośl, nie w kontekście winy...) jesteśmy wtedy, gdy wyrastamy z tego krzewu. Bez niego, bez korzenia, nic z nas nie będzie. 

Nasionka rzucone między ciernie. Niby też negatywne, ale jakby z takim podtekstem, cieniem nadziei na coś pozytywnego, że może coś z niego być. A właściwie - było by z niego wiele dobrego, gdyby nie to, co światowe, a co przesłania sprawy naprawdę ważne. Skoro tyle razy, w wielu miejscach, jest mowa o złudności doczesności, czy tak trudno to po prostu przyjąć i zrozumieć jako uniwersalną prawdę, a nie spisek Kościoła? Tak właśnie jest - kasa przesłania wszystko, jak te ciernie, i powoduje, że człowiek sam się w pogoni za nią zatraca, tracąc jednocześnie to, co było dla niego ważne, i co naprawdę stanowi wartość. Nie tylko wiarę - miłość, przyjaźń, relacje.

Nasionka rzucone na ziemię żyzną. Wreszcie, spożytkowane dobrze i skutecznie. Ta niewielka grupka ludzi, którzy poza tym, że Słowo Boże usłyszeli gdzieś tam - to dotarło ono do nich, zakorzeniło się i mogło zaowocować. Zostało po prostu zrozumiane. Ta niewielka grupka ludzi, którzy tak naprawdę okazują się być jedynymi odbiorcami Słowa Bożego. Jedna z czterech - a gdyby to spróbować przedstawić ilościowo? Pewnie, niestety, najmniej liczna. Ta grupka, w której jest nadzieja. To niewielkie poletko, na którym żyje i z którego siły czerpie Kościół. Poletko, której jest Kościołem. Ci, których Jezus tak obrazkowo opisał jako tych, którzy mają uszy do słuchania i słuchają. 

Paradoksalnie - jak się to ma do tłumów, o których na początku tego fragmentu słyszymy, że podążały za Jezusem? Nijak. Tak samo, jak się ma, najczęściej, nasze mniemanie o tym, jacy jesteśmy w porządku, do rzeczywistości, w której jakoś przestajemy być tacy kryształowi, bezgrzeszni, uczciwi i w ogóle. Obawiam się, że większość ludzi, która słuchała wczoraj w kościele tych słów, mniej lub bardziej lekkomyślnie zaklasyfikowała się do tych ostatnich ziarenek - pozytywnych, owocujących, wykorzystanych dobrze. No bo jak - jestem w kościele, przychodzę na mszę, sakramenty poprzyjmowałem - to co, miałbym się okazać bezużyteczny, słaby, jakby zmarnowany pod kątem bycia sensownym słuchaczem Słowa Bożego? 

Dlatego Jezus mówi naprawdę w ostrych słowach: Kto ma uszy, niechaj słucha! Nie mówi o wszystkich - wg mnie, ma na myśli tych naprawdę słuchających. Ciekawe jest, że uczniowie zapytali - skąd pomysł, aby mówić do ludzi w przypowieściach? Być może wtedy już rozumieli, co Jezus miał na myśli, Jezus widział, że Słowo zostało u nich zasiane, i to skutecznie. Bardziej obrazkowo, wydaje mi się, mówi apostołom - do nich inaczej się nie da, im trzeba tak wprost, w obrazkach, bo inaczej nie zrozumieją. Patrzą, a nie widzą; słuchają, a nie rozumieją. Dlatego tak ostre słowa podsumowania padają niewiele dalej: "Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił". Najtrudniejsze są te słowa na końcu: "Lecz szczęśliwe oczy wasze, że widzą, i uszy wasze, że słyszą. Bo zaprawdę, powiadam wam: Wielu proroków i sprawiedliwych pragnęło ujrzeć to, na co wy patrzycie, a nie ujrzeli; i usłyszeć to, co wy słyszycie, a nie usłyszeli". Szczęśliwi - ok. Gdzie trudność? Bo zastanawiam się, ile osób jest naprawdę szczęśliwych i faktycznie zdaje sobie sprawę z tego, jakie Słowo do nich dociera?

Mamy uszy - a czy wykorzystujemy je do słuchania? Bo tak naprawdę nie ma znaczenia, jaki ten plon będzie - nie naszymi, ludzkimi, a boskimi kryteriami będą one mierzone. Ważne, aby ten plon był, aby człowiek nie był bezwartościowy, bezowocny. Żeby nie dał się, jak te ziarenka - czy to wydziobać, czy to zagłuszyć, czy wysuszyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz