Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 13 lipca 2011

Przyjdź, bo... Daj się dotknąć, bo... Trudno bez Niego.

Gdy Jezus mówił, pewien zwierzchnik synagogi przyszedł do Niego i, oddając pokłon, prosił: Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie. Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa. Jezus obrócił się, i widząc ją, rzekł: Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła. I od tej chwili kobieta była zdrowa. Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi. A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej okolicy. (Mt 9,18-26)
Podobny obrazek mieliśmy nie tak dawno, z setnikiem rzymskim. Tamten przyszedł do Jezusa, aby prosić o uleczenie dla sługi, którego traktował nie jako pod-człowieka, rzecz, siłę roboczą, a po prostu przejmował się jego cierpieniem. Można powiedzieć, że ów dzisiejszy zwierzchnik synagogi chciał więcej - setnik prosił tylko o uzdrowienie i wręcz bronił się przed przyjściem Jezusa do niego do domu, wierząc w to, że On po prostu może uzdrowić i żadna wycieczka nie jest do tego potrzebna, bo Bóg działa bez względu na czas i miejsce. Wielka wiara. 

Czy wiara zwierzchnika była mniejsza? Nie mnie to oceniać. Przyszedł, błagał - Panie, przyjdź. Może po prostu nie wyobrażał sobie, jak ów Jezus miałby zadziałać na odległość (mimo, że mógł). To był człowiek pozbawiony praktycznie całej nadziei, któremu pewnie ktoś gdzieś powiedział - o, tu wędruje taki, co to leczy ludzi i uzdrawia, idź do niego. No to poszedł, bo co miał do stracenia? Lekarze - i pewnie słusznie - stwierdzili zgon dziecka, ale on się nie poddawał. Może i nie padają tutaj żadne wielkie słowa - ewangelista nie przytacza wypowiedzianego wprost wierzę - ale czym innym jest cała zaprezentowana tu postawa owego człowieka? Jednym wielkim dowodem wiary. 

Wyobrażam sobie, jak się mógł czuć, gdy dotarli do domu - i wszyscy czekali: co ów człowiek zrobi. Śpi? Bez żartów, lekarze orzekli śmierć. Żarty sobie stroi? Jednak nie. Inni, postronni, mogli Jezusa wyśmiewać - co czuł zrozpaczony ojciec? Wściekłość? Złość? Bezradność? To jednak nie miało znaczenia. O ile na pewno, gdy Jezus wszedł do domu, dziecko nie spało, a po prostu leżało martwe - o tyle w tym momencie Bóg zadziałał, i doszło do wskrzeszenia owego dziecka. Moc w słabości się doskonali, łaska Boża uderza tym mocniej, im bardziej beznadziejna sytuacja. Gdy człowiek, mimo wszystko (a może - właśnie dlatego?) nie przestaje wierzyć. 

A w tym wszystkim - jakby cud przy okazji. Kolejna chora osoba, która miała szczęście stać w miejscu, gdzie zwierzchnik synagogi rozmawiał z Jezusem. Czym się kierowała? Nie wiemy. Wierzyła - jak wierzył tamten setnik, że Bóg nie musi iść do jego domu, aby uzdrowić sługę - że wystarczy dotknąć ubrania Pana. Inna ewangelia, o ile pamiętam, opowiada tę historię w nieco odmienny sposób - Jezus miał zapytać wprost, kto Mnie dotknął. W sumie - detal, bo z pewnością to wiedział. I znowu - tym razem mamy wprost słowa Jezusa - wszystko rozbija się o wiarę, o ufność. Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła! 

Bóg uzdrawia, ale gdy człowiek po pierwsze tego uzdrowienia zapragnie, ale przede wszystkim - gdy uwierzy w to, że ten właśnie Bóg może go uzdrowić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz