Jezus rzekł do nich: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie. Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdził naukę znakami, które jej towarzyszyły. (Mk 16,15-20)
To nie mógł być dla apostołów łatwy moment. Skończyło się prowadzenie za rękę, dreptanie za Jezusem, wpatrywanie się w Niego i piękne deklaracje. Zaczynało się to wszystko, czego mieli przedsmak w dniach Jego męki i śmierci, kiedy (pytanie, czy na pewno?) oczekiwali Zmartwychwstania. Zaczęło się życie na własną rękę, zaczęła się ewangelizacja, zaczęła się tak naprawdę ich misja.
Dla nich sprawa była o tyle prosta, że podjęli już wybór - poszli za Jezusem. Zgadza się, wielu to kiedyś uczyniło, po czym szeregi Jego naśladowców topniały, aby w Wielki Piątek praktycznie zniknąć, ograniczając się do kilku kobiet i Jana, jedynego który wytrwał do końca. Wytrwali w tym wszystkim jednak, i usłyszeli to wiekopomne "Pokój Wam!" w wieczerniku i tylu innych miejscach, kiedy On przyszedł, aby tym pokojem napełnić ich serca, uczynić kolejny krok ku ich duchowej i apostolskiej samodzielności.
W tych pierwszych latach więcej było wiary w ludziach, bo i faktycznie apostołowie czynili znaki porównywalne z tymi cudami Jezusa (no, może nie wskrzeszali zmarłych). Ale i złe duchy wyrzucali, i - jak Piotr już w pierwszych dniach Kościoła - przemawiali językami, o których znajomość trudno by podejrzewać poliglotów, a co dopiero prostych rybaków z Galilei, uzdrawiali także. Nieśli Jezusowe dobro, Jezusowe uzdrowienie do wszystkich, którzy go pragnęli, którzy otwierali przed Jezusem swoje serca i zapraszali Go do swojego, choćby nie wiem jak pokręconego, połamanego i pogubionego życia. A On przychodził, właśnie przez posługę apostołów.
W tym zapisie ewangelista nie przytoczył słów "a oto jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata". Ale jest. Może nie było to tak oczywiste dla tamtej Dwunastki, która wpatrywała się w niebo, gdy Jezus wstępował na prawicę Boga Ojca. Dopiero po jakimś czasie mogli zrozumieć, że to już teraz, że to ich czas, że teraz nie ma wymówki, zasłaniania się Jezusem i czekania, aż On sam coś powie, aż On coś zrobi - bo to przecież Zbawiciel Pan. Teraz wszystko zależało od nich. Teraz Jezus miał tylko ich ręce, nogi, usta, i tylko nimi mógł dotrzeć do ludzi. Dlatego wyruszyli, i dlatego są w drodze ich następcy, aż do dzisiaj.
Te dni to czas święceń kapłańskich w poszczególnych diecezjach Polski. W mojej rodzinnej diecezji odbyły się właśnie w zeszłą niedzielę. Warto pamiętać w modlitwie o neoprezbiterach - to dzięki nim, tym którzy szli przed nimi i którzy przyjdą po nich, mamy sakramenty i Eucharystię, ciągle tę samą, najświętszą.
>>>
Mama jest po pierwszej chemioterapii, póki co jest dobrze, na razie nie jest osłabiona.
>>>
W pracy jest masakrycznie. Przełożony przestał w jakikolwiek sposób maskować niechęć wobec mojej osoby. Jutro czeka mnie rozmowa, kto wie czy nie skończy się zakończeniem współpracy z moim pracodawcą. Co zabawniejsze, w sytuacji, kiedy zasuwam jak głupi, siedzę po godzinach. Cóż, zawsze można wymyślić zadanie niewykonalne, albo dać na coś bardzo złożonego o wiele za mało czasu, a potem mieć pretensje. Ja nie będę wieczorami i w weekendy siedział w pracy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz