Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

wtorek, 3 listopada 2015

Nadzieja głośniejsza od strachu


Ten obrazek powyżej znalazłem chyba 01 listopada, tak sobie rozmyślając - jak to będzie. Nie, nie mam problemu z tym, czy "po drugiej stronie" odnajdę tych, których kochałem, za którymi tęsknię bo odeszli czy odchodzą - wierzę w to mocno. Ale w takich momentach powraca pytanie - no tak, ale co z pozostałymi? Co z innymi? A nawet... co, jeśli ktoś z tych mi bliskich nie osiągnął po śmierci zbawienia? 

I tu przychodzi z pomocą nieoceniony i uwielbiany przeze mnie "teolog nadziei" czyli o. Wacław Hryniewicz OMI w rozmowie z Marcinem Żyłą z jednego z ostatnich numerów TP pt. "Jasna strona śmierci" (polecam - na stronie TP udostępniają wiele tekstów w całości, w tym ten, wystarczy założyć konto). 

O tym, jak bardzo chcemy Boga upchnąć w nasze ramy ludzkich ograniczeń i postawić tamę dla Jego miłości, co do której równocześnie przyznajemy, że nie ma granic (sprzeczność dość oczywista, prawda?). O tej pięknej perspektywie, gdy człowiek - już po zamknięciu swojej drogi tutaj - sam zobaczy, jakby retrospekcję, to jaki był, co robił... i wtedy chyba nikt świadomie Boga nie odrzuci. O Bogu, który działa po coś, i jeśli uświadamia człowiekowi słabość i zło - to po to, aby ten mógł wyciągnąć wniosek i miał szansę dokonania dobrego wyboru, bo kara jako sama w sobie jest bez sensu. 

Kawałek tejże rozmowy poniżej (podkreślenia wyłącznie moje):
Te dwa światy – ziemski i wieczny – przenikają się, choć tego nie widzimy i nie możemy usłyszeć tak wyraźnie, jak słów Ewangelii. Jezus obiecał: „Oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do końca świata” (Mt 28, 20). I mówił: „Zapewniam was, to, co uczyniliście jednemu z tych braci [i sióstr] moich najmniejszych, Mnie uczyniliście” (Mt 25, 40).
Tu jest właśnie ten styk życia i śmierci, wymiaru ziemskiego i boskiego. W drugim człowieku, który potrzebuje pomocy, spotykamy się z Niewidzialnym.
 
Dzieci jednak i tak nie przestaną pytać o zmarłych: gdzie oni są? 
Odpowiadajmy im: nie błąkają się. Człowiek zabłąkany to ktoś, kto stracił orientację, nie może znaleźć wyjścia, ma poczucie, że nikt nie wie, gdzie on jest. Zmarli są po stronie Boga, w nowym domu, gdzie „jest wiele mieszkań” (J 14, 2). Nie wydzielajmy im specjalnych miejsc. Może potrzebują jeszcze oczyścić się z tego, co złego uczynili? Muszą trochę poczekać?
 
Czy przeczuwają, jaki los ich czeka?
Czekają na Sąd. Ale wierzę, że będzie to Sąd życzliwy. Sędzią jest Bóg miłujący ludzi. Po śmierci każdy zobaczy, jakie było jego życie. Bóg, który jest Miłością i Światłością, pomoże mu je zobaczyć. Potępi to, co było niedobrego. Jeśli ukarze, to tak, aby kara nas uleczyła, poprawiła i nawróciła.
 
Kara nie będzie wieczna?
Bóg nie chce kary, która byłaby niegodna Jego samego. Kara, która nie ma żadnego celu – która wyczerpuje się w samej tylko czynności karania – do niczego nie prowadzi. To tylko my, ludzie, potrafimy karać i nie przebaczać. Ci, którzy odchodzą, pozostają w zasięgu Bożego wzroku, Jego niepojętej troski. Tam prawdziwie jednają się z tymi, których skrzywdzili. Przedzierają się do Bożego światła, są przez Boga przyciągani.
Teologowie uważali, że moment śmierci jest dla człowieka chwilą ostatecznej decyzji. Stoisz w obliczu śmierci, masz już większe rozeznanie niż za życia. Widzisz, że istnieje ta Niewidzialna Rzeczywistość. Decyduj się. W kościelnym nauczaniu ze śmierci uczyniono granicę możliwości nawrócenia.
Wiodący od początku chrześcijaństwa przez wieki nurt nadziei na powszechność zbawienia nie ogranicza decyzji do momentu śmierci. Przekonuje, że nawrócenie możliwe jest też później. Wierzę, że ze zmarłymi może być tak jak z niegrzecznym dzieckiem, któremu rodzice mówią: idź teraz do swojego pokoju, przemyśl, co niedobrego zrobiłeś lub zrobiłaś. Potem tata lub mama pukają do drzwi: następuje pojednanie, ucałowanie, łzy, radość. Nadzieja głosi, że spotkamy się wszyscy po drugiej stronie. To jest także moja życiowa nadzieja.
 
Spotkamy się tam wszyscy bez wyjątku?
Ten nurt myślenia ma w chrześcijaństwie swoich wielkich orędowników i poważne racje. Z biegiem lat widzę ich coraz więcej. Mowa w tym nurcie bowiem o nadziei, która ma swoje argumenty. Nie jest tylko ślepą, płytką nadzieją ufającą Bogu miłosiernemu i sprawiedliwemu. Nie jest wyrazem przekonania, że Bóg przebacza, „bo to jego zawód”. Bóg nie jest naiwnym tatusiem. Potrafi nie tylko przebaczać, ale i stawiać wymagania.
Jestem przekonany, że świadectw nadziei jest w Piśmie Świętym więcej niż tych o tzw. wiecznej Gehennie. Jeżeli Bóg dopuszcza jakąś karę, jest to kara w celu poprawy, nawrócenia, uzdrowienia. Inna kara naprawdę nie byłaby godna Jego miłosiernej sprawiedliwości i sprawiedliwego miłosierdzia.
Być może nie nadszedł jeszcze czas, który sprzyjałby takiemu życzliwemu spojrzeniu na myślenie o terapeutycznej karze dla grzeszników. Oficjalna doktryna Kościoła, opowieść o przerażającym piekle, pozostaje wciąż zawieszona nad wiarą i nadzieją chrześcijan. Ale nadzieja woła głośniej niż lęk i strach. Jestem tego pewien. Gdy było się blisko śmierci, pozostaje wtedy po prostu więcej ufności i zaufania dobremu Bogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz