Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

piątek, 11 października 2013

Zrzęda i robaczek

Gdy Bóg przebaczył Niniwitom, nie podobało się to Jonaszowi i oburzył się. Modlił się przeto do Pana i mówił: Proszę, Panie, czy nie to właśnie miałem na myśli, będąc jeszcze w moim kraju? Dlatego postanowiłem uciec do Tarszisz, bo wiem, żeś Ty jest Bóg łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą. Teraz Panie, zabierz, proszę, duszę moją ode mnie, albowiem lepsza dla mnie śmierć niż życie. Pan odrzekł: Czy uważasz, że słusznie jesteś oburzony? Jonasz wyszedł z miasta, zatrzymał się po jego stronie wschodniej, tam uczynił sobie szałas i usiadł w cieniu, aby widzieć, co się będzie działo w mieście. A Pan Bóg sprawił, że krzew rycynusowy wyrósł nad Jonaszem po to, by cień był nad jego głową i żeby mu ująć jego goryczy. Jonasz bardzo się ucieszył [tym] krzewem. Ale z nastaniem brzasku dnia następnego Bóg zesłał robaczka, aby uszkodził krzew, tak iż usechł. A potem, gdy wzeszło słońce, zesłał Bóg gorący, wschodni wiatr. Słońce prażyło Jonasza w głowę, tak że osłabł. Życzył więc sobie śmierci i mówił: Lepiej dla mnie umrzeć aniżeli żyć. Na to rzekł Bóg do Jonasza: Czy słusznie się oburzasz z powodu tego krzewu? Odpowiedział: Słusznie gniewam się śmiertelnie. Rzekł Pan: Tobie żal krzewu, którego nie uprawiałeś i nie wyhodowałeś, który w nocy wyrósł i w nocy zginął. A czyż Ja nie powinienem mieć litości nad Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt? (Jon 4,1-11)
Tak się w środę zasłuchałem w te słowa na porannej Mszy.

Biblijna księga Jonasza nie jest zbyt długa - a ten fragment to jej zakończenie. Poprzedza go rozdział 3, w którym właśnie Jonasz zostaje powołany do tego, aby "wstał i poszedł do Niniwy" w celu upomnienia jej i głoszenia potrzeby nawrócenia. Wielkie miasto, stolica Asyrii, długa na kilka dni marszu - a tu idzie taki Jonasz i woła "Jeszcze czterdzieści dni, a Niniwa zostanie zburzona" (Jn 3, 4b). Co ciekawe - jej mieszkańcy w tej konkretnej sytuacji okazali się bardzo mądrzy, bo - tak! - posłuchali Bożego posłańca, oblekli się w wory pokutne, pościli (nie tylko ludzie, ale i zwierzęta...), sam król usiadł na popiele. Z opisu wynikało, że oblec się w wory miały tak zwierzę, jak i ludzi, i wszyscy razem mieli wołać do Boga (Jr 3, 7-8). 

I Bóg się zlitował, widząc tę przemianę, i zaniechał karania ich (mniejsza o to, że - jak pokazuje historia - w 612 r. p.n.e. i tak miasto zostało zdobyte i spalone przez Medów i Babilończyków, dzisiaj stanowi niewielkie stanowisko archeologiczne nieopodal Mosulu). I w takich właśnie - powiedzieć by się chciało: pozytywnych - okolicznościach przyrody widzimy Jonasza, który zamiast się cieszyć, strzela focha i oburza się. Paradoks. Człowiek, który przed Bogiem najpierw uciekał - Tarszisz, Jafa - aby wreszcie podjąć powierzoną mu misję... okazuje się tak naprawdę być małym i raczej bezdusznym legalistą. Pewnie uważał, że Bóg był zbyt dobry, że powinien był Niniwitów pokarać, żeby popamiętali. Nic tak dobrze nie robi i nie "ustawia" człowieka, jak mały łomot, prawda? Zachowuje się małostkowo, jak niezadowolone dziecko. 

Usiadł i patrzy na miasto - więc żeby mu upał na głowę nie świecił, dobry Bóg zesłał krzew, który okrył go swoim cieniem. Jonasz się cieszy. W nocy jednak Bóg podpuścił mu robaczka - przyszedł, podżarł drzewko i krzew padł - więc Jonasz rozpaczać zaczął, męcząc się w ukropie, i znowu się wściekając. I wtedy pada to bardzo mądre Boże pytanie: warto się wściekać? Jonasz: warto, bo mi w łeb słońce świeci! I dalej foch (jak zapisano: śmiertelny!). A Bóg na to: Tobie żal krzewu, którego nie uprawiałeś i nie wyhodowałeś, który w nocy wyrósł i w nocy zginął. A czyż Ja nie powinienem mieć litości nad Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?

Jonasz nie potrafił zrozumieć sytuacji, która wprost odnosiła się do tego, jak on zareagował na przemianę Niniwitów. Zmienili się, nawrócili, pokutowali za grzechy - więc Bóg w swoim miłosierdziu im przebaczył, i świetnie - powinien był się cieszyć, a nie wściekać. Za to kiedy jemu Bóg zesłał najpierw krzew, a następnie krzew kolokwialnie mówiąc ubił za pomocą nocnego robaczka - Jonasz wściekał się znowu, bo mu krzewu brakowało. Brakowało, choć palcem nie kiwnął, żeby powstał - nie sadził go, nie doglądał, nie pielęgnował - a mimo to, było bez niego źle. Tak samo, jak Bogu było by źle - bo kocha - gdyby miał rozwalić wielką Niniwę z całą ludnością i inwentarzem (wspomnianym wprost, tak po franciszkańsku). 

I taka dygresyjka. Mam wrażenie, że Bóg już nie raz traci cierpliwość do każdego z nas. Oczywiście, Jego miłosierdzie nie zna granic, więc tej cierpliwości chyba jednak nie straci na dobre. Czasami po prostu mam poczucie, że kiedy robię coś złego - i zaczynam zdawać sobie z tego sprawę - odczuwam jednocześnie bardzo mocne wsparcie modlitewne. Nie wprost może za mnie - bo i kto miałby się tak modlić? - ale modlitwę tych, którzy polecają Bogu ludzi błądzących, grzeszących. Oni się modlą, żebym się zmienił - choć nie wiedzą, że właśnie za mnie. A ja w każdej takiej sytuacji staram się zrozumieć i zapamiętać mocniej niż dotychczas, że Boża miłość nie zna granic. 

W każdym z nas jest Boży zasiew, pokłady i potrzeba miłosierdzia. A może przede wszystkim - potrzeba świadomości tego, że Bóg się nade mną ulitował, lituje i ulituje jeszcze tyle razy, ile będzie trzeba. Stoi, czeka, wyciąga ręce - jak dobry Ojciec. Tak jak nad Niniwą. Bez względu na to, ilu takich Jonaszów będzie stało pod uschniętym krzewem i zrzędziło. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz