Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

niedziela, 1 września 2013

Wyważona pokora

Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. I opowiedział zaproszonym przypowieść, gdy zauważył, jak sobie pierwsze miejsca wybierali. Tak mówił do nich: Jeśli cię kto zaprosi na ucztę, nie zajmuj pierwszego miejsca, by czasem ktoś znakomitszy od ciebie nie był zaproszony przez niego. Wówczas przyjdzie ten, kto was obu zaprosił, i powie ci: Ustąp temu miejsca; i musiałbyś ze wstydem zająć ostatnie miejsce. Lecz gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: Przyjacielu, przesiądź się wyżej; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony. Do tego zaś, który Go zaprosił, rzekł: Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych. (Łk 14,1.7-14)
To jest problem nas wszystkich - mniej lub bardziej bogatych, wykształconych, ludzi sukcesu czy też nie. Każdy z nas obraca się w jakimś tam towarzystwie, gronie innych osób, przebywa z nimi, spotyka się przy takich czy innych okazjach. Ja tu widzę problemy dwa - pycha, czyli brak pokory, i fałszywa pokora. No i może jeszcze autouniżanie się. 

Tak naprawdę Jezus posługuje się obrazkiem po prostu żydowskiej imprezki - zatem niekoniecznie tu w ogóle o jakieś relacje zawodowe, profesjonalne chodzi. Zresztą, to bez znaczenia. Chodzi o każdą płaszczyznę, każde zachowanie, każdą sytuację. Lubimy być zauważani, w to nam graj - ktoś coś miłego powie, zachwyci się, wyrazi uszanowanie, złoży gratulacje, da do zrozumienia jakąś formę podziwu, bez względu na to, czy chodzi o kwestię naprawdę istotną, czy błahą. Łaskocze to nasze ego. Tak mi mówią, tak kadzą - więc rosnę sam we własnych oczach, choćby o byle co chodziło, staję się sam przed sobą co najmniej supermanem. A raczej superpyszałkiem. Tracę dystans do siebie, rzeczywistość zawirowuje i po prostu nie ogarniam, co jest, a czego nie ma. Odlatuję w zachwycie nad samym sobą. 

Jaki jest sens tych słów? Nie wydaje mi się, żeby Panu chodziło faktycznie o to, żeby zawsze siadać na ostatnim miejscu - w ich czasach był to synonim pozycji, każdy znał swoje miejsce w szeregu (dzisiaj jest z tym spory problem). Literalnie, wszyscy porządni bili by się wtedy o ten sam, ostatni właśnie, stołek - a nie w tym rzecz, ale chodzi o realistyczne podejście do siebie i umiejętność oceny, gdzie jest moje miejsce. Raz bliżej końca, raz w lepszym miejscu - ale tak na chłodno, w prawdzie przed sobą. Czy to na imprezie, czy przy rozmowie (kiedy każdy z nas jest specjalistą pewnie od wszystkiego: od piłki nożnej, finansów do, a jakże, polityki). Taka zdrowa pokora i dystans do samego siebie. Autentyczność, którą dobry Bóg bardzo ceni i nagradza - idź, przesiądź się wyżej. Nie dla samego zaszczytu wobec współbiesiadników, jak zapisał to ewangelista - bo to materia znowu dla pyszałków, ale dla ukazania, co jest właściwe. Pokora, która pozwala na bezinteresowność, pomoc konkretną i otwarte serce dla tych, którzy potrzebują: nie żeby mieć haka, przysługę do oddania czy zobowiązanie - ale po prostu dlatego, że dana osoba po ludzku w żaden sposób się nie odwdzięczy, nie zrewanżuje. 

Odzywa się we mnie dusza antyklerykała - cóż zrobić - więc pozwolę sobie na wtręt: ciągle jest dużo księży wśród nas, którzy najwyraźniej akurat nie zwrócili uwagi (co jest dość trudne, bo wielokrotnie już powtarzane) na słowa papieża Franciszka o potrzebie pokory i ducha służby szczególnie właśnie u duchownych. Takich, którzy - pomijając już fiolety, w których wyglądają dość kuriozalnie - uwielbiają wszelkiej maści rauty, msze, nabożeństwa, byle więcej ludzi było, byle zaistnieć, usłyszeć ochy i achy po mniej lub bardziej patetycznym kazaniu (tak, bo rzadko to homilia), prześcigających się w nowych samochodach, których sposób bycia i strój nie pozostawia wątpliwości, że daleko im do odkrycia prawdy o szczęściu z bycia prawdziwie ubogim. Szkoda. Bo jak tu człowiek świecki ma wierzyć w coś, co mówi duchowny, który sam się do tego w sposób oczywisty nie stosuje? 

Trzeba to jednak odróżnić od pokory fałszywej. Tu dla nas jest problem - jednak ci, którzy takiego fałszu się dopuszczają, zapominają o jednym: Ten, który każdego z nas osądzi, będzie widział wszystko na dłoni. Tak sobie myślę - czy czasami bycie po prostu pyszałkiem, który jakoś tam jest świadomy tej słabości, nie jest lepsze od takiego, który maskuje swoją pyszałkowatość pod płaszczykiem fałszywej skromności i pokory? Może i słaby, ale chociaż szczery. Trzeba też pamiętać, że nie o jakieś autouniżanie się chodzi - użalanie nad sobą, pokazowe załamywanie rąk, działanie również (tylko nie z pychą) pod publiczkę. W innym miejscu Jezus wprost taką postawę faryzeuszy - teatrzyki - napiętnuje. 

Im częściej o tym myślę, tym częściej takim autentycznie pokornym tej ich pokory po prostu zazdroszczę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz