Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

sobota, 16 marca 2013

Nowe płuco Kościoła

Natłok myśli, odczuć, informacji. Cały świat "zwariował" na punkcie papieża Franciszka, którym cieszymy się od 4 dni - i to bardzo pozytywnie, z małymi wyjątkami. 

Miałem te słowa napisać nieco wcześniej, natomiast nie było kiedy. Może to i dobrze - było więcej czasu na zastanowienie się, próbę ogarnięcia tego wszystkiego myślami. 

Nie będę pisał o tym, co każdy może wyczytać w Wikipedii - kogo te fakty interesują, tam sięgnie. 76 latek, czyli rocznik 1936. Jezuita, wyświęcony w 1969 r. w "jezusowym" wieku 33 lat. Całą posługę biskupią - od maja 1992 r. - związany z metropolią Buenos Aires, gdzie posługiwał najpierw jako sufragan, po 5 latach jako koadjutor metropolity, wreszcie od 1998 r. jako metropolita. Kreowany kardynałem w lutym 2001 r. jeszcze przez bł. Jana Pawła II. 

Z wykształcenia technik chemik, w wieku 22 lat rozpoczął drogę do kapłaństwa. Także z młodości pochodzi pamiątka - papież, pomimo wieku, jest osobą o bardzo dobrym zdrowiu (co widać po sposobie chodzenia, ruchach, gestykulacji), pomimo iż po infekcji płuc w dzieciństwie posiada tylko jedno płuco. Nikt nie zarzuci mu braku znajomości życia świeckich ludzi i własnych doświadczeń - kochał, był nawet zaręczony, jego ówczesna narzeczona Amalia Demente żyje do dzisiaj. Pan Bóg skierował go jednak inną drogą, która poprowadziła do Towarzystwa Jezusowego, a później biskupiej posługi w Buenos Aires. 

Człowiek, któremu niesamowicie na sercu leżą problemy społeczne - z którymi miał okazję, jak w mało którym miejscu świata, zetknąć się w slumsach argentyńskich. Zadziwiał, gdy w roku kreacji kardynalskiej podczas wielkoczwartkowej litugii umył nogi 12 trędowatym - tym najbardziej możliwie odrzuconym. Nie brzydził się. Widział w nich Jezusa, przychodzącego w sposób szczególny. 

Wydaje się, że nigdy nie dbał o sprawy materialne. Dla każdego - szczególnie w polskich realiach - normalnym jest, że biskup mieszka w okazałej rezydencji, ma limuzynę, szofera, a koniecznie sekretarza. On nie miał - jako kardynał także - żadnego z powyższych. Mieszkał do wyjazdu na konklawe w skromnym mieszkaniu na zapleczu katedry swojej diecezji. Gotował sobie sam. Kapelana/sekretarza nie potrzebował, wiedząc, że tym samym jakiejś grupie wiernych zabrakło by rąk i posługi tego kapłana. Po diecezji najczęściej, na co dzień, poruszał się komunikacją miejską - świat obiegły zdjęcia siedzącego w garniturze z koloratką kardynała, a to w metrze, a to w autobusie. 

Gdy obserwujemy go dzisiaj - zwykła papieska biała sutanna z pelerynką i pasem. Żadnych dodatków - mucetu z gronostajem (pojawił się w nim po raz pierwszy po wyborze, a potem wiele razy później, Benedykt XVI), camauro (ta śmieszna czerwona czapka). Sutanna chyba nadal nie poprawiona - mam wrażenie, że w koloratce zbyt szeroka. Zamiast nowego pektorału (krzyża na piersi) - dotychczasowy, kardynalski. Zwykłe buty, żadne czerwone papieskie. W tej sferze zdecydowanie bezkompromisowy - na hasło ceremoniarza, aby ubrał pelerynę, miał odpowiedzieć, aby to kapelan sam ubrał pelerynę, a w ogóle to karnawał się już skończył. Dobrze, ta prostota przebija w każdym zakresie. Teoretycznie - nazywa się teraz Franciszek I - natomiast poprosił, aby mówić o nim po prostu: Franciszek. 

Skąd jego imię? Wytłumaczył sam dziennikarzom, że - gdy podczas konklawe sytuacja zaczynała wskazywać, iż może zostać wybrany - zaczął, siłą rzeczy, zastanawiać się nad ewentualnym imieniem; zwrócił się wtedy do niego, siedzący obok, kard. Claudio Hummes OFM i poprosił, aby pamiętał o ubogich. Wtedy przyszła myśl - Franciszek! Jak Franciszek z Asyżu. Jest w tym jakiś palec Boży - pracownik Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów ks. Arkadiusz Nocoń w serwisie info.wiara.pl mówił, iż jeszcze w toku kongregacji kardynałów widział na placu św. Piotra transapenty z napisem: „Aspettiamo Papa Francesco” (Czekamy na Papieża Franciszka). Mnie na myśl przychodzą 2 innych świętych jezuitów Franciszków: Salezy, XVI-wieczny apostoł Indii, pierwszy misjonarz Japonii, i jeden z pierwszych towarzyszy założyciela jezuitów Inigo de Loyoli, a także Borgiasz, również XVI-wieczny, potomek słynnego rodu Borgiów, generał jezuitów, współtwórca Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie, Polakom znany z tego, żę przyjął do nowicjatu zgromadzenia (późniejszego świętego) Stanisława Kostkę, znana postać kontrreformacji. W sumie 3 Franciszków, 3 osobowości, z których papież może bardzo obficie czerpać. 

Pierwszy od 1272 lat papież spoza Europy (otatni poprzednik nie będący Europejczykiem - św. Grzegorz III, Syryjczyk z pochodzenia, pontyfikat w latach 731-741). Pierwszy jezuita na Stolicy Piotrowej (jedyny kardynał z tego zgromadzenia biorący udział w konklawe) - co jest o tyle ewenementem i zaskoczeniem dla samych jezuitów, jako że nie przyjmują oni godności kościelnych (co nie przeszkadzało w latach 90. ubiegłego wieku do grona papabili zaliczać, nieżyjącego już, wybitnego jezuickiego biblisty i metropolity Mediolanu kard. Carla Marii Martiniego SI).

Nieustępliwy w kwestiach moralnych, moralny ortodoks, widział równocześnie poza sporem człowieka. Z ówczesnym prezydentem kraju Nestorem Kirchnerem spierał się za jego życia o sprawy rodziny i homoseksualistów, co nie przeszkodziło na pogrzebie tego człowieka powiedzieć pięknej homilii nie o potępieniu, a o otwartych ramionach Jezusa. Adopcję dzieci przez homoseksualistów nazwał wprost dyskryminacją dzieci - co spowodowało jego spór z obecną prezydent Argentyny. Nie rozumiał odmawiania chrztu dzieciom pochodzącym ze związków pozamałżeńskich. 

Niewątpliwie jest człowiekiem otwartym na ekumenizm - podczas jednego z nabożeństwa charyzmatycznych wspólnot nie tylko katolickich nie ograniczył się do nałożenia rąk na jego uczestników, ale pozwolił na dokonanie tego gestu w stosunku do jego osoby. Absolutnym przełomem i wydarzeniem niespotykanym dotąd w historii jest fakt, iż patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I zapowiedział, iż weźmie udział we wtorkowej inauguracji pontyfikatu papieża Franciszka (co nie miało miejsca od daty historycznego podziału, schizmy wschodniej z 1054 r.), co musi świadczyć o wielkim szacunku braci prawosławnych dla tego, co w tak krótkim czasie teraz jako papież, a wcześniej jako kardynał prezentuje Franciszek. W swojej pracy duszpasterskiej miał bardzo dobre relacje z tamtejszą wspólnotą żydowską, już w dzień po wyborze został przez prezydenta Izraela zaproszony do odwiedzenia Ziemi Świętej, podziękował także osobiście z gratulacje, przesłane po wyborze przez głównego rabina Rzymu.

Żyjąc w wyjątkowo trudnym regionie świata korzystał z nowoczesnych i przez niektórych nie rozumianych metod duszpasterskich - wobec wysypu sekt w Argentynie, pozornie "fajniejszych" i "ciekawszych" od Kościoła chciał wypełniać Jezusem duchową pustkę, jaka pozostawała w ludziach po rozczerowaniu tymi grupami - na rogach ulic wystawiano chrzcielnice i zapraszano ludzi do ochrzczenia się (nazwał to „rygorystyczną i hipokrycką formą neoklerykalizmu”). Sprzeciwiał się aborcji i antykoncepcji. Apelował do bogatych i zwykłych ludzi, organizował zbiórki na rzecz najuboższych w supermarketach, angażując ludzi także następnie w dostarczanie zebranej pomocy bezpośrednio potrzebującym. Nie tylko pokazywał palcem, ale wskazywał konkretnych ludzi, jakby chcąc powiedzieć - ci biedni to nie jakiś abstrakcyjny problem, nie dotyczący mnie i ciebie, ale ludzie żyjący obok, tu i teraz, którym pomoc z nieba nie spadnie, i za których każdy z nas powinien być odpowiedzialny. Pracująca od 13 lat w Argentynie zmartwychwstanka  s. Karolina Frąk opowiedziała światu, jak ówczesny kardynał poprosił jej zgromadzenie, prowadzące dom opieki, o pomoc dla leczącej się wówczas psychicznie dziewczynki, aby po wyjściu ze szpitala mogła rozpocząć życie godne każdego dziecka; pomagał finansowo, dziewczyna wyzdrowiała i została szczęśliwie adoptowana. 

Posiada ogromne doświadczenie praktyczne wiary i pracy duszpasterskiej w Argentynie, czyli kraju Ameryki Łacińskiej - niewątpliwie dzisiejszego serca i kluczowego miejsca rozwoju Kościoła, gdzie rozwija się najbardziej dynamicznie (483 mln katolików tam wobec zaledwie 200 mln w Europie, ogromna ilość powołań). Europa to korzenie, powstanie, historia - dzisiaj punkt ciężkości Kościoła przesuwa się do Ameryki Łacińskiej właśnie i Afryki, nic dziwnego więc, że trzeba cieszyć się z faktu, iż na czele Kościoła staje człowiek, który zna z doświadczenia problemy tego regionu, tej kultury. Zna również problemy związane z teologią wyzwolenia, w myśl której chrześcijańska miłość bliźniego powinna przejawiać się w sprawiedliwości społecznej, nie politycznej - a ewangelicznej. 

Dlaczego został wybrany? 

Na pewno przez tą wręcz emanującą skromność, prostotę i dobroć. Nie należał nigdy i nie należy do struktur Kurii Rzymskiej ani episkopatu włoskiego - niewątpliwie skompromitowanej za pontyfikatu Benedykta XVI dezinformacją i aferami - zatem dający pewność dokonania koniecznych co do zasady zmian (ich czas i formę papież z pewnością wybierze odpowiednio); konieczne są działania w zakresie przynajmniej częściowego ujawnienia finansów Stolicy Apostolskiej wobec powtarzających się problemów i zarzutów związanych z brakiem zapobiegania praniu tzw. brudnych pieniędzy. Jego kandydatura była w tym sensie naturalna, iż na konklawe w 2005 r. podobno uzyskał drugą ilość głosów, tuż za kard. Josephem Ratzingerem. Musiał posiadać duże poparcie kardynałów elektorów spoza Europy - jego wybór zapadł relatywnie szybko. Media donosiły, iż w sposób dostrzegalny dla innych publicznie przed głosowaniami już na konklawe poparcia udzielił mu dotychczasowy sekretarz stanu kard. Tarcisio Bertone SDB, co miało mieć znaczenie dla wzrostu popularności kard. Bergoglia. Poparcie jego kandydatury dla optujących za wyborem Włocha mogło być tym łatwiejsze, iż pomimo argentyńskiego paszportu, posiada włoskie korzenie. Jak to zostało ujęte dość obrazowo i krótki - właściwy człowiek do posprzątania watykańskiego bałaganu. Wybór, który przyniósł coś nowego, nieoczekiwanego. Przewietrzenie Kościoła. Franciszek, do którego - jak w XIII wieku - Bóg mówi: "Odbuduj mój Kościół", który niewątpliwie dzisiaj potrzebuje zmian. 

Podbił świat już swoim pierwszym wystąpieniem, kiedy stanął na loggi bazyliki św. Piotra przed wypełnionym placem św. Piotra i milionami ludzi w telewizorach. W mojej ocenie - nieco przestraszony i przytłoczony rozmiarem sytuacji i tym, że oczy wszystkich skupiały się właśnie na nim - a jednocześnie wyjątkowo spokojny, jakby stworzony do roli, jaką rozpoczynał. 
Bracia i siostry, dobry wieczór.
Dobrze wiecie, że zadaniem konklawe było wybranie biskupa dla Rzymu. Wydaje się, że moi bracia kardynałowie wybrali go z końca świata. Dziękuję wam za przyjęcie, wspólnoto diecezjalna Rzymu. Dziękuję wam. Przede wszystkim chciałbym pomodlić się za emerytowanego biskupa Rzymu. Módlmy się aby Pan błogosławił mu, a NMP strzegła.
Ojcze nasz…, Zdrowaś Maryjo…, Chwała Ojcu… 
A teraz rozpoczynamy tę wspólną wędrówkę - biskup i lud. Jest to wędrówka Kościoła rzymskiego, który przewodniczy całemu Kościołowi. Módlmy się za siebie, za cały świat. Życzę wam, aby ta droga Kościoła, którą dzisiaj rozpoczynamy służyła ewangelizacji tego pięknego miasta. A teraz chciałbym udzielić błogosławieństwa, ale najpierw proszę was, zanim biskup pobłogosławi, módlcie się żeby Pan błogosławił biskupa. Módlcie się za swojego biskupa,. W chwili ciszy pomódlcie się za mnie. 
Udzielam błogosławieństwa Wam i całemu światu, wszystkim kobietom i mężczyznom dobrej woli. 
Bracia i siostry, bardzo dziękuję za przyjęcie, módlcie się za mnie. Wkrótce zobaczymy się. Jutro chciałbym pomodlić się do Matki Bożej, aby strzegła Rzymu. Dobranoc i dobrego odpoczynku.
Buona sera - dobry wieczór, pozdrowienie - powiedział by ktoś - laickie, ale jednocześnie bez wątpienia skierowane nie tylko do katolików i chrześcijan, ale wszystkich ludzi dobrej woli słuchających go. Ani razu nie użył słowa "papież", mówił o biskupie i diecezji Rzymu, ewangelizacji wszystkich ludzi.

Żartobliwa aluzja - że przychodzi z końca świata - tyle, że dzisiaj to właśnie ów koniec świata w Ameryce Łacińskiej przedstawia wielkie problemy społeczne, a zarazem właśnie tam Kościół tak prężnie się rozwija; nie w Europie, która przyzwyczaiła się do bycia odwiecznym centrum i pępkiem świata. Papież Franciszek przychodzi dzisiaj, aby tę Europę - katolicką już głównie z tradycji - obudzić, potrząsnąć, przypomnieć, co jest najważniejsze.

Papież modlitwy - tak można Franciszka nazwać już dzisiaj. Nie tylko mówi, ale modli się z ludźmi, do któych Bóg właśnie go posłał, a których symbolicznie reprezentuje diecezja rzymska. Najpierw za swojego poprzednika - pamięta o nim, choć to także sytuacja raczej w kategorii novum. Nie błogosławi potem wiernych - wykonuje gest dla Europejczyków niezrozumiały, ale powszechny w jego rodzinnych stronach: prosi najpierw o błogosławieństwo w cichej modlitwie dla siebie, a dopiero następnie sam udziela urbi et orbi, miastu i światu apostolskiego błogosławieństwa.

Na tym nie koniec zadziwiania. Wieczorem po wyborze papieża dzwonił jeszcze prywatnie do swoich znajomych z Rzymu, by z nimi porozmawiać.

Nie wprowadza się do Pałacu Apostolskiego - jego apartament papieski będzie w najbliższym czasie remontowany. Pozostaje w Domu św. Marty, czyli miejscu zakwaterowania elektorów, który wybudował w swojej przezorności jeszcze bł. Jan Paweł II. Zajmie pokój nr 201. Gdy przyjeżdżał do Rzymu, jak wspomina ks. Arkadiusz Nocoń, zatrzymywał się w międzynarodowym domu księży koło Panteonu - dokąd również udał się po wyborze, do pokoju nr 203, po swoje bagaże, których nie zabrał na konklawe. Żadna limuzyna - zwykły watykański samochód. Wszedł sam, zabrał wszystko sam... i zapłacił.

W piątek odwiedził w Klinice Piusa XI, przebywającego tam po zawale, 90-letniego kard. Ivana Diasa - gest bardzo podobny do tego, gdy w 1978 r. Jan Paweł II od razu odwiedził w szpitalu krakowskiego kolegę abp. Andrzeja Dsekura, sparaliżowanego w trakcie konklawe. Rozmawiał z chorym i jego lekarzem, błogosławił pacjentów, w kaplicy szpitalnej pozdrowił całą wspólnotę.

Wprost zaapelował, aby ludzie dali sobie spokój z pielgrzymko-wycieczkami na wtorkową inaugurację pontyfikatu, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze spożytkowali na dzieła miłosierdzia na rzecz ubogich i potrzebujących (co, jak zwykle, nasz metropolita miał najwyraźniej w głębokim poważaniu, ponieważ jeszcze 13 marca zaczęło się huczne przygotowywanie wypadu do Rzymu, co uznać należy za dość dziwne i niezrozumiałe, biorąc pod uwagę powszechnie opiswane w mediach zadłużenie diecezji; nic dziwnego - chyba trudniej między nim a papieżem o większą skrajność i odmienność...)

Z kardynałami przemieszczał się normalnie dalej autobusem. Również z nimi jada posiłki. Nie wiadomo, czy powoła kogoś na stanowisko swojego sekterarza - czy też uzna, iż wystarczająca jest funkcja prefekta domu papieskiego (abp Georg Gaenswein).

herb papieski Franciszka I

Nie podjął dotąd decyzji odnośnie swojego zawołania (dotychczasowe: Miserando atque eligendo, Z miłosierdziem i wybraniem). Dopiero też dzisiaj zostali też przywróceni do urzędu szefowie dykasterii Kurii Rzymskiej, którzy ustąpili ze swych funkcji w chwili zakończenia poprzedniego pontyfikatu - co wydaje się być formalnością, ponieważ mało kto ma wątpliwości co do tego, iż nastąpią duże zmiany na kluczowych stanowiskach Kurii Rzymskiej, w tym stanowisku sekretarza stanu; nie bez powodu papież zatwierdził ich tymczasowo. Natomiast wydaje mi się, że stanowisko zachowa ks. Federico Lombardi SI, również jezuita, który w powszechnym mniemaniu bardzo dobrze poradził sobie z informowaniem o sytuacji w Watykanie w czasie sede vacante i konklawe. Prawdopodobnie pierwszy raz ingres do katedry biskupa Rzymu - tak, nie bazyliki św. Piotra, a bazyliki św. Jana na Lateranie - odbędzie się dopiero po uroczystości Zmartwychwstania, przez co Msza Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek będzie miała miejsce wyjątkowo w bazylice św. Piotra.

Dzisiaj papież spotkał się w Aulii Pawła VI z dziennikarzami. Podkreślił, że Chrystus jest centrum Kościoła, zaś Ojciec Święty jest jedynie Jego sługą, Wikariuszem, Następcą Apostoła Piotra. Wskazał również, iż ma marzenie - "Och, jakże bardzo chciałbym Kościoła ubogiego i dla ubogich!" - nie pozostawiające złudzenia co do tego, nad jaką grupą społeczną niewątpliwie szczególnie się pochyli, ale także jaki w jego ocenie Kościół być powinien (albo inaczej - jaki być nie powinien), w jaki sposób Kościół powinienb być bogaty. Zaznaczył, iż o wydarzeniach z historii Kościoła powinno się mówić z perspektywy wiary, wskazywał też, jak ową perspektywę wiary należy rozumieć. Posłużył się pod adresem dziennikarzy słowami: "Abyście usiłowali jak najpełniej poznać prawdziwą naturę Kościoła, a także jego drogę w świecie, z jego zaletami i grzechami oraz poznawali motywacje duchowe, które go prowadzą i są najbardziej właściwe dla jego zrozumienia". Czyli zwrócił uwagę na to, że wskazał też pewne wprost wymagania adresowane do dziennikarzy. Zakończył zaś pięknym błogosławieństwem, skierowanym nie tylko do wierzących: "Biorąc pod uwagę, że wielu z was nie należy do Kościoła katolickiego, że są też osoby niewierzące, udzielam z serca tego błogosławieństwa w ciszy, każdemu z was, szanując sumienie każdego, wiedząc jednak, że każdy z was jest Bożym dzieckiem. Niech Bóg wam błogosławi".

Jak jest odbierany nowy papież? Niewątpliwie bardziej niż pozytywnie - i to nie tylko przez pobożnych katolików. Jeden z publicystów portalu gazeta.pl w wieczór wyboru Franciszka napisał o nim: „Mówi prosto, z wielką pewnością treści, a małą pewnością formy. Jest silny w swojej słabości. Jest chyba dobrym człowiekiem. Przede mną, który wszystko, co uważam za wiarę, przeżywam poza jakimkolwiek Kościołem, otwiera jakąś furtkę, za którą migoce zbliżenie. Obiecuje mi skromność, prostotę, chwile świeżego natchnienia. Wszystko, czego oczekuję od papieża, to niezasłanianie. Mam wrażenie, że ten papież nie będzie zasłaniał mi Boga. A nawet, że czasami będziemy patrzeć w stronę Boga stojąc obok siebie. Nie spodziewam się po Kościele, że będzie akceptował moje wybory etyczne czy seksualne. Już wiem, że w tych wyborach pozostanę sam. Jego nieprzejednanie sprawia, że czuję się poza Kościołem, i wolę to przyznać, niż zarzucać Kościołowi, że nie chce być na mój obraz i podobieństwo. We Franciszku widzę więc towarzysza drogi, z którym jestem związany tylko dobrą wolą. Niczego więcej nie chcę. Nie spodziewam się po nim słów nienawiści do nikogo. Tego oczekiwałem, to mam".

Dlaczego? Ponieważ daje nadzieję na odmitologizowanie struktów i urzędów Kościoła, przybliżenie biskupów do ludzi i przypomnienie im, do czego tak naprawdę są powołani i komu mają służyć, przypomina o świeckich i ich roli w Kościele, czyli akcentuje treść, a nie najpiękniejszą nawet formę. Reforma Kurii Rzymskiej i porządkowani problemów pedofilii w Kościele to tylko jeden z wielu aspektów i zadań przed papieżem. Bóg, na szczęście, zrobił wszystkim - wierzącym i nie, kalkulującym wybory i typującym papabili na konklawe - prezent, a zarazem psikusa, powołując na Stolicę Piotrową tego właśnie Jorge Mario - Franciszka, który najwyraźniej nie zamierza ani trochę zmieniać swoich przyzwyczajeń, sposobu bycia, priorytetów, a wręcz przeciwnie: biorąc sobie do serca to, jakim człowiekiem był jego imiennik z Asyżu, najwyraźniej zamierza (w dobrym tego słowa znaczeniu) namieszać w Kościele co najmniej tyle, co tamten.

I bardzo dobrze, może dzięki niemu skostniały i po prostu popadający w ruinę Kościół w Europie, w nim także  polski Kościół, od odejścia bł. Jana Pawła II nie umiejący sobie chyba poradzić z żadnym problemem w jego dotyczącym, zaczerpnie nieco z bogactwa i charyzmatyczności, prostoty, autentyczności i priorytetów, a także (może głównie) żywiołu Kościoła w Ameryce Łacińskiej - tak bardzo dla nas nowatorskiej i niezrozumiałej.

Czas na wietrzenie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz