Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

wtorek, 27 lipca 2010

Poprawczak

Jezus odprawił tłumy i wrócił do domu. Tam przystąpili do Niego uczniowie i prosili Go: Wyjaśnij nam przypowieść o chwaście! On odpowiedział: Tym, który sieje dobre nasienie, jest Syn Człowieczy. Rolą jest świat, dobrym nasieniem są synowie królestwa, chwastem zaś synowie Złego. Nieprzyjacielem, który posiał chwast, jest diabeł; żniwem jest koniec świata, a żeńcami są aniołowie. Jak więc zbiera się chwast i spala ogniem, tak będzie przy końcu świata. Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. Wtedy sprawiedliwi jaśnieć będą jak słońce w królestwie Ojca swego. Kto ma uszy, niechaj słucha! (Mt 13,36-43) 
A więc tak! Mogliby niektórzy zakrzyknąć. Dowód koronny - skoro sam Jezus tak to tłumaczy, to znaczy, że nie ma zmiłuj, niektórzy skończą w czeluściach piekielnych, i tyle! Tak! Sprawiedliwość zwycięży! A Bóg sprawiedliwie osądzi wszystkich. 

Generalnie... Nie zgadzam się z tym. Ten niby dowód, o którym mowa - to nic innego, jak... antydowód. Jak kto woli - dowód na coś przeciwnego. Tłumaczy to o. Wacław Hryniewicz OMI, najbardziej z pewnością w Polsce znany orędownik rozumienia tych i nie tylko słów Jezusa i w ogóle przesłania chrześcijańskiego w ten sposób, że wszyscy ludzie zostaną zbawieni, apostoł idei powszechnego zbawienia. Czy neguje on piekło? Neguje jego najpopularniejsze rozumienie jako wiecznej, nieskończonej i bez odwołania kary, jaką człowiek otrzymuje za złe życie. 

O cóż chodzi? O niuans językowy. Tak, znowu kwestia przekładu. Włos się jeży na głowie, co jeszcze można by się dowiedzieć, jakby człowiek przejrzał od deski najstarsze tłumaczenia, jakie jeszcze kwiatki by tam znalazł. Chodzi bowiem o tłumaczenie greckiego kolasis, które przekłada się jako męka wieczna. Czy jednak o to chodzi? Takie jest znaczenie w naszym języku. Jednakże w starożytnej grece - zupełnie inne. Oczywiście, kara - ale kara mająca sens przede wszystkim terapeutyczny, uzdrawiająca ukaranego. Nie żadne przekreślenie. 

O. Hryniewicz pisze dalej, że sformułowanie to zaczerpnięto ze słownictwa ogrodniczego, w którym służyło ono do opisania pielęgnowania krzewu - przycinania, doglądania. Czemu to służy? Ano oczywiście temu, aby całość roślinki lepiej się chowała, dorodniej wyrosła, lepsze owoce miała.

Zatem o jaką mękę chodzi? Najprościej - przejściową. Mękę, która człowieka ma oczyścić z całego brudu, który nazbierał się na nim przez życie, tego brudu który nie pozwala człowiekowi już w Dniu Sądu dostać się do wspólnoty świętych z Bogiem. Obrazowo - taki poprawczak. Owszem, w praktyce poprawczaki może niewiele dobrego dają - jednakże założenie jest dobre. Pomóc, w tym wypadku - młodemu człowiekowi, odnaleźć się, poukładać, okrzepnąć i stać się lepszym. I wypuszcza się go potem z takiego poprawczaka, aby lepszy już, szedł dalej w życie. 

Ja chcę wierzyć, że takie jest znaczenie piekła ewangelicznego. Że Bóg nie daje nam potem drugiego życia - ale po tym poprawczaku po śmierci, tym właśnie właściwie rozumianym piekle, każdego chce uszczęśliwić na wieki wieków. Amen? Mam nadzieję. Bo jakoś w głowie - fakt, może niezbyt dużej i  niezbyt mądrej - nie chce mi się zmieścić, że Bóg ludzi tak ukochał, że najpierw własnego Syna przysłał na świat, aby Ten dał się zabić jako człowiek dla naszego zbawienia... po czym to zbawienie zaoferował, dał tylko niektórym.

Każdy z nas jest ukochany przez Boga, jaki by nie był. Wierzymy bardzo w to, że po śmierci - kresie życia materialnego - jest coś dalej, coś wspaniałego. Czy miłość Boga do człowieka kończy się na granicy życia? Niektórzy mówią, że tylko za życia człowiek może się opamiętać, i osiągnąć niebo, choćby ostatnim tchnieniem życia wzbudzając żal za to wszystko, co w ciągu życia spaprał... Ja chcę wierzyć, że Jego miłość do nas jest tak wielka, że - owszem - jakaś kara na człowieka czeka, gdy nie popisał się za życia, może i nawet gdybyśmy wiedzieli, jaka, może się okazać ciężka i bolesna. Ale nie jest ona permanentna. Jest coś dalej. Co? Szczęście bez końca z Bogiem w wieczności.

Czy to oznacza, że możemy pozwolić sobie na lekceważenie Boga, bo przecież zawsze jest czas - a jak i jego zabraknie, to w końcu czeka mnie tylko poprawczak? Nie, to nic innego jak grzechy przeciwko Duchowi Świętemu. To, o czym pisze o. Hryniewicz to nic innego, jak nadzieja. Nadzieja na to, że gdy już będzie po wszystkim i nie będę miał wpływu na swój dalszy los - a okaże się, że nagrabiłem za życia nieco więcej, niż by mi się mogło wydawać - nie jestem przekreślony, moja dusza nie idzie na zatracenie. Dlaczego? Bo On mnie zbawił, tak bardzo mnie kocha.

W końcu poprawczak to nie dożywocie. Z poprawczaka wychodzi się, aby być lepszym.

10 komentarzy:

  1. Palabro, to rozumienie piekła, kary i ogólnie bożej sprawiedliwości, jaką ty (i oczywiście nie tylko ty) proponujesz – dla mnie niestety jest nie do przyjęcia.

    Co więcej – moim zdaniem – zakładanie z góry, iż Bóg nie może potępić na wieczność żadnego człowieka, jest oczywistym zniekształcaniem Ewangelii, niedopuszczalną polemiką z Chrystusem i stanowi wyraz swoistego ograniczania Boga. Twoje stanowisko jest przy tym, rzecz jasna, jawnie sprzeczne z nauczaniem Kościoła Katolickiego, a powoływanie się na tego czy innego kapłana, nie ma nic do rzeczy i prowadzi jedynie do rozbudzania niepotrzebnych wątpliwości.

    Myślę, że darować sobie możemy sięganie po wyjątki z Pisma Świętego, bo takich które mówią iż wieczna kara (nazywana różnie, niekoniecznie piekłem) grozi każdemu z nas, jest całe mnóstwo. Przyznam się zresztą, że nie jestem jakimś szczególnym znawcą Biblii, który w jednej sekundzie potrafi przypomnieć sobie tuzin potrzebnych cytatów.

    „A więc tak! Mogliby niektórzy zakrzyknąć. Dowód koronny - skoro sam Jezus tak to tłumaczy, to znaczy, że nie ma zmiłuj, niektórzy skończą w czeluściach piekielnych, i tyle! Tak! Sprawiedliwość zwycięży! A Bóg sprawiedliwie osądzi wszystkich.”

    Palabro, takie ironizowanie nie jest potrzebne. Nie dzielmy ludzi na takich, co tylko szukają sprawiedliwości i cieszą się z potępienia drugich przez Boga, i na tych, którym zależy na zbawieniu każdego człowieka. Nie ośmieszajmy tych, którzy mają inne spojrzenie na bożą sprawiedliwość, inne – ale takie, której naucza Kościół. Nie ośmieszajmy nikogo.

    „Zatem o jaką mękę chodzi? Najprościej - przejściową. Mękę, która człowieka ma oczyścić z całego brudu, który nazbierał się na nim przez życie, tego brudu który nie pozwala człowiekowi już w Dniu Sądu dostać się do wspólnoty świętych z Bogiem”.

    W takim razie czym jest czyściec? To jego możemy nazywać poprawczakiem albo męką przejściową. Nie mnie wyjaśniać, czy mówiąc o takiej męce trzeba mieć na myśli cierpienie fizyczne, izolację od Boga, czy jeszcze coś innego.

    Innym nadużyciem jest mówienie przez ciebie o winach człowieka, jako o brudzie, który właściwie sam się przylepił do człowieka – który chciał być święty i czysty. Nie Palabro, człowiek jest wolny, on sam czyni zło, on to zło wyzwala. On samowolnie krzywdzi siebie i drugiego, a nie dlatego że się pobrudził.

    „ Bo jakoś w głowie - fakt, może niezbyt dużej i  niezbyt mądrej - nie chce mi się zmieścić, że Bóg ludzi tak ukochał, że najpierw własnego Syna przysłał na świat, aby Ten dał się zabić jako człowiek dla naszego zbawienia... po czym to zbawienie zaoferował, dał tylko niektórym”.

    Ale Chrystus przez swoją mękę i śmierć na krzyżu nie zbawił człowieka. Owszem, mówimy o Nim, że jest naszym Zbawicielem i Odkupicielem, ale to nie znaczy, że każdy człowiek na pewno będzie zbawiony, że został już zbawiony. To nie tak. Chrystus wybawił nas od grzechu pierworodnego, spłacił ów dług Adama – to znaczy obdarzył każdego z nas łaską przebłagania za każdy nasz grzech, nawet grzech śmiertelny... o ile szczerze będziemy żałował krzywd, które wyrządziliśmy sobie lub innym. Szczerze, to znaczy nie w sposób wymuszony lękiem przed grożącą karą ze strony Boga. Człowiek musi dwobrowolnie zrozumieć to zło, które uczynił i musi go boleć sama myśl o cierpieniu bliźniego, którego skrzywdził. Musi sam siebie znienawidzić za to, jaki był. I wreszcie – postanowić poprawę i w miarę możliwości zadośćuczynić człowiekowi, którego skrzywdził.

    Zgadza się, Bóg nie dał zbawienia niektórym tylko ludziom. Ale On nie dał go nikomu. Dał jedynie, przez ofiarę swego Syna, szansę na to zbawienie. Chrystus jest naszym Światłem i Drogą, ale to od nas zależy czy chcemy tą Drogą iść.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiem że wszyscy mają już mnie dość, ale coś jeszcze napisałem.

    Nieporozumieniem jest traktowanie wiecznego piekła jedynie w kategoriach kary, sprawiedliwości, odpłaty czy wręcz odwetu. Bóg z pewnością nie jest taki. Ja sam chciałbym, by każdy z nas został zbawiony. Nie mam jednak prawa, by z góry odrzucać piekło, jako niekończące się, nieodwołalne odsunięcie człowieka od Boga i od ludzi. Są tacy, którzy nie potrafią sobie wyobrazić by sami trafili do nieba, wiedząc o tym że ich ojciec, matka czy mąż cierpi wieczne męki. A ja z kolei nie potrafię sobie wyobrazić, by ktoś, kto zabijał, zadawał cierpienie, był okrutny i bezlitosny dla innych, i który nigdy nie żałował swego postępowania, miał razem ze swymi ofiarami trafić do nieba. Nawet gdyby to był ktoś, kogo znam. Naprawdę nie chodzi o sprawiedliwość, o to że jeden zasłużył na karę, a inny na nagrodę. Nie potrafię wyjaśnić o co więc chodzi. Lecz taki obraz Boga, jego miłości, jaką ty zaprezentowałeś, wydaje się być pozbawiony zupełnie sensu. Mógłbym wręcz przypuszczać, że Bóg bawi się człowiekiem i nic sobie nie robi z tego, że jeden drugiego katuje.

    I jeszcze jedno.

    „Czy to oznacza, że możemy pozwolić sobie na lekceważenie Boga, bo przecież zawsze jest czas - a jak i jego zabraknie, to w końcu czeka mnie tylko poprawczak? Nie, to nic innego jak grzechy przeciwko Duchowi Świętemu”.

    No właśnie. Ale skoro piekła nie ma, no to może i przeciw Duchowi Świętemu można bezkarnie grzeszyć. Najwyżej dostanie się 10 lat więcej tego poprawczaka, o którym napisałeś. A nawet i 300 lat więcej! I co z tego?

    Palabro, rozumiem że dzisiejszemu człowiekowi można mówić jedynie miłe rzeczy. Żeby było fajnie. Ale czy uspokajanie go, mówienie mu: nie bój się, piekła nie ma – jest rzeczywiście oznaką tego, że zależy nam na tym człowieku? Ja myślę, że nie. Poza tym zaprzeczanie możliwości wiecznego potępienia, mimo tych zastrzeżeń dot. grzechowi przeciwko Duchowi Św., może skutkować jeszcze większym rozmiarem krzywd, jakie jeden człowiek zechce (odważy się) wyrządzić drugiemu. No bo skoro piekła nie ma...

    Pewnie przez to co napisałem, będę postrzegany jako taki, co chce tylko karać i szukać odwetu. Jako ktoś nieprzyjemny, surowy, który mówi: nie ma zmiłuj. Ale nie chcę tego. Wierzę, że mimo mówienia o tej niepokojącej i niepewnej przyszłości człowieka grzesznego, nie będę odrzuconym i wystawionym na drwinę, bo strasznie się tego boję. Naprawdę.

    No, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Palabro, przechodzę duchowe rekolekcje z książkami z serii "w poszukiwaniu pełni" J. Zielińskiego, karmelity.

    Jestem w trakcie jednej z nich o takim tytule:
    "w kręgu Bożych tajemnic śmierć czyściec piekło niebo"

    Gorąco Ci polecam!!! Książeczka nie jest droga, a naprawdę świetnie opisuje te kwestie, które są poruszane.

    Proponowany przez Ciebie "poprawczak" to nic innego jak czyściec.

    "Czyściec jest przede wszystkim stanem w którym dojrzewa się do tego, by móc przyjąć pociągającą ku sobie miłość Boga i odpowiedzieć na nią. Najgłębszym sensem czyśćcowych doświadczeń jest miłość do Boga, przenikające do głębi pragnienie posiadania Go w całej pełni i uczestnictwa w Jego naturze.
    ---
    Czyściec - to wszyscy ci,którzy w momencie śmierci znajdowali się w stanie łaski, ale nie odpokutowali jeszcze wszystkich swoich win, nie wynagrodzili w pełni za dokonane zło. Innymi słowy, nie dojrzeli jeszcze do pełni, nie posiedli zdolności miłowania bezinteresownego, wolnego od skupienia się na sobie.

    Czyściec jest etapem duszy. To stan przejściowy, stan duszy,sytuacja duszy, która przygotowuje się, by wejść w pełnię Boga. Przed Nim nie może stanąć żadne rozumne stworzenie, które posiada jakikolwiek brud moralny".

    Zatem powinniśmy modlić się za dusze naszych zmarłych bliskich, bo być może pokutują w czyśćcu.

    Zgadzam się z Ciamajdą, że piekło istnieje. (nota bene, bardzo słuszne komentarze).
    Bóg nas obdarzył wolną wolą i to jest jeden z objawów potęgi i fenomenu Boga. Można wybrać niekochanie Boga, można chcieć nie kochać...

    Wchodzimy tu w dyskusje na tematy związane z ogromnymi tajemnicami, zatem trzeba być bardzo ostrożnym w budowaniu swoich wizji, które są naszymi ludzkimi ja to nazywam "pobożnymi życzeniami".

    Do piekła jeszcze nie doczytałam, zatem nie będę nim straszyć. ;)

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pytanie tylko, czy człowiek - przy swoich ograniczeniach, braku rozumienia wszystkiego, braku możliwości zgłębienia Boga - jest w stanie świadomie podejmować wszystkie decyzje, a przede wszystkim te, prowadzące do negowania Boga? Czy takie negowanie jest skuteczne? Czy odwrócenie się od Boga, którego się nie do końca rozumie, może prowadzić do wiecznej kary, mąk bez końca? Przy założeniu, że gdyby człowiek był w stanie pojąć Boga - nie zrobiłby tego. Owszem, w wielu wypadkach rozbija się to o dobrą wolę lub jej brak ze strony człowieka - zgoda. Ale nie zawsze.

    Widzę, że nie bardzo zostałem zrozumiany. Tu nie chodzi o podejście "róbta co chceta - piekła nie ma". Tu chodzi o rozumienie rozmiarów tego, jak ten poprawczak po śmierci będzie wyglądał. Ciamajda napisał "Najwyżej dostanie się 10 lat więcej tego poprawczaka, o którym napisałeś. A nawet i 300 lat więcej! I co z tego?" - tak to może wyglądać z perspektywy dzisiaj, tutaj na ziemi. Skąd wiesz, co to oznacza dla duszy, która musi to znieść? Może właśnie to ma być ta kara? Może perspektywa takiego poprawczaka, skala, jest zupełnie inna? A w ogóle - jaką miarą? W końcu to już nie życie ziemskie, więc jak to zmierzyć?

    Ale Ciamajda poruszył też ciekawą kwestię: "Są tacy, którzy nie potrafią sobie wyobrazić by sami trafili do nieba, wiedząc o tym że ich ojciec, matka czy mąż cierpi wieczne męki. A ja z kolei nie potrafię sobie wyobrazić, by ktoś, kto zabijał, zadawał cierpienie, był okrutny i bezlitosny dla innych, i który nigdy nie żałował swego postępowania, miał razem ze swymi ofiarami trafić do nieba." Mnie zastanawia - czy są w ogóle osoby tak zatwardziałe, że do końca życia, w ostatnim przebłysku świadomości, bez względu na to, co w tym życiu robili, jakich okropieństw się dopuszczalnie, nawet ostatnim porywem serca nie wzbudzają żalu, nie zwrócą się do Boga "bądź miłościw"? Człowiek nie jest z gruntu zły.

    I dalej - Ciamajdo, nie twierdzę, że grzechy to zwykłe przypadki, właściwie indywidualne do woli człowieka, który chce być święty, dobry itp. Nigdzie nic takiego nie napisałem. Ale uważam, że człowiek w te grzechy popada przez słabość, której nie chce, i do której świadomie się dystansuje. A jeśli nie - to z powodu poczucia beznadziei, braku wiary w możliwość zmiany siebie, tego kim się stało, determinowania samego siebie tym, co złego już zrobił. Jeden błąd łatwo pociąga za sobą inne, człowiek się stacza. Równia pochyła - czy to picie, ćpanie, palenie, hazard, jak wolisz. Tak, to co człowiek robi złego, to tylko i wyłącznie jego wina, coś co obciąża jego sumienie. Ale czyni to w słabości, z bezmyślności. I z pewnością tego żałuje, bez względu na to, jaką pozę przyjmuje publicznie - a przecież w końcowym rozrachunku też na to Bóg spojrzy. Miłosierdzie Boże sięga o wiele dalej niż to, co nam się wydaje.

    OdpowiedzUsuń
  5. Obawiam się że nie dojdziemy do porozumienia. To wszystko, albo prawie wszystko co napisałem wcześniej i co napisała Felicita, nie jest naszym widzimisię, ale przypomnieniem stanowiska Kościoła Katolickiego. Negowanie wiecznego piekła oznacza, co muszę stwierdzić ze smutkiem, wybiórcze podejście do głównych prawd wiary. A ponieważ prawdy te zostały nam objawione, a nie opracowane przez myślicieli – teologów w swoich gabinetach, odrzucenie choćby jednej z nich albo ich modyfikowanie, jest budowaniem sobie własnego kościoła i własnego obrazu Boga, zgodnego ze swoimi poglądami, odczuciami, przemyśleniami itd. A chodzi o to, by te swoje poglądy, swoje myślenie zostawić za sobą i przyjąć prawdę o Bogu taką, jaka ona jest.

    Owszem, człowiek jest słaby i często bywa zagubiony. Nie jestem bezwzględnym prokuratorem, który w winnym szuka jedynie złych stron, a przemilcza te dobre. Ale najcięższe zbrodnie jakie popełnia człowiek, nie są wynikiem jego zagubienia, lecz jego pychy, egoizmu, wygodnictwa itp. Nie zgadzam się by człowieka, który bezlitośnie zamordował drugiego dla pieniędzy, dla władzy usprawiedliwiać jego słabością. Takim pisaniem robisz krzywdę jemu samemu, jego ofierze i być może przyszłym ofiarom.

    I co ma do rzeczy zgłębianie Boga do bycia dobrym? Są ludzie, którzy o Bogu nawet nie słyszeli, albo którzy po prostu w Niego nie wierzą, a mimo to potrafią mieć litość dla drugiego człowieka i kochać go. Nie trzeba zgłębiać Boga, nie trzeba rozkładać na czynniki pierwsze i pod lupą badać każdy werset Biblii, by wiedzieć że drugi człowiek jest dla nas (powinien być!) rzeczą świętą (HOMO SACRA RES HOMINI).

    60 - 70 lat wcześniej moje miasto zamieszkane było w dużej części przez Żydów. Pobliskie wsie też były masowo przez nich zaludnione. Widzę jeszcze gdzieniegdzie stary, drewniany dom, w którym ktoś ksero urządził albo sklep z kosiarkami. A gdzie są dawni mieszkańcy tych domów? Wyjechali gdzieś?

    Inny przykład. Setki milionów ludzi, rozwijających się w łonach swych matek. Kobieta była w ciąży, a ja nie widzę dziecka. Ktoś mówi, że wyrzucone zostało do śmietnika czy sedesu, przez „lekarza”. Piszą, że w krajach zachodnich ponad 90% dzieci z zespołem Downa jest zabijanych przed swoim narodzeniem, nawet gdy zdolne są już do życia poza ciałem matki. A ja nie mogę przez to spać. Gdzie są te dzieci, Palabro? Ja chcę je zobaczyć. Umarli? W takim razie gdzie są ich groby? gdzie zostały pochowane?

    To myśli o tych ludziach, Palabro, bezlitośnie skatowanych i wymordowanych, nie pozwalają mi zasypiać, a nie wizje piekielnych katuszy, ukute przez tego czy owego teologa. Oprawcy tych ofiar byli (są) ludźmi słabymi, zagubionymi? Tak ich usprawiedliwiasz? Palabro, to naprawdę boli. Zostawmy Bogu usprawiedliwianie, On tylko może człowiekowi wybaczyć. Ale wcale nie musi. Tak samo zresztą, jak nie musi go potępić. Nie jest moją rzeczą, i nie jest twoją, wyręczanie Boga w sądzeniu ludzi.

    Sprowadzanie piekła do roli poprawczaka, stawia pod znakiem zapytania sens męki Chrystusa, który nawet na krzyżu płakał nie nad sobą, lecz nad ludźmi. Płakał nie dlatego, że będą cierpieć dłużej w poprawczaku, lecz dlatego że zamiast miłości, wybrali grzech, że zamiast szczęścia w Bogu – wybrali ogień nieugaszony. Polecam przy okazji te jakże przejmujące wyobrażenia J. Malczewskiego Chrystusa, umęczonego i zniszczonego frasowaniem się o los człowieka: http://www.pinakoteka.zascianek.pl/Malczewski_J/Malczewski_J_9.htm

    „Skąd wiesz, co to oznacza dla duszy, która musi to znieść? Może właśnie to ma być ta kara?”

    Palabro, jedna uwaga. Potępiona będzie nie tylko dusza człowieka, ale również jego ciało. Przed Sądem Ostatecznym wszyscy zmartwychwstaniemy. Tak naucza Kościół, bo tak nauczał Chrystus. Albo w to wierzymy, albo idziemy budować swoją własną wizję rzeczy ostatecznych i w ogóle swój obraz Boga.

    PS. Dzięki Felicito, zachwyca mnie trafność i dojrzałość Twoich uwag, wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciamajdo - nie twierdzę, że mam rację. Dzielę się swoimi przemyśleniami, w tej konkretnej chwili. Zresztą celem pisania tego tutaj nie jest przekonanie kogokolwiek do czegokolwiek, a ukazanie swoich przemyśleń.

    Nie staram się nikogo usprawiedliwiać, ale właśnie optuję za tym, aby sądzenie ludzi i ich czynów pozostawić właśnie Jemu, który jest źródłem Miłosierdzia. Mam wrażenie, że Twoja postawa to postawa człowieka bardziej pewnego niż wierzącego, który jakby uzurpował sobie prawo do jednoznacznego - w imieniu jakby Boga - osądzania i podsumowania postaci.

    Ty starasz się za wszelką cenę przypisać człowiekowi całkowitą celowość i premedytację w każdym złym działaniu, jakiego się dopuszcza. Co jest bzdurą - sam jesteś człowiekiem, grzesznym jak my wszyscy, i sam w życiu niejedno złe, jak każdy z nas, zrobiłeś. Każdą z tych złych rzeczy robiłeś w pełni celowo i z rozmysłem? Jakoś nie wydaje mi się. A jednak - z dużą łatwością w ten sposób podsumowujesz innych.

    Nie bardzo w ogóle rozumiem Twoje granie na emocjach poprzez te przykłady.

    Nawiązujesz do krzyża, do słów Jezusa na nim. A zapomniałeś jakoś o tym, co mówił w drodze na ten krzyż, modląc się za oprawców: "Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,33-34) Moim zdaniem - piękny przykład gdy sam Jezus prosi o miłosierdzie dla tych, którzy już na Niego podnieśli rękę, i lada moment zabiją Go.

    Nie czepiaj się, Ciamajdo, słówek. Wydaje Ci się, że nie słyszałem o zmartwychwstaniu ciał, o którym mowa w Credo? Wiem. Spokojnie. To, co napisałem, to skrót myślowy. Ale można się przyczepić.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciamajdo, dziękuję za pochwały. Twój głos w dyskusjach uważam za ciekawy i ważny.

    Palabro, dopowiem jedynie, że człowiek nie jest tak bardzo nieświadomy tego, co czyni. Znamy wszyscy te same 10 Przykazań Bożych oraz Przykazanie Miłości. Postępowanie wbrew Słowu Bożemu zawsze jest bardzo wymierne i w ostatecznym rozrachunku dokonujemy świadomego wyboru jak się zachować w danej sytuacji.

    Jak pisze św. Faustyna: w piekle znajduje się najwięcej dusz takich, które w to piekło nie dowierzały.

    Palabro, ta dyskusja jest potrzebna dla nas wszystkich, co w niej biorą udział. Uczymy się być prawdziwymi wyznawcami Chrystusa i tak wiele nam brakuje do wzajemnego rozumienia się, bez wydawania osądów.

    Dziękuję Wam za Wasze głosy. Niech Jezus oczyszcza nasze serca tu na ziemi.
    Z Bogiem!

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, Palabro, nie chciałem się mądrzyć ani czepiać się słówek. Wiem że te moje komentarze są takie kategoryczne i, co tu dużo gadać, wyniosłe. Sam nie lubię siebie za to. Wiem że to Ty mnie mógłbyś uczyć religii, a nie ja Ciebie.

    Lubię Twojego bloga, myślę że jest jednym z najlepszym które znam na temat wiary i kościoła. Może właśnie dlatego, że ton Twoich wypowiedzi nie jest ani agresywny, ani karcący, ani osądzający. Jest za to życzliwy.

    Zdarzyło się teraz, że coś mnie zaniepokoiło w Twoim pisaniu, sprawa tego nieszczęsnego piekła (oby się zawaliło!).

    Bo to było naruszenie podstaw wiary, która naprawdę jest dla mnie przystanią. No więc postanowiłem zainterweniować, zdecydowanie. Ale zrobiłem to, jak zwykle, w fatalny sposób.

    Nie napisałbym jednak tego wszystkiego, gdyby mi nie zależało na każdym człowieku, nawet najbardziej podłym. Nie będę jednak podawał cukierka komuś, kto skrzywdził drugiego, i mówił mu: Bóg cię kocha. Bo to jest głupie. Wolę go upominać, bo mi na nim zależy. I chcę też, by mnie upominano, gdy robię coś złego.

    No, Palabro, nie gniewaj się na mnie. Daj rękę na zgodę :) Felicita dobrze napisała, że trochę brakuje nam wszystkim do wzajemnego zrozumienia się. Ale może jednak uda się w końcu, kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  9. Wow, dyskusja aż miło :)

    Felicita - ciekawy cytat z Faustyny.

    Ciamajda:

    Żaden problem, też mam tendencję do wpadania w jakiś taki ton wszystkowiedzącego, ale staram się z tym walczyć.

    "Wiem że to Ty mnie mógłbyś uczyć religii, a nie ja Ciebie" - nic z tych rzeczy, ani wykształcenia nie mam potrzebnego, ani też takich ambicji czy też zamiarów.

    Nie wiem, czy zrobiłeś to fatalnie - napisałeś zdecydowanie to, co uważasz, podając argumenty. Ja nie widzę w tym nic złego. Tym bardziej, że nie powiem kategorycznie - nie zgadzam się z Tobą. Bo tak nie jest. Jestem w tym samym Kościele. Tylko czasami się zastanawiam, rozmyślam - teraz na taki temat. Tak jak tytuł tego bloga: "niedowiarstwo moje" - takie jest niekiedy to pisanie. Takie niedowierzanie, szukanie (p)odpowiedzi.

    Widzisz, dowcip polega na tym, że bez względu na to, co my robimy, jak patrzymy i mniej lub bardziej werbalnie oceniamy innych - Bóg zawsze ma dla nich tę ojcowską miłość, tego - jak to powiedziałeś - cukierka. I na pewno jest tak do śmierci, bo do jej nadejścia zawsze mają szansę się zmienić, wzbudzić żal, nawrócić się. A co potem? Zobaczymy sami, gdy nadejdzie nasz czas.

    Zgadza się - upominać trzeba, bo o tym i w NT jest mowa. Ale z miłością. Upominanie bez niej to moralizatorstwo, bo traci się z oczu to, co najważniejsze, co powinno być jedynym motorem i przyczyną upominania: troskę o drugiego, o jego dobro.

    Nie gniewam się, bo i nie ma o co :)

    Pax!

    OdpowiedzUsuń