Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 1 lutego 2012

I tak sobie szufladkujemy

Jezus przyszedł do swego rodzinnego miasta. A towarzyszyli Mu Jego uczniowie. Gdy nadszedł szabat, zaczął nauczać w synagodze; a wielu, przysłuchując się, pytało ze zdziwieniem: Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? I takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim. A Jezus mówił im: Tylko w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych i w swoim domu może być prorok tak lekceważony. I nie mógł tam zdziałać żadnego cudu, jedynie na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich. Dziwił się też ich niedowiarstwu. Potem obchodził okoliczne wsie i nauczał. (Mk 6,1-6)
To takie nasze, ludzkie. Powątpiewać, drwić, naigrywać się, lekceważyć. Patrzeć na człowieka przez pryzmat tego, kim nam się wydaje, a nie tego co i jak robi. Jezusa znali jako "swojego" - jednego z mieszkańców miasta, znanego i kojarzonego (jego samego i rodziców), o znanej dalszej rodzinie. Wszyscy wiedzieli, że to syn cieśli - więc pewnie każdy Jego zdolności i umiejętności plasował, szeregował mniej więcej na poziomie wykształcenia technicznego, jakim mógł dysponować człowiek, od którego pewnie nikt nie oczekiwał więcej niż to, aby został dobrym cieślą i przejął obowiązki swojego ojca, Józefa.

A tu? Przychodzi do synagogi, i to w szabat, i zaczyna nauczać. Skąd ten pomysł? Jak On śmie! Kto Mu pozwolił? Chociaż z tonu tych wypowiedzi, które Marek cytuje, raczej pobrzmiewa lekceważenie niż złość. Co więcej - nawet zazdrość: skąd On to ma? Nie mogli zanegować - mówił pięknie, a zarazem prosto, w sposób trafiający do serca, w sposób zrozumiały dla prostych ludzi. Mówił... jakby to sam Bóg mówił do nich, do każdego z nich. Wystarczy dodać do tego te cuda, których już dokonał - aby zrozumieć: jego sąsiedzi musieli mieć nie lada zagwozdkę. 

Dzisiaj pewnie nie znajdziemy Jezusa chodzącego wśród nas, tak namacalnie, po ludzku. Nie mamy tej łaski, którą tamci mieli... i w piękny sposób ją zmarnowali, podśmiewając się z Niego. Nie przeszkadza to jednak nam nadal oceniać innych i szeregować, klasyfikować bardzo pobieżnie: czy to nieznanych a napotkanych na ulicy ludzi (po pozorach, chwilowym zachowaniu, wyglądzie - czyli pozorach), czy to osoby - jak tamci znali Jezusa - znane po prostu z widzenia, z okolicy, sąsiadów, znajomych ze szkoły/uczelni/pracy. Mamy te nasze małe i głupie kryteria, i tak sobie szufladkujemy. 

Bez sensu to jest, i tyle. W ten sam sposób wygradzamy miejsce Bogu - tu możesz (masz!) pomóc i ratować mnie, tu też, ale w te sfery (seksualność, moralność, uczciwość, wierność) wara, to moja własna sprawa. I żyjemy sobie w błogim przekonaniu, że Bóg jest skrępowany tymi naszymi płotkami. Skrępowany to pewnie jest, tylko naszą naiwnością i dwulicowością. On to wszystko, miłosiernie, ale na końcu podsumuje. A my, tak sobie wszystkich oceniając na prawo i na lewo jesteśmy na najlepszej drodze, żeby źle zaszufladkować kogoś, kto może być naszym prezentem od Boga, drogowskazem i konkretną pomocą. Nic to. Bóg nie pomoże nikomu na siłę, nawet On. Najpierw trzeba tej pomocy chcieć. Jak człowiek jest zbyt zajęty autorytarnym rozstawianiem innych po kątach - pewnie nie będzie miał na taką "pierdołę" czasu.

1 komentarz:

  1. No, ja na przykład bardzo często rozstawiam ludzi po kątach, chociaż te kąty znajdują się w mojej własnej głowie. Ale też uważam że nie jest to właściwe. Z drugiej strony część ludzi sama zdaje się wpychać w te kąty, czy szufladki, poprzez manifestowanie pewnych swoich postaw i zachowań lub przez deklarowanie się po tej czy innej stronie "sporu". Gdy taki "spór" dotyczy spraw dla mnie najważniejszych, wówczas nie ma szans bym kogoś nie sklasyfikował. Widziałbym więc z jednej strony dążenia do zaszufladkowania, z drugiej - do bycia zaszufladkowanym. W każdym razie receptą na poprawność oceny człowieka który żyje obok, jest poznanie go i to nawet nie tyle poprzez rozmowę z nim, co życie z nim na co dzień i obserwowanie go w tej codzienności.

    Miłego dnia! :)

    OdpowiedzUsuń