Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 9 listopada 2011

Pamiętasz o modlitwie za zmarłych księży?

Tak sobie przeglądałem diecezjalną galerię zdjęć, i natrafiłem na fotografie z niedawnej Mszy Świętej za zmarłych biskupów i kapłanów. Tradycja wieloletnia, sam przez ładnych kilka lat w nich uczestniczyłem, zawsze na początku listopada. 

I między tym wszystkim m.in. takie zdjęcie. Jedno z wielu, a jednak bardzo wymowne, przynajmniej dla mnie. W kościele jest bardzo mało świeckich. W niewidocznej części ławek, z prawej strony, która nie zmieściła się w kadrze, siedzieli alumni miejscowego seminarium. Można się domyślić, dla zagęszczenia wizualnie ilości osób na Mszy. Mimo, że była o tym wydarzeniu informacja na stronie diecezjalnej (inna rzecz - mogła być sporo wcześniej...), że informowali o tym księża w parafiach - frekwencja, wg mnie, bardziej niż słaba. 

Można sprowadzić to do wniosku - przecież ludzi coraz mniej do kościoła w ogóle chodzi, coraz mniej deklaruje się jako wierzący, więc o co chodzi? Tylko wpisuje się to w taką właśnie tendencję. Tylko że tutaj problem jest nieco inny, bo jak długo pamiętam, na tych mszach mało kto był. Mimo, że to tylko godzinka, raz w roku. Nie za każdego księdza osobno - za wszystkich razem, księży i biskupów. 

Nie modlimy się za swoich duszpasterzy. Tak, sam mam do księży i wielu ich postaw bardzo krytyczny, niektórzy by powiedzieli: antyklerykalny stosunek. Zgadza się, i nie wstydzę się tego; to wynik wieloletniej obserwacji środowiska z naprawdę bliska, wyczulenie na pewne zachowania, które nie każdy zauważa. Ale to bez znaczenia w tej sprawie. Jeśli jesteśmy wierzącymi, jeśli bierzemy sobie do serca naukę Jezusa - to modlitwa jest podstawą. Nie tylko wtedy, jak się grunt pali pod nogami - tobie, twoim najbliższym, rodzinie, przyjaciołom - ale i w innych sytuacjach, kiedy modlitwa to pomoc potrzebna, choć problem ciebie nie dotyczy. 

Księża, jacy by nie byli, rezygnują dobrowolnie z posiadania rodziny, a więc tej naturalnej grupy ludzi, która w przyszłości - dzieci, wnuki - otaczała by pamięcią modlitewną zmarłą osobę. My, zakładam, świeccy mamy i za kilkadziesiąt lat to kolejne nasze pokolenia przyjdą na nasze groby, zapalą świeczkę, zamówią mszę w rocznicę urodzin czy śmierci. Księża są tego, w pewnym sensie komfortu, pozbawieni. Oni, można powiedzieć, mają "tylko" tych, którym posługują - wprowadzają do Kościoła przez chrzest, katechizują, przygotowują do kolejnych sakramentów i udzielają ich, błogosławią związki małżeńskie, i wreszcie kiedyś odprowadzają z modlitwą Kościoła na cmentarz. I jeśli te osoby, dopóki żyją, nie pamiętają w modlitwie o kapłanach, którzy dla nich pracowali - to kto ma pamiętać?

Może się okazać, że gdy zapomnisz w modlitwie o jakimś duszpasterzu, być może od wielu nieżyjącym, to w modlitwie o nim nie będzie pamiętał już nikt. Jesteśmy im winni naszą wdzięczność. Przecież inaczej, niż modlitwą, tym którzy już odeszli nie możemy pomóc.

1 komentarz:

  1. Podpisuję się całym sercem pod tym co napisałeś...to prawda, tak jest...narzekamy na księży, tych żyjących, działających...i wielokrotnie mamy powody by narzekać...Ktoś jednak kiedyś spyta:a co TY zrobiłeś/aś by mieć mniej powodów do narzekań?pomogłeś, pomodliłeś się?byłeś?...właśnie....

    OdpowiedzUsuń