Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

czwartek, 30 grudnia 2010

Krótkie podsumowanie. Wszystko będzie Miłością Bożą.

W tym roku, wbrew temu co pisał w okolicy wakacji Dudi, mam czas na pewne podsumowania i zamknięcie tego roku. Trudno by mi było nawet próbować zabierać się za to w połowie roku.

Czemu tak? Na pewno przez...? dzięki? chorobie. Siedzę sobie sam w sumie czwarty już dzień, nigdzie mi się (pierwszy raz od dłuższego czasu) nie spieszy, wstaję kiedy chcę (choć śpiochem nie jestem), i mam czas nad podgonienie z wieloma sprawami, na które w normalnych okolicznościach przyrody nie miałbym czasu:
  • porządek w książkach
  • porządek w płytach z filmami, wypalanie wreszcie sterty tych już obejrzanych, które tylko dysk zawalają
  • porządek na komputerze
  • cerowanie ciuchów - dopiero jak się człowiek przyjrzy na spokojnie, widać co i gdzie się podarło
  • i inne, mniejsze sprawy, których nie pamiętam - ale jak się za nie zabrałem, to uświadomiłem sobie, że powinienem był je dawno zrobić.
Nie jest źle, gdy chodzi o zdrowie. Kaszlę właściwie sporadycznie, głównie jak w nocy wstanę do toalety (jak się leży = to się kaszle; przez sen się nie kaszle, ale jak się wstanie i przejdzie, a potem położy = to już się kaszle). Poza tym generalnie jest w porządku. Nabyty świeżo nowy (po stłuczonym w piątek) termometr rtęciowy, unijnie zakazany (sprzedaż do wyczerpania) działa, jak powinien - i nie uwierzę, że wczoraj rano miałem niby 32.3 stopnie (jak wskazywał termometr cyfrowy), a po południu 36.4 (rtęciowym). Zresztą pani w aptece też potwierdziła, że te cyfrowe pokazują różne rzeczy, ale na pewno nie właściwą temperaturę. Wszystkie medykamenty posłusznie łykam, ale antybiotyk w sumie jeszcze na 3 dni (do niedzieli włącznie). W poniedziałek w sumie powinienem do pracy pójść, właściwie z marszu - zobaczymy. Bez sensu, żebym poszedł niedoleczony, i padł znowu.

Jaki był ten rok? Na pewno był udany i ciekawy, nie mogę powiedzieć. Gorący okres szukania pracy i jej upragniona zmiana pod koniec lutego. Jak na razie - świetnie jest, czekam w maju na umowę na czas nieokreślony, a nawet na premię (sporą) się załapałem ostatnio. Warunki - różnica: niebo a piekło. Ogólnie w roku najpierw czas spokoju i powoli zmierzania się z decyzją - czy aplikacja, jaka, kto... 

Potem upragniony wypad do Turcji w czerwcu. I wielka radość niedługo po powrocie, kiedy dowiedzieliśmy się, że będziemy rodzicami, bo z Turcji wróciliśmy już w trójkę. Od tamtej pory - coraz bardziej przygotowywanie się na małego człowieczka, który coraz bardziej śmiało urzęduje w brzuszku żonki. Czytanie, rozmowy na ten temat, podpatrywanie przyjaciół którzy sami mają już dzieciaczki. No i gromadzenie - kosztowne zazwyczaj, choć strasznie przyjemne - poszczególnych sprzętów, ciuszków, środków do pielęgnacji. Niedługo - zakupy wózka i łóżeczka. W takiej sytuacji człowiek chce być po prostu lepszy, bardziej dojrzały - żeby temu maluszkowi było lepiej, żeby nie brakowało mu miłości, troski, opieki i dobrych wzorców. Żeby wychowanie go było nie przykrym obowiązkiem, ale wielką, choć na pewno męczącą, radochą. 

Na przełomie lata i jesieni - wytężony, choć chyba spóźniony okres nauki... i porażka na egzaminie wstępnym na aplikację radcowską. Chyba łatwiej było, gdy wiedziałem, że mi zabrakło - niż gdy dowiedziałem się, ile zabrakło. Bo zabrakło 1 punktu. Odwołanie wysłałem, w skrzynce na dniach znalazłem awizo - decyzja z MS, na bank, jak u wszystkich, podtrzymująca bezzasadną decyzję o nieprzyjęciu na aplikację, pomimo oczywistości kilku błędów (podczas gdy mnie wystarczy uznanie 1 z nich). Czyli - perspektywa dalszej walki, bo im nie odpuszczę, i napisania skargi do WSA. Dla zasady. A swoją drogą - trzeba się będzie przygotowywać systematycznie, od początku roku, po kawałeczku. 

Ruszona sprawa mieszkaniowa, wreszcie. Ciężko było, potrzeba było gorzkich rozmów w domu - ale temat ruszył, i stało się jasne, że nie mamy co liczyć na uzyskanie całości kwoty ze sprzedaży mieszkanka, w którym teraz mieszkamy. bo ojciec nie ma za co sfinansować jakiś kąt na start brata. Tak, boli, bo zarabia (i to nie od wczoraj) tyle, że jakby chciał, to by każdemu z nas kupił małe mieszkanie. Ale najwyraźniej nie chciał, nie myślał o tym - w każdym razie nic z tego nie będzie. Tym bardziej utwierdziło nas to w przekonaniu, że mieszkanie to trzeba jak najszybciej sprzedać, i mój udział uzyskany z tego wrzucić jako wkład w kredyt, i kupować dwupokojowe mieszkanko, już naprawdę (od strony prawnej) nasze, gdzie maluszek będzie miał swój kąt. I dobrze. Skoro nie ma żadnej szansy na uzyskanie własności całości tego, gdzie teraz jesteśmy - to nie ma na co czekać. A kredyt nawet lepiej, że od razu weźmiemy - zdolność mamy teraz, więc im później weźmiemy, tym mniejsza zdolność (okres do potencjalnej emerytury) będzie. 

Jest nam ze sobą baaardzo dobrze. Widzę to przede wszystkim - ale nie tylko - teraz, gdy nie widzę mojej żonki już któryś dzień z rzędu. Gdy nie mogę przytulić jej, ani pogłaskać małego przez jej brzuszek. Owszem, dzwonimy kilka razy dziennie - ale to nie to samo. I to jest chyba najważniejsze. Im dalej, tym lepiej - chociaż wcale nie jest i nie musi być łatwiej. 

Jak tak patrzę na nas, a czytam i widzę sporo, co się dzieje naokoło - to jesteśmy bardzo szczęśliwi, mamy bardzo dużo i mamy za co Bogu dziękować. Jesteśmy wdzięczni i każdemu z osobna życzymy, aby kolejny rok był po prostu jeszcze lepszy niż dotychczasowy, otwierał nowe możliwości i perspektywy, tchnął nadzieją. 

A plany, marzenia?
  1. przygotować wszystko i urodzić synka naszego 
  2. sprzedać obecne i kupić nowe mieszkanie
  3. dostać się na aplikację
  4. poszukać żonce lepszej pracy (po urlopie macierzyńskim)
Będzie dobrze :) Bawcie się dobrze, z uśmiechem i nadzieją, a nie uprzedzeniami i żalem, wchodźcie w nowy, 2011 rok!

edit 31.12.2010
Rzadko kiedy coś dopisuję - ale to wyczytałem przed chwilą, i jest genialne. Mistrz Jan Twardowski, jak zwykle bezbłędny:
Bóg nie zakończył swojego czasu. Dalej przychodzi z darem czasu dla nas. Kto jak kto, ale chrześcijanie nie powinni smucić się w ostatnim dniu roku, nawet jeśli nie pójdą na bal. Nie powinni mieszać w grzechach jak w starych śmieciach, dlatego że przychodzi nowy rok miłości Bożej, rok nowego miłosierdzia Pańskiego. Cokolwiek nowy rok przyniesie, czy zdrowie, szczęście, pomyślność, czy choroby, śmierć, przeciwności, czy łaskawą pogodę z romantycznym śniegiem, czy złą, w której dziewczynka z zapałkami zamarzła na kość - wszystko będzie Miłością Bożą. 

Na początku roku znów pokaże się rzetelna gwiazda, zawsze o tej samej porze i w tym samym miejscu - gwiazda, która uczy mędrców kłaniać się Bogu. Potem przyjdzie Jezus wielkopostny z rekolekcjami dla każdej duszy, potem Wielki Piątek z przebaczeniem dla wielkich grzeszników, po nim Wielkanoc z tą prawdą, że śmierć złamała kosę, wreszcie wszystkie tygodnie po Zielonych Świętach ze światłem Ducha Świętego, który oświeca. 

Tyle jeszcze będzie można naprawić w życiu, bo Bóg znów przychodzi z darem czasu. 
Owocnego wykorzystania tego daru życzę nam wszystkim!

3 komentarze:

  1. A to ciekawe, bo ostatnio mówiłam lekarzowi że miałam temperaturę 34,8 - mierzyłam cyfrowym i tylko taki mam. Ten aż się przeraził i mi zmierzył swoim (też cyfrowym chyba) no i wyszło 36,5. Coś nas wspólnie łapało, bo ja też kaszlę w ten sposób, chociaż teraz już dużo mniej. Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia i radosnego, szczęśliwego Nowego Roku 2011 :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam z lekka sfatygowane, ale dobre łóżeczko do odstąpienia:
    elaandrzej@poczta.onet.eu

    OdpowiedzUsuń
  3. Również życzę szybkiego powrotu do zdrowia i wszelkiego błogosławieństwa w Nowym Roku, niech Pan Bóg obficie błogosławi! :)

    OdpowiedzUsuń