Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 17 sierpnia 2011

Liczy się każda godzina

Wpis nr 200 :)
Jezus opowiedział swoim uczniom następującą przypowieść: Królestwo niebieskie podobne jest do gospodarza, który wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy. Umówił się z robotnikami o denara za dzień i posłał ich do winnicy. Gdy wyszedł około godziny trzeciej, zobaczył innych, stojących na rynku bezczynnie, i rzekł do nich: Idźcie i wy do mojej winnicy, a co będzie słuszne, dam wam. Oni poszli. Wyszedłszy ponownie około godziny szóstej i dziewiątej, tak samo uczynił. Gdy wyszedł około godziny jedenastej, spotkał innych stojących i zapytał ich: Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie? Odpowiedzieli mu: Bo nas nikt nie najął. Rzekł im: Idźcie i wy do winnicy! A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych! Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty. Na to odrzekł jednemu z nich: Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi. (Mt 20,1-16a)
Klasyczny i jak dobrze znany przejaw ludzkiej zazdrości, typowy przykład postawy czy się stoi, czy się leży, 400 się należy. Ktoś powie - z poprzedniej epoki. Nawet nie, bo to stare jak świat. I ciągle aktualne. Ale tacy właśnie jesteśmy. Bez względu na to, czy w ogóle i ile się napracowaliśmy, oczekujemy wiele; najczęściej w ogóle na to nie zasługując. 

Czy którykolwiek z najętych przez gospodarza robotników został w jakikolwiek sposób pokrzywdzony? Nie. Wiemy, że tamci pierwsi - później tak bardzo roszczeniowi - mieli dostać dniówkę w wysokości denara. Ile obiecał pozostałym, których najmował w ciągu dnia? Nie wiemy. Najwyraźniej uznał, że skoro i oni przyłożyli się do pracy w winnicy, należała im się taka sama wypłata. Mógł tak postąpić? Mógł. Ci pierwsi, z którymi umówił się co do kwoty, nie dostali mniej - a dokładnie tyle, ile dostać mieli. Kłuło ich oczy, że inni, którzy dołączyli do nich przy pracy później, otrzymali tyle samo. Przecież oni właśnie tyrali tam od rana - a gospodarz zrównał ich wynagrodzenie z takimi, którzy zabrali się do roboty późnym popołudniem. 

Tacy już jesteśmy. Zamiast zająć się tym, czy prawidłowo nam odmierzono, i cieszyć się, gdy tak jest - zajmujemy się wszystkimi na około. A czemu ten dostał tyle samo? Ale przecież pracował mniej. Ale przecież mu się nie należy tak wiele. Ale... Same "ale". Taka nasza przewrotność. Jednak czemu w tej sytuacji? Skoro troszczymy się o własne interesy - o co chodzi? Przecież tu nie ma troski o drugiego - a, błędne, poczucie pokrzywdzenia mnie samego. Dostałem tyle, ile miałem. Więc o co chodzi? 

Bóg, na szczęście, patrzy i rozdziela inaczej. Dla Niego nie ma znaczenia, kiedy ktoś Go zauważył, w jakim momencie, w jakiej porze życia odpowiedział na Jego zaproszenie, dzisiaj przykładowo zobrazowane jako praca w winnicy. Tak, On jest dobry - jeśli o kimkolwiek właśnie można tak powiedzieć, to najpierw o Bogu. I właśnie ta dobroć, a przede wszystkim związana z nią miłość bez granic każe wychodzić samemu czy wysyłać swoich posłańców, aby poszukiwali tych, którzy marnują bezproduktywnie, bezczynnie kolejne dni swojego życia, nie zajmując się niczym. On ich szuka i chce ich byciu nadać sens. Pewnie mało kto odmówi wprost, ale zawsze znajdą się malkontenci - tacy, którzy jak ci najęci z samego rana, będą gardłować i dywagować o sprawiedliwości wynagrodzenia za ten sensowny trud, jakiego się podjęli. 

I tu dochodzimy do sedna. Przy pieniądzach te dywagacje mogą mieć sens. Ale przy zbawieniu? Zupełnie. Przychodzisz do Boga, odpowiadasz na Jego wezwanie - wygrałeś, zbawienie staje się twoim udziałem. Nie ma znaczenia moment, pora. Bóg nie może zbawić tylko kawałka człowieka, stosownie do tego, jaką część życia człowiek przeżył dobrze. Liczy się to, że Boga odnalazł, choćby i w jesieni życia. Liczyć się będzie każda godzina przepracowana w Bożej winnicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz