Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

piątek, 2 lipca 2010

PRZESTAŃ SIĘ CHOWAĆ W SWOJEJ KOMORZE CELNEJ

Pewnie każdy słyszał to już z milion razy. Celnicy nie byli, żeby to delikatnie ująć, najbardziej lubianymi osobami w Palestynie czasów Jezusa. Tożsamość narodowa Narodu Wybranego, szczególnie w czasach trudnych, uformowała się już i jakikolwiek urzędnik rzymski w okresie okupacji był uznawany, zresztą słusznie, za kolaboranta i sprzedawczyka. A celnik nic innego nie robił, niż - jakby to powiedzieć - zdzierał z ludzi pieniądze tytułem podatków na rzecz Rzymu. Pół biedy, gdyby  tylko to - ale powszechnie wiadomo było, że nie były to osoby zanadto uczciwe, i piekąc za jednym zamachem dwie pieczenie na jednym ogniu, dorabiali sobie, sporo pieniędzy inkasując do własnych kieszeni. 

Na jednym ze świeżo dodanych do linków blogu, x Paweł Siedlanowski napisał o stereotypach. Słusznie zauważył - choćby z powodu tych właśnie stereotypów nie został Jezus przyjęty w wielu miejscach: bo pochodzenie nie to. Zgorszenie wywołała Jego rozmowa z samarytanką - nie dość, że samarytanin, to jeszcze kobieta! Zgroza! Podczas wizyty u faryzeusza - skandal! Grzesznica upadła Mu do stóp, obmywała nogi łzami i nie chciała się odczepić. To nie wypada... A ta cała zgraja prostych rybaków, którzy wszędzie za Nim chodzili? Co za towarzystwo...

Stereotypy podobno życie miały ułatwiać. Tak? Chyba jednak nie. Co najwyżej - ludziom zbyt leniwym i niezdolnym do wykrzesania z siebie inwencji na tyle, aby samemu dokonać oceny sytuacji, stworzyć własny punkt widzenia na dany temat. Po najmniejszej linii oporu. Skoro tak się mówi - to na pewno jest dobrze. I jeszcze ludzie potrafili i potrafią z takiego nastawienia być dumni. 

Bóg nie kieruje się stereotypami, nigdy też się nie kierował. Od początku Jego przyjaźń z człowiekiem to pasmo decyzji z pozoru niezrozumiałych, powiedziałby ktoś - bezsensownych. Starcowi Abrahamowi obiecuje wielki naród - gdy ten nie ma ani jednego dziecka i jest u kresu życia. Mojżesza wysyła do faraona i każe wymusić na nim wypuszczenie darmowej dla Egiptu siły roboczej na pustynię, za nic. A jak już ich wypuścił, niekoniecznie z własnej woli, to Naród Wybrany błądzi po pustyni 40 lat. I wreszcie - Jezus. 

Czy Jezus faworyzował tych gorszych? Nic podobnego. Mówił otwarcie, publicznie - wielu słuchało. Czy ktoś bronił wielkim tamtego świata i czasu słuchać Go? Nie. Oni po prostu nie chcieli. Być może nawet bardziej niż ci prości - byli świadomi, że Jezus mówił prawdę, że to, do czego wzywał, sprawiedliwość społeczna, poszanowanie innych, miłosierdzie - to prawdziwe wartości. Był jeden problem - mało opłacalne. Bo Jezus wprost nazywał rzeczy po imieniu - i trudno było, aby zabiegał o względy czy sympatię takich, jak oni, władcy, którzy delikatnie mówiąc nie przejmowali się losem zwykłych szarych mieszkańców, ich potrzebami - a jedynie tym, co sami mogli uzyskać. 

A ci wszyscy, którzy powszechnie uważani byli właśnie za ludzi II kategorii - m.in. celnicy, prostytutki, trędowaci, chorzy i kalecy, opętani, prości rzemieślnicy - słuchali Go. Może i często dlatego, że nic innego nie mieli do roboty. Może dlatego, że ktoś im o Nim powiedział. To bez znaczenia. I im dłużej słuchali, tym więcej widzieli w tym nadziei dla siebie. To była odpowiedź. To, że tutaj za życia jest im trudno - nie znaczy, że Bóg ich opuścił. Bóg nadal ich kocha, i daje o wiele więcej, niż mają teraz. Daje obietnicę, która przewyższa wszystko inne. Muszą tylko uwierzyć, kochać, wsłuchać się w Jego naukę. Bóg nikogo nie przekreśla - ani za to, kim się urodził, ani tym bardziej za to, czym się zajmuje, co w życiu zrobił, jak bardzo się pogubił. Wciąż jest nadzieja.

Paradoksalnie - tego tylko zabrakło tak wielu innym, w tym większości możnych. W Jezusie widząc zagrożenie dla swoich partykularnych interesów, nie zadali sobie trudu przeanalizowania tego, o czym On nauczał. A nawet jeśli zadali - to najwyraźniej wyżej cenili to, co mogli przeliczyć na pieniądze. Mając w zasięgu ręki Tego, który stanowił odpowiedź na wszystkie pytania, możliwość rozwiania wszelkich wątpliwości - zlekceważyli Go. 

Jezus się tym nie przejął. Jego nauka, słowo Boga, które przypominał ludziom skierowane było do każdego. O ile ten ktoś chciał słuchać. A takich osób nie brakowało. I to im mówił o Bożej miłości, tłumaczył przykazanie miłości, wyjaśniał że nie zawsze postępowanie zgodnie ze stereotypami jest słuszne. A przede wszystkim - przypominał o ludzkiej godności. 

Jezus powoływał tych wszystkich ludzi do godności umiłowanych dzieci Bożych. Przypominał o tej prawdzie, która dawno poszła w zapomnienie. Powoływał, aby włożyli wysiłek w to, aby stać się w pełni ludźmi. Ludźmi wolnymi, ludźmi zdecydowanymi, o konkretnych poglądach i systemie wartości. Bożymi ludźmi, którzy tym, którzy od Boga się odwrócili, mieli przypomnieć i pokazać - to wcale nie jest tak, że On nie troszczy się o nas i nas olał. Powoływał do szczęścia, jakim jest zrozumienie siebie, swoich potrzeb - i odnalezienie drogi, na której człowiek się w pełni zrealizuje. 

Nic się nie zmieniło. To powołanie nadal jest aktualne. Choćbyś nie wiem co zrobił, choćbyś nie wiem jak głęboko chował i kulił się w komorze celnej swoich słabości - Bóg cię tam widzi. Możesz tam zostać sam ze sobą. Albo pójść za Nim.

>>>

Pojutrze wybory prezydenckie.

Debaty drugiej nie oglądałem całej, drugą połowę. Ciężko cokolwiek powiedzieć o niej. Jedno na pewno - obydwoje kandydaci nie odpowiadali na pytania. Co zresztą, sfrustrowani coraz mocniej (najbardziej J. Gugała z Polsatu), prowadzący nie raz i nie dwa razy zauważali i mówili wprost. To tak, jakbyś pytał kogoś o pogodę - a on ci mówi, co wczoraj na obiad jadł... W efekcie - z bloków tematycznych, na które przygotowujący podzielili debatę, niewiele wyszło.

Kaczyński, faktycznie, lepiej przygotowany niż do I debaty. Jednak argument, aby nie mówić źle o zmarłym - cóż, w tym wypadku mowa o poprzednim prezydencie, więc trudno mówić o przyszłej - czyjejkolwiek - prezydenturze bez nawiązania do niej, no i ocen. jednak był bardziej zdecydowany. Nie dawał się zaskakiwać pytaniami. Wizerunkowo lepszy. A przede wszystkim - spokojniejszy. Tym razem - w przeciwieństwie do pierwszej debaty, gdy Komorowski zachowywał się aktywnie, a Kaczyński wyglądał na nieco zagubionego i zdenerwowanego - to Kaczyński ważył słowa, wypowiadając się pewnie, a Komorowski - jakby się ciskał.

Zgadza się, Komorowski nieco się plątał, a raczej gubił myśl, wątek. I jakby się powtarzał, za często - wg mnie - powtarzając to swoje hasło "zgoda buduje" lub sformułowania podobne. Kaczyński z kolei - pewniej, dokładniej. I widać było, że zagiął Komorowskiego faktami w postaci listy głosowań sejmowych, na których popierał on zupełnie coś innego, niż deklaruje teraz popierać - czyli celnie punktując błędy. Umiejętnie wskazywał także to, co jego zdaniem jego rząd robił dobrze, a później zostało porzucone.

Były wnioski optymistyczne - bo zbieżne - jak choćby kwestia konieczności pozostawienia KRUS, i prac nad zmianami. Było ciekawe stwierdzenie Komorowskiego - w kwestii komercjalizacji służby zdrowia - odnośnie jednego ze szpitali, gdzie władze z ramienia PiS bardzo dobrze sobie radzą z tym procesem, który szpitalowi wyszedł na dobre.

I zaczynam mieć zagwozdkę przed niedzielą... Naprawdę. Jak pisałem - dotychczas byłem nastawiony na głosowanie negatywne, o czym zresztą wczoraj w Faktach po faktach na TVN24 mówił prof. Tomasz Nałęcz (że większość lewicy nie tyle poprzez Komorowskiego - co zagłosuje na niego, aby nie poprzeć Kaczyńskiego). Na marginesie - Komorowskiego w reklamówkach tej stacji za dużo jest. W ogóle, jako postać w tym czasie, mnie przynajmniej, przejadł się. Mówi za dużo, mam wrażenie że mówi, aby mówić.

Nie chcę głosować bez sensu. Obawę mam prostą - była już sytuacja, gdy PiS wziął całość w postaci prezydenta i rządu. Co wtedy było - IV RP (tzw.) każdy pamięta. I powrotu tego nie chcę. Teraz, teoretycznie, jest szansa, aby podobna sytuacja była dla PO - jeśli Komorowski wygra wybory. Oni tej szansy nie mieli jeszcze. Pytanie - co z tym zrobią. Im dłużej w tych dniach się zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że i jedni i drudzy mają złe i dobre strony. A może lepiej, aby prezydent był z jednej strony bariery, a rząd z drugiej - ot, dla zdrowej rywalizacji i patrzenia sobie na ręce?

PiS i Kaczyńscy dali się poznać jako zawzięci i uparci, bez koniecznych umiejętności negocjacji i ustępowania pola, gdy to konieczne (a teraz - co jest PRem, albo dowodem na to, że Kaczyński uczy się na błędach - Kaczyński ten wizerunek zmienia) z jednej strony; z drugiej jednak - bardziej wprost mówią o potrzebie załatwienia pewnych spraw, upominają się o nie. PO z kolei działa jakby bardziej umiejętnie, w sposób umożliwiający negocjowanie i dochodzenie do porozumień w wielu kwestiach z jednej strony - ale z drugiej jest taki niesmaczny i męczący już błazen Palikot, i choćby dużo innych kwestii o których wiele mówiono, a efektów nie widać (o Smoleńsku - w zakresie tego, co rząd RP robi - ucichło wcale, a moim zdaniem rząd nie zrobił w sferze wyjaśnienia tej tragedii wiele, żeby nie powiedzieć, że nie zrobił nic). Bo poglądy obu partii w sporej części są zbieżne.

Co zrobić? Modlić się o mądrość do Ducha Świętego. I podjąć decyzję w niedzielę. Nie można być tchórzem. To nasz obowiązek - a zarazem jedyna legitymacja do chyba ulubionego sportu narodowego: narzekania i autorytarnego oceniania polityki. Krytykować każdy potrafi - pytanie, czy gada bo gada, czy w ogóle sam pofatygował się na wybory, czy za daleko było.

Bez względu na poglądy - idziemy w niedzielę głosować. Nie dajmy się stereotypom, niech ten głos będzie sensowny i uzasadniony. I niech on naprawdę będzie mój własny.


 
>>>

Blog nieco ewoluuje - pojawiły się ostatnio moduły: z ostatnimi 5 postami, z ostatnimi 5 komentarzami. Poza tym, cały czas uzupełniam i dodaję co ciekawsze linki, gdy chodzi o blogi. 

Jeśli znasz ciekawą stronę, której nie podlinkowałem - albo książkę - daj znać :) 

Korzystając z zasadniczo sporej dość ilości zdjęć z Turcji - wrzuciłem ich kilka. Tak, ten brzydal na nich - to właśnie ja.

1 komentarz:

  1. Łatwo wpaść w pułapkę stereotypu. Oceniać kogoś zanim tak naprawdę się go pozna. Najgorsze jest to, że często robimy to całkowicie nieświadomie. Ciekawe przemyślenia, pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem! :)

    OdpowiedzUsuń