Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie? Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. A do nich rzekł: Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu? I nie mogli mu na to odpowiedzieć. (Łk 14,1-6)
Dalsze rozważania na kanwie tego, o czym było i w niedzielę, i we wtorek (dwa poprzednie teksty). Wybitnie faryzejski dylemat - wolno, czy nie wolno? Co ma pierwszeństwo - najbardziej słuszne nawet prawo, czy dobro drugiego człowieka, któremu w tej konkretnej chwili można pomóc, skoro właśnie teraz Ten, który może uzdrowić, był koło niego?
Z punktu widzenia faryzeuszy - nie, nie wolno. Bo narusza to spoczynek szabatu - jak właściwie wszystko. Litera mówi jasno: nie wolno, i tyle, pracować ani nic z tych rzeczy. Prawo przede wszystkim. Jezus wskazuje im brak konsekwencji. Gdy ktoś ich zapyta - jako uczonych, przedstawicieli stronnictwa - to, oczywiście, taką właśnie otrzyma odpowiedź: nie wolno, i już. Tyle, że sami pytani się do tego nie stosują - co im udowodnił. Świetny obrazek do tej sytuacji to tzw. mentalność Kalego - jak ktoś Kalemu ukraść krowa to zło, ale jak Kali komuś ukraść krowa to dobrze (dla Kalego). Innym nakazują poszanowanie dla tego przepisu prawa, podczas gdy sami nie zwracają nań uwagę, gdy chodzi o którąś z sytuacji, jaką Jezus wymienił. Ja rozumiem - ratowanie syna ze studni, to jeszcze. Ale bydło? Nie da się tego inaczej wytłumaczyć jak tylko stawianiem swoich korzyści (inaczej - potencjalnych strat) przed prawem Bożym.
Ta sytuacja, wbrew pozorom, nieco różni się - nie wiem, czy zauważyliście - od innych, przytaczanych przez ewangelie, gdy faryzeusze coś przeciwko Jezusowi kombinowali. Czym? Zamianą ról. W większości (o ile nie wszystkich innych - głowy nie dam...) to faryzeusze atakują, podejmują działania i wystawiają Jezusa na próbę, jak to zwykle jest sformułowane. Tutaj - odwrotnie. Zaproszenie na obiad, i pojawia się okazja, aby udowodnić małość tych, którzy się za wielkich uważali wówczas - więc Jezus, powiedzmy, testuje ich zrozumienie prawa.
Rezultat - do przewidzenia. Nie, nie wściekłe wrzaski czy oburzenie. Nawet na to im pary nie starczyło - choć może i dobrze. Cisza. Oni milczeli. Języków w gębach, za przeproszeniem, zabrakło. Nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Może w tym właśnie jest dla nich nadzieja - że nie chodziło tu jedynie o to, że nie chcieli się skompromitować czy pogrążyć, lawirując pomiędzy brzmieniem tamtego przepisu prawa a tym, co sami robili, jak go omijali... ale że w głębi serc czuli, że nie postępują jak trzeba, wstyd i głupio im było, a jednocześnie uświadomili sobie, że ten Jezus z Nazaretu nie pokazuje im właśnie wtedy właśnie tego bez powodu, ale aby się nad tym zastanowili. Chcę wierzyć, że nie miało to być - ze strony Jezusa - tylko takim daniem faryzeuszom nauczki, ale podprogowym jakby wezwaniem do zmiany sposobu życia.
Człowiek zawsze powinien być w centrum, a wszystko inne, co w społeczeństwie funkcjonuje, wszelkie regulacje sfer życia powinny podporządkowane być temu, aby człowiekowi służyć. Ale oczywiście - nie wszystkim zachciankom (w myśl oczywistej zasady: nie wszystko, co wolno, jest dobre czy w ogóle potrzebne), ale tym faktycznie podstawowym potrzebom, kwestiom mającym decydujące i kapitalne znaczenie dla tego, jak człowiek żyje, jakie jest jego życie. Chyba zgodzicie się, że uzdrowienie to właśnie coś takiego?
Jedno Jezus chciał faryzeuszom pokazać na pewno. Prawo nie ma pierwszeństwa przed człowiekiem. Prawo zawsze ma służyć człowiekowi, być mu pomocą i chronić go. Jak to jest? Cóż, każdy widzi - i nie trzeba mieć do tego studiów prawniczych (choć to pomaga). Coraz częściej i wyraźniej widać, że prawo w bardzo jaskrawy, nieudolnie maskowany sposób, służyć ma partykularnym grupom, celom, nawet interesom konkretnych osób. I to wcale nie tych, którzy tego wsparcia tak naprawdę potrzebują - tylko do napychania kieszeni tych, którzy i tak nie mają pomysłu, co ze swoimi dobrami zrobić, ale dla zasady chcą więcej. Co więcej - nie cofną się wcale przed wciskaniem ludziom kitu w stylu krętactw na temat zalet, jakie dana nowa ustawa tym zwykłym ludziom przyniesie.
To jest pomysł też dla każdego z nas. Gdy ktoś - nie ważne, w dobrej czy złej woli - wytknie jakiś błąd, mniejsza o formę czy wagę problemu, to zamiast rozedrzeć się na niego czy unieść świętym oburzeniem... zamilknąć. Choćby po to, żeby nie wyrzucić z siebie w gniewie czy złości czegoś, czego człowiek później będzie żałował, a co jednak dotrze już do adresata i być może wiele bólu sprawi. Zamiast tego - policzyć w duszy do dziesięciu, choćby jakimś wezwaniem - np. Jezusie, Synu Dawida, miej litość nade mną, grzesznikiem (tak, to słowa celnika z niedzieli). Zamilknąć i się zastanowić - może on ma rację? I nie zatrzymać się tylko na tym, ale drążyć. I zmieniać to wszystko, co zmiany wymaga. Zawsze jest coś takiego - czasami tylko potrzebujemy ludzi, którzy pomogą nam to zauważyć.
>>>
Jeszcze jeden dobry tekst z GN - o Robercie Walleyu i organizacji katolickich ginekologów i położników MaterCare International.
>>>
Zmęczony jestem. Do środy włącznie pisałem, po 3-4 h w ciągu tygodnia (w niedzielę też trochę wieczorem) odwołanie, w czwartek je dopracowałem, a dzisiaj zawiozłem i złożyłem. Fakt - termin do wtorku 02.11 miałem, ale przecież 03.11 mam egzamin na prawo jazdy, i trzeba się przygotować, a jeszcze testów się pouczyć, 02.11 wieczorem ostatnia jazda. Za dużo naraz - kwestię odwołania trzeba było zamknąć, żeby przejść do prawka, i do tamtego nie wracać. Zresztą, co miałem napisać, jakie argumenty podnieść - podniosłem, podparłem tezami orzecznictwa i komentarzami, opisałem, 36 stron mi wyszło (aż to zbindowałem wczoraj, żeby nie zgubili nic). Poszło. Jak wyślą, MS ma 30 dni na decyzję w przedmiocie odwołania. Zobaczymy, czy przyjdzie pisać skargę do WSA, czy nie będę musiał.
Ta sytuacja mi uświadomiła, że jest w ludziach coś dobrego. Na jednym z serwisów rozwinęła się bardzo fajna dyskusja (przeszło 700 wypowiedzi - teraz już zwalnia, większość napisała i złożyła odwołania), gdzie ludzie, którym niewiele zabrakło na tym samym egzaminie, z całej Polski, dzielili się pomysłami - co, jak, gdzie, z jakiej strony ugryźć, podważyć. Podsuwaliśmy sobie pomysły, skazywaliśmy na interesujące i pasujące odpowiedzi. Dochodziło nawet do polemik - co tym lepsze - gdy pojawiał się ktoś, kto wskazywał na jakąś lukę w rozumowaniu, albo zbijał jakoś argumenty. Na pewno się to przydało, i jestem tym osobom bardzo wdzięczny - dużo mi pomogli.
No i wreszcie wszystko jasne - po USG w środę z żonką już wiemy, iż jesteśmy posiadaczami nienarodzonego, ale żyjącego i świetnie, dobrze i zdrowo rozwijającego się w jej brzuszku - synka! Mimo, że większość świata (z tej, która dzieliła się ze mną swoimi typami co do płci) stawiała, że będzie to dziewczynka :) Radocha, duma i wszystko mnie rozpiera! Módlcie się, żeby wszystko dobrze się układało, bo żonka mi się podziębia troszkę...
Kolejne dobre fragmenty dające do myślenia, dzięki i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńGratuluję i życzę Bożego błogosławieństwa aby chłopczyk zył i rozwijał się na Chwałę Boga... Pozdrawiam..
OdpowiedzUsuńCiekawe co piszesz o faryzeuszach i ich milczeniu. Faktycznie, chyba rzeczywiście wiedzieli, że nie mają racji, ale potrafili się do tego przyznać. Z nami też jest tak niestety dość często. Pozdrawiam serdecznie, z Bogiem! :)
OdpowiedzUsuńsynek! gratulacje... :)
OdpowiedzUsuń