Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 14 czerwca 2010

POKAŻ BOGU ZMARNOWANE ŻYCIE

Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem. Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą. Na to Jezus rzekł do niego: Szymonie, mam ci coś powiedzieć. On rzekł: Powiedz, Nauczycielu! Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował? Szymon odpowiedział: Sądzę, że ten, któremu więcej darował. On mu rzekł: Słusznie osądziłeś. Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje. Do niej zaś rzekł: Twoje grzechy są odpuszczone. Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza? On zaś rzekł do kobiety: Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju! Następnie wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które uwolnił od złych duchów i od słabości: Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, zarządcy u Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały ze swego mienia. (Łk 7,36-8,3)
Wczorajsza niedzielna ewangelia jest tekstem znanym, choć - w moim odczuciu - trudnym naprawdę. Bo mówi o tym, że Bóg człowieka nigdy nie przekreśla - co, niestety, dość łatwo przychodzi człowiekowi. Jeśli jesteś osobą, która stara się żyć zgodnie z przykazaniami, miłować Boga i bliźniego, nie popełniłeś nigdy jakiegoś szczególnie ciężkiego przewinienia czy grzechu - nie okradłeś, nie pobiłeś, nie zazdrościsz, nie gwałcisz - starasz się pomagać innym, służyć radą, wsparciem, modlisz się, to zrozumiałe, że wydaje ci się, że robisz wszystko dobrze i jesteś na najlepszej drodze do osiągnięcia zbawienia. 

Właśnie. A gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla tych, którzy po drodze się gdzieś pogubili? Jest. Nawet gdy ty go nie widzisz. Bo On właśnie na nich czeka - jak to Jezus tłumaczył w innym miejscu na przykładzie zagubionej owcy, której to właśnie szuka pasterz, pozostawiając jakby te pozostałe, które nie oddaliły się od stada. Im jest łatwiej, wiedzą co można, a co nie - a tamta się pogubiła i trzeba włożyć czas i siły, aby ją odnaleźć. 

Czego Bóg oczekuje? Niewiele. Na pewno tego, że taka zagubiona osoba stanie w prawdzie wobec swojej słabości. Nie będzie negować i starać się samej siebie przed sobą i Nim usprawiedliwiać - ale zrozumie i przyjmie: dotąd było tak i tak, to było złe, ale tak właśnie postępowałem. I wstyd mi z tego powodu. Zgadza się, jest to dużo trudniejsze niż, z pozoru pewne siebie, robienie różnych głupot, jakie miało się okazje zrobić wcześniej. Ale jest to konieczne. Bóg zawsze kocha - ale to ty musisz pogodzić się z tym, że kocha cię nie jako wyimaginowany obrazek aniołka, ale tą realną osobę, z całym bagażem tych także negatywnych doświadczeń. 

No i trzeba Go kochać. Właśnie. Być świadomym tej miłości, i tego, że jest bezwarunkowa. Nie "za coś", jako jakaś wymiana. Za darmo. Za nic. W przypadku niektórych - nawet dosłownie wbrew czemuś, a raczej komuś (często - wbrew temu, kogo Bóg właśnie kocha...). Tu nie chodzi o jakieś quasi-eksperymenty - zobaczę, jak nisko uda mi się upaść, i czy ten Bóg to faktycznie nadal mnie będzie kochał. Oj, nie. To jest igranie z Nim, grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Żebyś się nie przejechał. Chodzi o świadomość - bez względu na to, co zrobiłeś, gdy dojrzejesz na tyle, aby zrozumieć, że wrócić zawsze możesz tylko do Niego - który jest źródłem i początkiem miłości - że On czeka. I nie oczekuje nic więcej, niż tylko abyś tej Jego miłości i wybaczenia zapragnął i o nie poprosił. 

Ks. Edward Staniek napisał, że ta scena jest jakby odbiciem obrazku z synem marnotrawnym - i to jest bardzo dobre porównanie. Ja bym to nazwał - prawdziwą ewangelią nadziei dla tych wszystkich, którzy nie potrafią znaleźć swojego odpowiednika wśród świętych, nie wierzą w swoją wartość, nie widzą dla siebie szansy. Ale to nie jest tak! A Piotr, który się zaparł? A uczniowie, którzy pouciekali? I wracali do Niego. Warto było? Na pewno. Warto wziąć z nich przykład? To pytanie, na które sam musisz odpowiedzieć. 

Nie idziesz do Boga z pustymi rękami, choć tak może się wydawać. Nie jesteś pusty. Jesteś pełen gorzkich doświadczeń, zawiedzionych planów i ambicji, brudu duchowego który się w tobie nagromadził, żalu do ludzi którzy gdzieś po drodze zawiedli, może nawet żalu do Niego... Nawet twoje łzy mają wartość - bo przed Bogiem wartościowe jest wszystko, o ile jest to szczere. On to rozumie. 

Szkoda mi tego faryzeusza - bo on nic nie rozumiał. Dla niego to było po prostu kolejne faux pas, które stało się udziałem Jezusa, gdy po raz kolejny zadał się z niewłaściwą osobą. No bo jak to - on Go zaprasza do domu, a ten - zamiast z nim siedzieć - zadaje się z jakąś grzesznicą? Skandal! Ale to był gest, wola powrotu do Boga. Ta kobieta - nie wiem, czy była prostytutką, czy nie (bo chyba jest to bardziej "tradycyjne" dopowiedzenie, niż coś co wynika w jakikolwiek sposób z tekstu) - uwierzyła w Niego, w Jezusa, i chciała coś dla Niego zrobić, zbliżyć się do Niego. Czy onieśmielona towarzystwem, faryzeuszem, albo po prostu zbyt jeszcze pełna pogardy sama wobec siebie, aby wyrazić coś słowami - rozpaczliwie potrzebowała akceptacja, znaku że nie jest przekreślona przez Boga, bez względu na to, co zrobiła.

Jezus nie odpowiedział wprost - ale odpowiedź jest czytelna. Kolejna przypowieść, o dłużnikach. Komu więcej darowano - od tego więcej wdzięczności będzie. I, co najważniejsze, odpuścił grzechy. Bo, czy kobieta była tego świadoma, czy nie - właśnie po to przyszła. To było odpowiedzią na te wszystkie jej gesty - gorszące faryzeusza, a będące dla Jezusa wyrazem jej ukrytych pragnień. 

Ciągle jest jeszcze czas. Ciągle, dopóki serce bije, a człowiek idzie dalej, jest czas i miejsce, aby wrócić do Boga. Nie tracić czasu na zastanawianie się - a czy warto, a czy On mnie przyjmie, czy w ogóle będzie miał dla mnie czas, takiego małego nędznego człowieka pewnego wad i grzechów... To nie ma znaczenia, i uświadomienie sobie tego jest punktem wyjścia, be którego nic się dalej nie uda. Dopiero z tą świadomością możesz przypaść mu do nóg, tak jak ta kobieta. I nawet, gdy brakuje słów - nich mówi twoje spojrzenie, twoje myśli i serce. 

Ty także możesz i powinieneś przynieść Bogu swoje, najbardziej nawet zmarnowane, życie. Pokaż Mu je. Pokaż, że ci zależy, że chcesz, aby było lepiej. Uwierz, że z Jego pomocą to się może udać. Może wtedy, tak jak ona, u Jego stóp usłyszysz Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!

2 komentarze:

  1. "Mało modli się ten, co przywykł modlić się tylko wtedy, gdy klęczy." To zdanie dało mi pewność, że znajdę tu coś dla siebie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Często zapominamy, że spełnianie przykazań to nie tylko unikanie zła, ale także czynienie dobra. Łatwo stać się takim faryzeuszem, który jak piszesz, spełnia wszystkie prawa, i jest przekonany o swojej świętości.

    OdpowiedzUsuń