Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

czwartek, 13 marca 2014

Stacja 2 - wyzwanie krzyża

W tej tajemnicy via dolorosa po raz kolejny splatają się ze sobą jakby dwie rzeczywistości. Wszechmocny Bóg w ludzkim ciele poddaje się osądowi, co tu dużo mówić, ogłupiałego i umiejętnie sterowanego przez żydowskich dygnitarzy tłumu, któremu przed chwilą nie chciał się przeciwstawić z powodu strachu Piłat. Wyrok został wydany - teraz czas go wykonać.

Ubiczowany Syn Człowieczy po raz pierwszy czuje ciężar belki na swoich ramionach. Po raz pierwszy namacalnie odczuwa ciężar grzechów - także moich; tych, które ludzie popełniali w Jego czasach, popełnili później, popełniają teraz i popełnią aż do dnia Jego powtórnego przyjścia. Całe to zło, brud, beznadzieja, słabość. 

Pomijając kontekst historyczny - czy Jezus niósł tylko jedną (i którą) belkę, czy cały krzyż - jedno jest niewątpliwe. Aby ją dźwignąć, musiał się do niej... przytulić. Mesjasz musiał objąć obolałymi z pewnością dłońmi to szorstkie i po ludzku na pewno za ciężkie drzewo krzyża. Dopiero wtedy mógł wyruszyć w swoją ostatnią drogę. To wskazówka dla każdego z nas - słowa: Kto chce pójść za Mną niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje (Mt 16, 24) nabierają w jej świetle całkiem nowego sensu. 

Wybór krzyża w tym sensie - zgoda na jego przyjęcie, tego mojego, własnego krzyża - to dopiero początek. Żeby dokądkolwiek z nim dojść, gdziekolwiek go dźwignąć - muszę się z nim nie tyle nawet pogodzić w geście rezygnacji, co go pokochać, przylgnąć do niego i podjąć z wiarą wyzwanie krzyża. Bo jest tylko mój i tylko ja sam mogę z nim, z Jego pomocą, zwyciężyć i przekroczyć siebie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz