Tak się ostatnio zastanawiałem nad tym, jak to jest z godzeniem codziennych obowiązków z chęcią uczestnictwa we Mszy Świętej.
A jest trudno. Widzę to po sobie. Były okresy czasu, gdy - mając taką możliwość, ale przede wszystkim czując taką potrzebę - starałem się uczestniczyć w Eucharystii codziennie. Były to czasy szkolno-uczelniane, z akcentem na szkolne, bo na studiach człowiek już pracował, i nie zawsze się dało rano (jak np. praca na 7:30 i trzeba było dojechać), a i wieczorem różnie bywało.
Teraz nie jest łatwiej. Rano odprowadzamy malutkiego do dziadków, sami musimy dojechać (żonka - kilkanaście minut, bezpośredni autobus; ja - prawie godzina w sumie - autobus z żoną, kolejka, potem znowu autobus albo spacer). Wychodzi mniej więcej, że człowiek wyjdzie z domu ok. 6:15, a w pracy jest jakoś 7:45. Albo wyjdzie z pracy ok. 16:00, i w domu jest tak 17:15. A jeszcze nie idzie do domu prosto, bo malutkiego trzeba odebrać. W domu też obowiązki - zakupy po drodze, malutkiego trzeba wykąpać, pobawić się z nim choćby chwilę, nakarmić i uśpić. A to przecież i tak niewiele - za kilka lat dojdzie więcej czasu na zabawy, gdy dziecko będzie większe, dojdą w szkole prace domowe, itd.
Najczęściej - nie ma jak. Rano w parafii miejsca zamieszkania nie da się - pierwsza Msza jest o 7:00, więc za późno, już jestem w drodze. Wieczorem - także się nie da, bo w porze Mszy akurat jest pora kąpieli synka. Pozostaje alternatywa - kościół w okolicy miejsca pracy. Daje się czasami, bo Msza jest powiedzmy rano w porze pasującej. Ale pojawia się problem, kwestia sumienia - idąc na Mszę, spóźniam się o ok. pół godziny do pracy, i powinienem w niej w związku z tym siedzieć o te pół godziny dłużej. Mimo, że mam zadaniowy (sic!) czas pracy... A nie bardzo mogę, bo muszę sprawnie wracać do domu, żeby odebrać synka, zrobić zakupy i pomóc w tym wszystkim żonce.
Nawet jak się udaje, człowiek pójdzie sobie - jak dzisiaj - to jakiś taki niepokój mam w sercu, że to nie do końca tak być powinno, że przez moje spóźnienie jestem jakby nie w porządku w stosunku do pracodawcy. Że pracodawca wykorzystuje, wyzyskuje - zgoda. Ale mnie się wydaje, że ja nie w porządku jestem przez to, że przez Mszę jestem w pracy krócej, niż powinienem, niż się zobowiązałem. Może to jakieś dziwne. Ale jednak.
Stąd też mam mocne postanowienie przełamania się i spróbowania wykorzystania możliwości udziału w adoracji Najświętszego Sakramentu. Bo jest taka w parafii, nawet w 2 dni w tygodniu, obydwa po południu (jedna wieczorem). Trzeba się postarać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz