Wracając wczoraj do domu, słuchałem sobie Radia Maryja. Była taka popołudniowa dyskusja o churchingu (skądinąd, pojęcie ciekawe), o tym jak to ludzie chodzą/nie chodzą do swoich kościołów parafialnych, i z czego to wynika. Opinie były różne, wypowiadające się (młode) osoby czasami brzmiały dość zabawnie, starając się posługiwać bardzo wyszukanymi terminami i pojęciami "kościelnymi", co nie zawsze wychodziło (np. "ksiądz wychodzi na ołtarz"). Mówili ludzie różni - wywodzący się z miast, w których kościołów/parafii jest kilka i mają wybór, ale także osoby pochodzące z małych miejscowości z jednym kościołem, albo wręcz należących do parafii w której kościół np. był w innej miejscowości.
Motywacją do napisania tego krótkiego przemyślenia stały się dla mnie słowa pewnych dziewczyn, chyba ze dwie mówiły dość podobnie, a które twierdziły, że dzisiaj jest problem, ponieważ ludzie nie utożsamiają się ze swoimi wspólnotami parafialnymi, że traktują kościoły "usługowo" wybierając "najfajniejsze" (kościół = fajny?), i wręcz mamy dzisiaj kryzys odpowiedzialności i utożsamiania się z parafią, z którą jednak ten dobry katolik zawsze powinien być związany, zaangażowany, aktywny.
Pierwsze - zgoda, problem jest, bo ludzie się z parafiami nie utożsamiają. I generalnie, na tym wg mnie koniec. Bo co co reszty nijak się nie zgadzam. Teza o "usługowym" nastawieniu do parafii jest po prostu wielkim uproszczeniem i nieporozumieniem. Ok, być może tak podchodzi pewna grupa osób. Natomiast ja skupiam się na tych, którzy do tego kościoła przychodzą naprawdę z potrzeby: bo chcą, bo lubią, bo tego potrzebują, a nie bo im rodzic/babcia/ktokolwiek każe, albo bo wypada. Skoro do relacji z Bogiem podchodzą na poważnie i przychodzą do kościoła, ponieważ tego pragną, to takie podejście jest wobec nich krzywdzące.
Ale prawdą jest, że kto może, ten wybiera. Wybieramy przyjmując różne kryteria. Młodzi rodzice - kościoły, gdzie jest osobna msza dla maluchów, gdzie ksiądz stara się te prawdy wiary tłumaczyć w sposób, który od małego zainteresuje dzieciaki i będzie dobrym fundamentem dla ich przyszłościowej bardziej dojrzałej i rozwijającej się przygody z wiarą, Bogiem i Kościołem. Młodzież szkolna (powiedzmy - liceum) i akademicka - kościoły, gdzie działają grupy duszpasterskie, w których mogą się odnaleźć, wzrastać w wierze w otoczeniu rówieśników, które skupiają się na rozwoju wiary na ich etapie, gdzie księża poruszają tematy istotne i ważne właśnie dla nich. Wreszcie - o czym się wg mnie zapomina, a taka grupa chyba jest coraz bardziej liczna, i zaliczam się do niej sam - ludzie młodzi, już po studiach, w małżeństwie (choć niekoniecznie), a nawet z dziećmi (ale np. za małymi jeszcze na msze dziecięce); osoby, które wyrosły już z duszpasterstw akademickich, ale poszukują liturgii porządnie przygotowanej, z odpowiednią oprawą muzyczną, z księdzem który przygotowuje się do homilii (nie kazania!), nie czyta niestety drętwych i mało zrozumiałych listów biskupich, i którego homilie po prostu trafiają do człowieka.
W tym, że człowiek poszukuje w kościele (z małej litery) miejsca dla siebie nie ma nic dziwnego. Kościół (z dużej litery) jest dla nas wszystkich, ale każdy ma się w nim dobrze czuć. I to nie jest nieodpowiedzialność, brak odpowiedzialności za parafię, gdy człowiek musi szukać poza swoją macierzystą wspólnotą parafialną czy to wspólnoty, czy to niedzielnej Eucharystii. To oznacza, że w tej jego czegoś brakuje. Jest to łatwiej zrozumieć w kontekście małych parafii, gdzie jest jeden, często od wielu lat ten sam, ksiądz, nierzadko już starszy - trudno oczekiwać, aby rozwijał prężne duszpasterstwo dzieci, młodzieży czy akademickie (choć najlepszym przykładem, że się da, jest x prałat Tomasz Horak, felietonista GN, proboszcz przygranicznej parafii Nowy Świętów). Jednak gdy jest parafia, w której jest kilku księży - ja przepraszam, widzą ludzi, chodzą po kolędzie, słyszą o potrzebach. Co stoi na przeszkodzie, aby chociaż spróbować rozwinąć czy to msze dla maluchów, jakąś wspólnotę młodzieżową, albo DA? Głównie dobra wola, chcenie.
W takiej sytuacji, gdy dany człowiek ma pewne potrzeby, których zaspokojenia nie znajduje w swojej parafii - jest zrozumiałe i wręcz oczywiste, że poszuka innego kościoła, gdzie daną wspólnotę albo mszę dla określonej grupy znajdzie. Bo nie chce stać w miejscu, bo chce się rozwijać. Żadna to nieodpowiedzialność. Pytanie jest proste - jaka jest relacja. Czy parafia jest dla człowieka, czy człowiek dla parafii? Parafia ma służyć samej sobie (jest żeby była), czy człowiekowi? Dla mnie jest oczywiste, że skoro człowiek jest drogą Kościoła, to relacja może być jedna: parafia dla człowieka. Skoro więc dana osoba nie znajduje pola do aktywności i działania w swojej parafii, po prostu szuka go gdzie indziej. Co jest jak najbardziej zrozumiałe.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCiekawy wątek. Dokładnie tak jak piszesz. Ja z Żoną również uczęszczamy na msze św. nie tylko do swojej parafii, w której jesteśmy od 3 miesięcy.
OdpowiedzUsuńMamy założenie, że ważne uroczystości kościelne, święta etc. chodzimy na Eucharystie do swojej Parafii, ale czasem mamy ochotę pojechać na mszę akademicką (dla nas najowocniejszą w Szczecinie) do Serca Jezusowego. Więc szukamy tego, co nas najbardziej duchowo buduje. Ale uważam także, że nie powinno się odcinać całkowicie od swojej parafii, bez względu jaka by ona nie była.
pozdrawiam.
Dobry tekst. Rzeczywiście trudno mieć do ludzi pretensje, że chcą spotykać się z Panem Bogiem w tej świątyni, w której jest to dla nich najłatwiejsze. U mnie przed laty zagrał czynnik konkretnego duszpasterstwa, którego szukałem, więc też jestem zwykle w innym kościele. Chociaż staram się od jakiegoś czasu bywać w swojej macierzystej parafii na Eucharystii np. w tygodniu.
OdpowiedzUsuńA właśnie niedawno rozmawiałem o tym z koleżanką, która z różnych powodów ma ograniczony wybór kościoła poza własnym parafialnym. A jej parafia, niestety, strasznie jest rozpolitykowana i prawdziwej, opartej na Ewangelii homilii, to już dawno tam nie słyszała.
OdpowiedzUsuńJa osobiście czuję się szczęśliwcem, bo w mojej parafii jednak zawsze, mimo różnych zarzutów, jakie mógłbym wysuwać odnośnie oprawy litrugii i paru innych drobiazgów, jednak to Słowo Boże jest zawsze osnową mszy św.
Bardzo mi się spodobał tytuł artykułu na portalu Wiara o konferencji prasowej nowego biskupa gliwickiego: http://info.wiara.pl/doc/1067242.Ksiadz-ma-glosic-a-nie-komentowac Pozwól, że przytoczę to, co jest dla mnie sednem tego artykułu, jak również powodem, dla którego zapewne wielu ludzi szuka spełnienia w Kościele poza własną parafią:
"Zadaniem Kościoła nie jest polityka, rozstrzyganie jak ma wyglądać gospodarka leśna, czy dystrybucja towarów w sklepach lecz pomoc człowiekowi w dojściu do właściwego osądu rzeczywistości i wyrobienia poczucia odpowiedzialności."
Mnie pozostaje tylko dopowiedzieć: AMEN :)
Krzysztof
OdpowiedzUsuń"Ale uważam także, że nie powinno się odcinać całkowicie od swojej parafii, bez względu jaka by ona nie była."
Nie mam na myśli całkowitego odcinania. Choć jestem w stanie je zrozumieć, jeśli parafia nie potrafi niczym przyciągnąć człowieka: pasującą grupą duszpasterską, sensownymi kazaniami (apolitycznymi, własnymi [nie drukowanymi z neta], na jakiś temat), ludzie tracą z nią kontakt, wiążąc się z parafią, która im odpowiada i potrafi zaspokoić ich duchowe potrzeby.
Liam
Ja nawet nie tyle o politykowaniu, to osobny temat-rzeka. Gdybym usłyszał gdziekolwiek mocno polityczne kazanie - już bym się tam nie pojawił.
Ja rozwiązuję to tak: do innych parafii chodzę np. na msze czy modlitwy wspólnotowe. Na pozostałe chodzę do swojej parafii, w której może i nie ma jakiś szałowych kazań, ale w końcu rozważań w internecie można znaleźć pełno... Poza tym staram się wspierać swoją parafię na różne sposoby. Ważne jest też właśnie to zaangażowanie parafian. Czasem ludzie narzekają, że w ich kościele jest lipa, ale skąd ma o tym wiedzieć ksiądz, któremu nikt tego nie uświadomi? ;)
OdpowiedzUsuń