Jezus powiedział do swoich uczniów: Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim. (Mt 5,17-19)
Krótko, a jak zwięźle i treściwie. O ile można dyskutować z obrazem Boga, jaki rysuje się na tle Starego Przymierza, Starego Testamentu - Boga groźnego, okrutnego, wręcz żądnego krwi, mściwego, o tyle trzeba jednoznacznie powiedzieć: Bóg taki nie był, nie jest i nie będzie. Tak odbierał i wyobrażał go sobie człowiek, który nie raz i nie dwa razy na kartach tegoż Starego Testamentu, nie ukrywajmy, dawał się temu Bogu we znaki, wystawiał na próbę, odwracał się od niego, składając ofiary bożkom (choćby przykład ze złotym cielcem). Czyli - gdy Bóg człowieka karał, to nie dlatego, że takie miał widzimisię, albo że lubi - tylko dlatego, że człowiek na karę zasłużył. Zresztą, żadna z tych kar permanentną nie była (i znowu, może monotematycznie, czy nie jest to dowodem, że teoria powszechnego zbawienia o. Hryniewicza jest jak najbardziej uzasadniona? Jezus nie potępia tego, który "zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi", ale mówi, że będzie najmniejszy - jednak nadal w Królestwie Niebieskim).
Przykazania się nie zmieniły i nie zmienią. Na przestrzeni wieków, w samych choćby szeregach Żydów, Narodu Wybranego, pojawiały się różne stronnictwa i ugrupowania, które dokonywały różnej interpretacji tych przekazać, odczytując je w różnym duchu. Dużo przykładów mamy przecież w samych ewangeliach, gdzie raz po raz słyszymy o tym, jak ci albo inni (najczęściej faryzeusz) znowu próbują Jezusa wystawić na próbę, podkopać autorytet, podchwycić na słowie - dobrać Mu się tym samym do skóry. Ktoś może powiedzieć - no tak, ale przecież kierowali się Pismem Świętym, więc jak mogli być w błędzie? Mogli, i Jezus wiele razy to udowodnił. Pismem się nie kierowali, a co za tym idzie - Duchem Bożym, przykazaniami - ale się nimi jedynie podpierali do realizacji partykularnych interesów, pozbycia się Tego, kto punktował ich błędy, niespójność, pozerstwo i obłudę. Tu nie chodziło o szukanie i znajdowanie woli Bożej w realizacji przykazań, ale o pozbycie się przeciwnika w majestacie Bożego prawa.
Jedno jest pewne. Kościół, w różnej kondycji, stoi od 2000 lat i pewnie jeszcze się tak szybko, wbrew nadziejom wielu, nie zawali, postoi. Przykazania w tym Kościele, ani nawet w Piśmie Świętym w zakresie Starego Przymierza, nigdy się nie zmieniały. Do dziś było i jest ich dziesięć, znane (przynajmniej z założenia) każdemu chrześcijaninowi. Przykazania Boże - żeby nie było, bo kościelne to kwestia umowna, zmieniające się (choćby w zakresie terytorium np. państwa - u nas są takie, jakie są, za granicą gdzieś mogą obowiązywać inne). Tu nie ma miejsce na nadinterpretacje. One same i duch, w jakim powinny być realizowane, są jednoznaczne. Nie można siadać do rozważania nad nimi, i po prostu zastanawiać się, jak je obejść. Nawet w prawie świeckim, cywilnym, obejście prawa (ukształtowanie treści czynności prawnej, że z formalnego punktu widzenia nie sprzeciwia się ona przepisom prawa, ale w rzeczywistości zmierza do osiągnięcia celów zakazanych przez prawo) jest zabronione i karane.
Bóg poszedł człowiekowi bardzo na rękę, dyktując przykazania. Nie bez powodu zostały wyryte na kamiennych tablicach, które spoczęły w Arce Przymierza. Bóg jest w nich, Duch Boży przez nie działa i chce zamieszkać w tych, którzy je przyjmują i wypełniają. Jeśli chcesz kombinować - z pozoru pozostać im wiernym, podczas gdy w sercu i tak naprawdę lawirować między nimi, omijając to, co niewygodne - szkoda czasu. To podstawa, fundament. Dyskutować można dalej, w kwestiach spornych (właśnie czytam "Światłość świata" papieża Benedykta - m.in. o instrumentach nowej ewangelizacji; owszem - formy nowe, ale podstawa i sedno zawsze to samo). Przykazania? Tutaj nie ma nic takiego. Albo je uznajesz, albo nie.
Wielki Post to dobry czas, aby powrócić do tych źródeł, jakimi przykazania są, postarać się je jakoś na nowo odkryć. A jeśli się okaże, że dotychczas głównie kombinowałem, zmierzałem do ich obchodzenia? Jest czas na wyciąganie wniosków. One nie mają ograniczyć, a ukierunkować i pomóc.
Wielki Post to dobry czas, aby powrócić do tych źródeł, jakimi przykazania są, postarać się je jakoś na nowo odkryć. A jeśli się okaże, że dotychczas głównie kombinowałem, zmierzałem do ich obchodzenia? Jest czas na wyciąganie wniosków. One nie mają ograniczyć, a ukierunkować i pomóc.
Przykazania są drogą życia w Prawdzie.
OdpowiedzUsuńNie przemawia do mnie idea powszechnego zbawienia,która to,jeśli dobrze kojarzę, prowadzi do wykluczenia istnienia piekła i wiecznego potępienia. Takie myślenie,moim zdaniem, całkowicie zwalnia człowieka z odpowiedzialności za swoje życie i jest w gruncie rzeczy wg mnie nielogiczne.
Bóg jest miłosierny i litościwy, ale czy działa wbrew woli samego człowieka? Zatraca się w tym momencie element wolności ludzkiej.
W modlitwie Pańskiej mamy podane słowa Chrystusa: "i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego".
Po co w takim razie mamy modlić się skoro mielibyśmy mieć zagwarantowane "za frico" zbawienie i życie wieczne?
Swoją drogą jest czas postu i pokuty. Dobrze jest przebłagiwać Pana za osobiste grzechy, które w krwi Pańskiej "jak śnieg wybieleją, choćby były czerwone jak purpura, staną się jak wełna"...
Krótki komentarz - przeczytaj jakąkolwiek książkę o. Hryniewicza. To nie miejsce, abym wszystko tłumaczył. W wielkim skrócie - człowiek nie jest zwolniony z odpowiedzialności za to, co robi, tylko piekło nie oznacza tego, jak powszechnie jest rozumiane (permanentne potępienie), a miłosierdzie Boga sięga dalej niż nam się wydaje.
OdpowiedzUsuń