Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

niedziela, 6 grudnia 2015

Oburzeni mikołajem

Nie wiem, jak ty - ale mnie ta kwestia strasznie drażni i nie daje spokoju.

Wczoraj było wspomnienie liturgiczne św. Mikołaja - kapłana, biskupa - a jednocześnie świeckie, laickie i o wiele bardziej popularne mikołajki. Czyli tradycja obdarowywania się drobiazgami i słodyczami, taki może nieco przedsmak świąt. 

Niestety, kto ma konto na FB, od kilku dni pewnie u swoich bardziej konserwatywnych znajomych zaobserwował różnej maści memy i grafiki, zestawiające ze sobą "tego dobrego" św. Mikołaja biskupa z "tym złym" mikołajem w czerwonych portkach, czerwonej czapie, z czerwonym nosem, worem prezentów, elfem czy śnieżynką. Niektóre z nich wręcz pełne przemocy - biskup ciągnący po śniegu złego konsumpcyjnego mikołaja, czy wręcz okładający go, z podpisem "ja ci dam mikołaja". Bo to złe, niewłaściwe, konsumpcjonizm wchodzący w materię sakralną, zawłaszczanie świętego itp. 

Argument o zawłaszczeniu świętego wydaje mi się zupełnie nietrafiony - tak się składa, że wizerunek opisanego wyżej czerwonego faceta, o ile wiem, powstał na potrzeby ni mniej, ni więcej ale reklam Coca Coli gdzieś w latach 30. XX wieku. Pojęcie "świętego" po prostu się przyjęło i myślę, że mało kto kojarzy faceta w czerwonych rajtuzach z biskupem ze starożytnej Miry z III w.n.e., słynnym dobroczyńcą, co to fundował posagi ubogim pannom, które bez tego nie miały szansy na zamążpójście, ba, nawet prostytutkom (tu pewnie niektórzy dostają zawału - ale jak on tak!... zgorszenie!). 

Tym bardziej, że jeśli ktokolwiek zechce, wystarczy wpisać hasło w wyszukiwarkę, i o Mikołaju biskupie można się sporo dowiedzieć. I nikt nie ma wątpliwości, że to nie o starszawego faceta w czerwonym kubraczku chodzi. A co jak co, w Polsce jest mocno popularny, skoro mamy - jak podają statystyki - 327 świątyni pod jego wezwaniem ("lepsi" są tylko śś. Piotr i Paweł oraz Jan Chrzciciel); tak się składa, i mnie w poświęconej "świętemu od prezentów" bazylice dominikańskiej ochrzczono :) 

Czy unoszenie się "świętym" oburzeniem ma tutaj sens? Czy czemukolwiek i komukolwiek - poza oburzaniem samym w sobie i oburzającym się - coś daje? Po raz kolejny - mentalność św. Oburza, promowanego w ramach sympatycznego kalendarza jako patrona Polski, pasuje jak ulał. Oburzanie dla oburzania, bo dzień bez oburzania to dzień stracony. Święty Mikołaj biskup to symbol dobroczynności, szczodrości, zachęta do pewnej postawy - i chyba o wiele sensowniej jest po prostu wziąć tę propozycję do serca, i zostać takim autentycznym świętym Mikołajem dla kogoś? Może nie tylko dla najbliższych - bo to dość łatwe - ale rozejrzeć się po okolicy, popatrzeć, poszukać, i spróbować zdziałać mały cud dla kogoś, kto jest w gorszej sytuacji ode mnie? 

Nie tyle być takim mikołajem od czekoladek rozdawanych bliskim - co spróbować zostać świętym Mikołajem, który chce przyjść z pomocą i zaradzić czyjejś biedzie czy ubóstwu, prawdziwym i autentycznym potrzebom osoby w trudnej sytuacji. Nie oburzać się - ruszyć i zrobić coś dobrego. Pola do popisu jest dużo i każdy może się wykazać. Jeśli zdecyduje się na coś bardziej konstruktywnego niż nadęte oburzenie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz