Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

sobota, 26 grudnia 2015

Gotowość męczeństwa

Dzisiaj na Mszy Świętej - bardzo miłe zaskoczenie. Zamiast listu rektora KUL, tradycyjnie odczytywanego w kościołach w II dzień Narodzenia Pańskiego - nasz rodzinny (parafialny) diakon powiedział krótką, acz bardzo fajną homilię. 

Jest to o tyle fajne, że nigdy nie rozumiałem, z jakiego powodu, jak już spora część z tych, co się katolikami deklarują, z uwagi na święta i chyba większe wtedy wyrzuty sumienia (albo i presję społeczną, w rodzinie - albo wszystko razem) już w końcu dotrze do kościoła, i to ze 2 dni pod rząd (a w tym roku - przez niedzielę - wyszły nawet 3) to się ich zanudza wynurzeniami pewnego profesora. Ale tak już było. 

Ad rem, nasz diakon zwrócił uwagę - w kontekście św. Szczepana jako pierwszego według tradycji męczennika - dwie kapitalne w swej prostocie rzeczy. 

zdjęcie z nagrania egzekucji 21 chrześcijańskich koptów w Libii, ściętych w lutym 2015 r.

Po pierwsze, wcale nie jest tak, że to czasy antyku (czyli początki chrześcijaństwa) były okresem męczenników, kiedy najwięcej ludzi oddawało życie za wiarę. To znaczy, na pewno tak było: stare wierzenia się broniły, coś nowego, opór społeczny itp. Ale patrząc na statystyki - to XX i teraz XXI wieku to czasy męczenników, nowa epoka pełna tych, którzy za wiarę w Jezusa Chrystusa oddają życie. Tu nie chodzi o statystyki - te są różne - ale o pewną prawidłowość. Na początku uczniów Jezusa prześladowali, bo byli czymś nowym. Potem, znamy historię, jakoś to okrzepło, Kościół się rozwijał nawet w formie państwowości (do schyłku XIX wieku). Dzisiaj historia jakby zatoczyła koło - są miejsca na świecie, gdzie nie za zrobienie czegokolwiek, ale za bycie chrześcijaninem można dostać w łeb. Nie przysłowiowo - ale maczetą czy kulą z pistoletu. I to nawet nie za bycie praktykującym - jak wiemy, różnie to bywa między deklaracjami a rzeczywistością. Są takie miejsca, gdzie możesz być i niepraktykujący i nie narzucający się Bogu: katolik, to trzeba obić albo i zabić. Może i liczby nie są takie same, ale ilość męczenników wzrasta. 

Po drugie, my czasami kompletnie opacznie to rozumiemy. Tu nie chodzi o wolę bycia męczennikiem - bo nie mamy niczego deklarować, ani pchać się pod nóż czy przed muszkę karabinu jakimś szaleńcom. Mamy być gotowi w sercu na męczeństwo, o ile zajdzie ku temu potrzeba - gotowi, aby oddać za wiarę i za Jezusa życie. Nie szukać śmierci, nie prowokować w jakikolwiek sposób przemoc w sposób świadomy. Żyć tak, żeby mieć tę świadomość - kurczę, kto wie, co będzie, ale jestem gotowy. 

Nikola Sarić - ikona 21 męczenników koptyjskich z Libii 

Pewnie szansę na męczeństwo my, Europejczycy, a już raczej Polacy w kraju mamy niewielką. Ofiary z życia od nas raczej nikt nie będzie oczekiwał - przynajmniej póki co tak to wygląda. Wystarczy jednak rozejrzeć się, co się dzieje i wyrabia w Europie Zachodniej: Francja, Niemcy, Skandynawia. I zapytać siebie: co ja zrobię, jeśli kiedyś musiałbym wybierać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz