Poranna Msza Święta w kościele nieopodal. Czekam na księdza w zakrystii, a tu pojawia się nagle starsza pani, nazwijmy ją (anonimizacja przede wszystkim :D) Danusią. Widzę, że czai się przy wejściu do zakrystii - ksiądz w tym czasie spowiada.
Pani Danusia czai się, żeby poprosić księdza, żeby mogła przeczytać czytanie - i teoretycznie w samym takim pragnieniu nie ma nic złego. Ksiądz się pojawia, pani Danusia zadaje pytanie, czy ona może przeczytać, na co ksiądz, niechętnie, zgadza się - patrząc na mnie i mówiąc, że ja zaśpiewam psalm. Dla mnie - żadna różnica, może być. Co się dzieje na Mszy? Czyta czytanie... i nie odchodzi. Dobrze, że nie wstałem do tego psalmu - bo by zabawnie wyglądało: ja idę, a ona mi zagradza drogę i kurczowo trzyma się ambony. I pani Danusia zaczyna śpiewać psalm. Dramat, zawodzi, jęczy i fałszuje. Proboszcz osłupiał i patrzy na mnie, ja na niego. Widzę, że go szlag przysłowiowy trafia. Ja zaśmiałem się pod nosem - takie sytuacje biorę "na miękko", nie ma co się napinać, nie pierwsza taka i nie ostatnia - "żeby tylko księdza puściła do ambony do przeczytania Ewangelii". Widzę, proboszcz wkurzony. Bez sensu - na Mszy. Przecież nie po to - ani on, ani ja, ani nikt inny z kilkunastu osób w kościele - przyszliśmy do ołtarza.
Msza się kończy, wracamy do zakrystii. Jeszcze się nie przebraliśmy, a w drzwiach staje - oczywiście, pani Danusia. Nie czekając i nie znoszącym sprzeciwu tonem "każe" proboszczowi podejść, bo ona ma "3 sprawy". Proboszcz się wkurzył na bezczelność i jej mówi, słychać nerwy, że nie może tak być, że ona sobie robi w trakcie Mszy Świętej to, co się jej podoba, i w takim razie nie będzie czytała. Ja w tym czasie chowam albę do szafy. Pani Danusia spokorniała? Bynajmniej. "Niech ksiądz sobie lepiej otworzy Biblię, tam gdzie jest napisane o miłosierdziu i życzliwości. A teraz proszę tu podejść". Zgłupiałem - co za tupet. Nie śledziłem dalej dyskusji, bo proboszcz się dopiero wtedy wściekł - i nie dziwię się.
Szerszy kontekst. Pewnie każda - albo większość - parafia ma taką swoją panią Danusię. Tu nie chodzi o to, że ona chce - ale po co, i czego ona chce. Pani Danusia ma w sposób oczywisty zaburzenia psychiczne - co przejawiało się w szeregu zupełnie niezrozumiałych zachowań, jak choćby to, że kiedyś jednego z księży wyzwała przy osobach trzecich od świń, aby może 2 dni później na jakimś opłatku duszpasterstwa biec do niego z opłatkiem i zasypywać życzeniami. Nie bardzo kontaktuje, co robi, przynajmniej czasami - to jest przykre. Nie wnikam, być może jest osobą bardzo wierzącą - a może dewotką? Nie mnie to oceniać. Wszystkim wiadomo, że mąż pani Danusi jest szafarzem w parafii obok i pani Danusia po prostu nie może znieść tego, że ona nie może zaistnieć jakoś wyraźnie w swojej parafii. Należy do wszystkich możliwych tradycyjnych grup duszpasterskich - Żywy Różanie, Akcja Katolicka itp. ... i grupy te z dużym uporem rozwala od środka. Wszystko wie najlepiej, wszystkich ustawia, nie przyjmuje do wiadomości, że ona nie jest wodzirejem i wszyscy nie będą robili tego, co ona chce (czyli siedzą a ona robi wszystko sama). Osoby z tych duszpasterstw często w niedziele zbierają przed kościołem po Mszach Świętych ofiary na różne cele - kiedy wypada kolej pani Danusi, zawsze zabierze większą puszkę na ofiary i przegoni drugą osobę, która też ma zbierać, do mniejszego bocznego wyjścia. Nie przyjmuje żadnych argumentów, czy to od ludzi, czy od duszpasterzy - w tym roku pojawili się 2 nowi księża, każdy z założenia otwarty, ale bardzo szybko przekonali się co do jej zamiarów.
Pani Danusia po prostu lubi być widziana w kościele, i w tym zakresie nie wystarczy jej siedzenie w pierwszej ławce (bliżej, bardziej na środku się nie da) - więc pcha się do prezbiterium przy byle okazji. Pycha? Pewnie tak. Nie chcę oceniać - na ile to są jakieś jej cechy, a na ile choroba, widoczna gołym okiem.
Problem polega na tym, że pani Danusia zniechęca ludzi do uczestniczenia w Mszach Świętych i wchodzenia w grupy duszpasterskie. Dzisiaj także - kiedy jedna osoba zobaczyła ją "startującą" do ambony, po prostu wstała i wyszła. Ludzie, jak to w parafii (miejska, nie wiejska) znają panią Danusię dobrze, doświadczyli sami jej "życzliwości" (wszystkim zwraca na wszystko uwagę - ten źle klęka, ten źle się żegna, ten za głośno drzwi zamyka - oj, długo by można), czy to w kościelnej ławce, czy w ramach jakiegoś duszpasterstwa czy inicjatywy - albo co najmniej o niej słyszeli. To ludzi odstrasza i zniechęca - widzą to jej gwiazdorstwo, religijność na pokaz, parcie na szkło. Czyli, koniec końców, szkodzi więcej niż daje.
Żeby było jasne - co do zasady ja jestem bardzo gorącym zwolennikiem tego, aby świeccy angażowali się w liturgię. Oczywiście, że tak. Szczególnie, gdy nie ma zbyt wielu lektorów - nie ma komu czytać czytań mszalnych, śpiewać psalm i aklamację, przeczytać wezwania modlitwy powszechnej; a nawet, jeśli są, to przecież można się podzielić (ja nie mam z tym problemu: czytanie, psalm, modlitwa powszechna - 3 elementy, można się spokojnie podzielić). Jeśli ludzie chcą i to wyartykułują - świetnie, niech czytają, śpiewają; oczywiście, o ile nie ma obiektywnych przeciwwskazań (jakaś wada wymowy, która czyni czytanie niezrozumiałym, albo brak umiejętności w zakresie śpiewu). To jest bardzo fajne i budujące, kiedy świeccy włączają się w liturgię - nie tylko poprzez liturgiczną służbę ołtarza. W tym kontekście zastanawiam się - ile osób zaniechało zamiaru włączenia się w liturgię w parafii - bo zobaczyło, że muszą "konkurować" z panią Danusią.
Smutne to jest. Mam nadzieję, że proboszcz kwestię pani Danusi rozwiązał. Za nią po prostu trzeba się modlić... o co? Po prostu modlić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz