Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 2 lipca 2014

Nie ma lekko - ale nie w tym problem

Gdy Jezus wszedł do łodzi, poszli za Nim Jego uczniowie. Nagle zerwała się gwałtowna burza na jeziorze, tak że fale zalewały łódź; On zaś spał. Wtedy przystąpili do Niego i obudzili Go, mówiąc: Panie, ratuj, giniemy! A On im rzekł: Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary? Potem wstał, rozkazał wichrom i jezioru, i nastała głęboka cisza. A ludzie pytali zdumieni: Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne? (Mt 8,23-27)
Obrazek dość dramatyczny i często rozumiany jako to, że Jezus jest gwarantem naszego spokoju, bezpieczeństwa, uporządkowania i tego, że będzie fajno. Że człowiek - jak tamci w łodzi - może sobie słodko i beztrosko spać, a On przyjdzie, zrobi, załatwi i będzie dobrze, wyprostuje i uciszy każdą burzę w życiu. A tu nic bardziej mylnego. 

Burza pojawiła się w obrazku nawet pomimo tego, że Jezus tam był, w tej łodzi. Gdy człowiek podejmuje "ryzyko" bycia z Bogiem, zaprasza Go do swojego życia i oddaje Mu to swoje czasami bardzo pokręcone życie - to nie znaczy, że dalej już będzie "z górki", lekko, łatwo i przyjemnie. Nie staje się nagle, jakby z automatu, jedna wielka sielanka i beztroska, z wielkim bananem na twarzy. Ten, kto zakłada coś takiego, popełnia bardzo dużą pomyłkę. 

Bóg to wyzwanie - przy czym dla każdego, przy naszej różnorodności i odmienności, inne; zawsze jednak na miarę naszych - moich - możliwości. Podjęcie wyboru życia z Bogiem wręcz wiąże z sobą konieczność walki z pokusami, cierpieniami, doświadczeniami. Nie bez powodu w innym miejscu jest mowa: skoro Mnie prześladowali, i was prześladować będą (J 15, 20). To, co daje nam Bóg w takiej sytuacji, to zdolność sprostania i wyjścia zwycięsko z tego wszystkiego. On nam daje w Jezusie siłę do zwyciężenia tego wszystkiego, co pojawia się trudnego i bolesnego na naszej drodze. Z Nim nie ma już rzeczy niewykonalnych - ale trzeba Mu zawierzyć wszystko, nie jako jakiś deal, ale bezwarunkowo. Inaczej to nie ma sensu. 

Nie warto jest wątpić w Niego i poddawać pod wątpliwość Jego możliwości - bo jeśli nie On, to kto? Od tamtej historii nic się w tym zakresie nie zmieniło. Nie musimy wołać - jak tamci - żeby Bóg nas zauważył, żeby gdzieś w swoim zapchanym terminarzu sobie o nas przypomniał (to raczej jest chyba na odwrót: to wielu z nas dopiero w takich "podbramkowych" sytuacjach przypomina sobie o Nim!). On widzi i bez naszego wołania ogarnia wszystko - także to, jak mała jest nasza wiara. I w tym jest nasza nadzieja. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz