Mój pomysł na wysiłek dla siebie w okresie Wielkiego Postu AD 2014 - spróbuję napisać własne rozważania Drogi Krzyżowej. Pewnie bardzo ułomne, proste - ale swoje, własne. Po kawałku, pojedynczo.
>>>
Boży paradoks. Największy, równy Bogu Ojcu, poniżony, pobity, umęczony i ociekający krwią, w błazeńskiej koronie cierniowej - staje przed zakompleksionym karierowiczem, zdany na jego widzimisię. A tak naprawdę na pastwę rozwydrzonego tłumu. Co ciekawe - z tej dwójki boi się ktoś inny, wcale nie skazaniec. Piłat.
Nie można mu odmówić - interesowała go postać Jezusa, i do pewnego momentu jakby chciał Jezusa uratować. Pod presją tłumu poddał się i nad sprawiedliwość (taką prawdziwą, którą sam w tej sytuacji dobrze wyważył) przedłożył własną karierę. Co to byłby za namiestnik, który pozwala w majestacie rzymskiego prawa łamać jego przepisy? Kariera skończyła by się Piłatowi szybko i z hukiem. Stchórzył więc. Tak było prościej. Historia dopisze jakby happy end - jego żona podobno się nawróciła, a i on miał poszukiwać Jezusa. W sumie - tym, co uczynił, nieświadomie dołożył rękę do realizacji planu Zbawienia. A czy Jezus nie przyszedł właśnie po tych, co się pogubili? Ludzie władzy, ze stołków, nie byli z tego grona wyłączeni.
Ile razy dziennie ja jestem takim mini-Piłatem? Oceniam - czasami bezpośrednio Boga i to, że wszystko nie układa się hiper idealnie, a jeszcze częściej po prostu wszystkich naokoło. Ten za mały, tamta za gruba, ten głupi, tamten jeszcze inny... I mały ideał - ja - pośrodku tego wszystkiego. Piękne jest w tym jedno - Jezus i takiego, jak ja, chce przytulić do serca. Przyjmuje ten wyrok - wszystkie wyroki, jakie pośrednio ja na Niego wydaję. I kolejny raz wchodzi na drogę krzyżową.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz