Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

czwartek, 2 stycznia 2014

Światłość prawdziwa

Na początku było Słowo, 
a Słowo było u Boga, 
i Bogiem było Słowo. 
Ono było na początku u Boga. 
Wszystko przez Nie się stało, 
a bez Niego nic się nie stało, 
co się stało. 
W Nim było życie, 
a życie było światłością ludzi, 
a światłość w ciemności świeci 
i ciemność jej nie ogarnęła. 
Pojawił się człowiek posłany przez Boga, 
Jan mu było na imię. 
Przyszedł on na świadectwo, 
aby zaświadczyć o Światłości, 
by wszyscy uwierzyli przez niego. 
Nie był on światłością, 
lecz posłanym, aby zaświadczyć o Światłości. 
Była Światłość prawdziwa, 
która oświeca każdego człowieka, 
gdy na świat przychodzi. 
Na świecie było Słowo, 
a świat stał się przez Nie, 
lecz świat Go nie poznał. 
Przyszło do swojej własności, 
a swoi Go nie przyjęli. 
Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, 
dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, 
tym, którzy wierzą w imię Jego, 
którzy ani z krwi, 
ani z żądzy ciała, 
ani z woli męża, 
ale z Boga się narodzili. 
Słowo stało się ciałem 
i zamieszkało między nami. 
I oglądaliśmy Jego chwałę, 
chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, 
pełen łaski i prawdy. 
Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: «Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie». Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył (J 1, 1-18).
Nic dziwnego, że ewangelia Janowa jest moją ulubioną, skoro tak pięknie się zaczyna. To tekst, który - poza jedną z liturgii uroczystości Narodzenia Pańskiego, Kościół odczytuje w Sylwestra, czyli na końcu roku kalendarzowego. I tak się zastanawiałem - czemu akurat w tym momencie? 

Prozaicznie - bo za chwilę rozpocznie się kolejny rok kalendarzowy, 2014, w którym ludzie sobie i Bogu będą próbowali udowodnić, że są samowystarczalni, że On nie jest potrzebny, że się narzuca, wymyśla, ogranicza, tłumi. Będą wyśmiewali współczesnych nam Janów Chrzcicieli, którzy wbrew wszystkim i wszystkiemu będą mówili właśnie o Światłości. Będą odstawiali w kąt, albo wręcz starali się tłumić tę Światłość jedyną, bo prawdziwą, która chce oświecić każdego człowieka, o ile tylko on na to pozwoli - mimo, że Jezus w innym miejscu wprost powiedział, że światło jest dla każdego (Łk 8, 16-17). 

My chcemy żyć inaczej. My chcemy być sługami tej Światłości, żyć nią, z niej czerpać i nią się inspirować - nie tylko do Trzech Króli albo do wyrzucenia choinki z domu, kiedy sprząta się bibelotki i ozdóbki, ale przez cały rok. Ten kolejny rok, który nam - wierzącym - wyznacza rytm roku liturgicznego: a więc nie tylko przez te chwile pełne radości, ale i smutne, bolesne, jak Wielki Post, który człowieka wiary stawia przed wielką tajemnicą męki i śmierci (a dopiero potem zmartwychwstania); w dni pełne sukcesów, ale i porażek, wydarzeń czasami zrozumiałych dopiero z bardzo dużej perspektywy czasu, kiedy wydawać się może, że Bóg jest daleko i o nas zapomniał. Tej Światłości musi wystarczyć na to wszystko - i z Bożą pomocą wystarczy, jeśli tylko będziemy o to prosić i uwierzymy, że ona wystarczy.


Ten rok zaczął się dramatycznie. Młody człowiek, właściwie recydywista, zabija samochodem (podejrzewa się, czy nie z premedytacją?) pod wpływem alkoholu i środków odurzających bodajże 6 osób; giną w tym rodzice, których dziecko zostaje w jednej chwili po ludzku same na świecie. W noc sylwestrową grupka pijanych ludzi zaczepia na ulicy innych, w tym jadących samochodami, wygraża im - jeden kierowca odjeżdża, bojąc się o swoje i pasażerów bezpieczeństwo, i za chwilę okazuje się, że w całej sytuacji ginie kompletnie pijana młoda kobieta w 9 miesiącu ciąży; w kilka dni potem umiera także, pierwotnie odratowane, dziecko ciężarnej. 

To może się wydawać bardzo makabryczne - ale czy nie zbliżamy się do czasów ostatecznych? Bóg nie grozi palcem, nie mówi ze smutkiem "a nie mówiłem?". Cierpi tak samo jak ci, którzy ucierpieli w tych i tak wielu innych wydarzeniach - następstwach głupoty, nieodpowiedzialności, brawury, uzależnienia. A Słowo i tak znowu przyszło, znowu dla nas stało się Ciałem, i zamieszkało pomiędzy tymi, którzy Je w ogóle zauważyli i pokochali. Czasami warto - zanim dojdzie do takiej czy do innej tragedii, a ich w życiu mamy sporo - zastanowić się i odpowiedzieć na takie dość proste pytanie: czy warto się szarpać i próbować sobie coś udowodnić, czy ten czas życia - nie wiemy, jak długi - spożytkować sensowniej? 

Pozwólmy się oświecić tej jedynej, prawdziwej Światłości. Przyjmijmy Jej moc. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz