Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

piątek, 31 stycznia 2014

(h)Ej (?), kolęda, kolęda

Wizyta duszpasterska, potocznie zwana kolędą, stanowi obyczaj niewątpliwie mocno polski - ponieważ jest to tradycja nie występującą chyba nigdzie indziej w Europie według mojej wiedzy (we Włoszech księża odwiedzają parafian w okolicach Zmartwychwstania Pańskiego). Kto miał duszpasterza przyjąć - pewnie już go przyjął, a wraz z nieuchronnym sobotnim 02 lutego, czyli Ofiarowaniem Pańskim (a potocznie - bo wielu to nic nie mówi - Matki Bożej Gromnicznej) okres kolędowy zmierza do końca. Co skłania do dokonania pewnej refleksji. 

Nie zaskoczę pewnie, przyznając się, iż z moją rodziną kolędę przyjmujemy. Za to chyba z zupełnie innych powodów niż większość tych (coraz bardziej malejącej liczby), którzy otwierają drzwi przed kolędą - dla poświęcenia i błogosławieństwa naszego domu. Nie zależy mi na odhaczeniu w kartotece (nota bene - wyróżnia się nasza karta, biała a nie pożółkła stara, jako że mieszkamy od niedawna), specjalnie także nie zależy mi na opinii odwiedzającego księdza - bo tak naprawdę, co człowiek może się dowiedzieć o absolutnie obcych osobach, które może (i tak ze sporym marginesem błędu przy miejskich parafiach) kojarzy albo i nie z kościoła, w czasie 10-15 minutowego pobytu w domu? 

Podoba mi się to, jak kolęda wygląda na wsiach - choćby na jednej znanej mi wsi na Podhalu. Fakt, tam sytuacja jest jakby prostsza, wiara bardziej chyba zakorzeniona, i raczej niewielki jest odsetek tych, którzy takiej wizyty odmawiają. Ktoś z pierwszego domu po księdza wychodzi, prowadzi (wiezie), zaprasza, a potem "przejmuje" go człowiek z danego domu, i tak dalej. Kolęda trwa czasami całymi dniami - bo duszpasterz w parafii jeden, więc inaczej by się nie dało - mniej pośpiechu. Dzisiaj wydaje mi się lepszy jest także pomysł - widziałem w jednej z trójmiejskich parafii - gdzie po prostu księża informują w ramach ogłoszeń duszpasterskich: kolędujemy, prosimy o zgłaszanie adresów, pod które mamy się udać. Selekcja pozytywna - idą tylko tam, dokąd ludzie ich zapraszają, gdzie tej wizyty pragną (inna sprawa - z jakiego powodu - z potrzeby, czy "żeby nie było problemu" przy sakramentach czy pogrzebie), a nie na 15 mieszkań w klatce bloku dobijają się i otwierają im ludzie w 3. 

Jeśli ma to kolędowanie mieć sens - przede wszystkim musi być spokojniej - a nie, jak u mnie w tym roku, gdzie ksiądz prawie drzwi wyrwał z futryny, bardzo szybkim krokiem prawie wybiegając od sąsiadów i wchodząc do nas. Modlitwa - przykro mi - w mojej ocenie na odwal, machnięcie kropidłem jakby od niechcenia (chciałem poprosić o poświęcenie pokoju synka, ale jakoś mi się odechciało...). Kolęda - nieśmiertelne "Przybieżeli do Betlejem" na przemian z "Wśród nocnej ciszy" (kurcze, nie ma innych? ja jako ministrant na kolędzie bez śpiewnika operowałem ok. dziesięcioma). Rozmowa - drętwa, ewidentnie podtrzymywana przeze mnie, z naprawdę bardzo słabo maskowanym zerkaniem na zegarek. Chciałem porozmawiać, poznać go - ja jego - bo nowy w parafii, zapytać o pewne rzeczy - i wydaje mi się, że tylko ja jego, a nie na odwrót (a chyba temu powinno to służyć?). Wreszcie prawie gonienie go z kopertą - na szczęście, w przeciwieństwie do poprzednika z zeszłego roku, nie próbował udawać "a czy na pewno?". 

Przykre - w mojej ocenie kolęda w ten sposób nie ma sensu. Niestety. To znaczy sens ma - mamy pobłogosławione mieszkanie. Cała reszta to niestety pic na wodę, fotomontaż. I to - jeszcze bardziej niestety - nie z powodu naszego nastawienia, a tego, jak w tym "systemie kolędowym" odnajdują się i działają księża. Taki system w mojej ocenie jest bez sensu - a przynajmniej takie "odfajkowywanie" kolędy, z jednoczesnym czasami próbowaniem podpytania o ploteczki w stylu "a ten spod X to czemu nie przyjmuje?". 

Bardzo, bardzo liczę, że to się zmieni - może właśnie pierwszym krokiem będzie wprowadzenie kolędowania nie jak leci, ale tam, dokąd zapraszają. Z ilości na jakość. Żeby ta kolęda - poza dochodem parafii i poczuciem odfajkowania kartoteki - dawała coś ludziom, którzy księdza zapraszają nie dla formalności i podrzucenia koperty (datek można złożyć i przez internet), ale dla porozmawiania, czasami poradzenia się, zapytania w zaciszu domowym o to, czego nie poruszą np. w zakrystii czy biurze parafialnym, wspólnej z serca (a nie obowiązku) płynącej modlitwy - może i czasami też na końcu wizyty, w konkretnych intencjach mieszkańców. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz