Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

czwartek, 17 października 2013

I co ja robię tu?

Wczoraj rano przed Mszą byłem świadkiem sytuacji, która uświadomiła mi, jak bardzo Polacy - wierzący - nie doceniają tego, co tutaj w Polsce mają. A mają bardzo dużo.

W zakrystii z ojcami rozmawiała pewna pani. Z kontekstu rozmowy można było wywnioskować, że jest to osoba bardzo dobrze im znana, ja bym strzelał - ex parafianka, z takich zaangażowanych - która obecnie mieszka gdzieś w Szwecji. I rozmowa dotyczyła tego, jak bardzo wiara jednoczy tych ludzi stąd - tam. 

Różnych ludzi - niektórzy, co mówią wprost, w Polsce nie wierzących, dla których wiara stała się czymś bardzo ważnym, jakby łącznikiem z Ojczyzną, kiedy wyjechali z niej. Ludzi, którzy w Polsce sprawami wiary się w ogóle nie zajmowali, nie interesowała ich ta płaszczyzna i kwestia. Gdy jednak okrzepli w nowym miejscu - zaczęło wielu rzeczy z Polski brakować, zaczęła się tęsknota... która w jakiś niewytłumaczalny sposób znalazła w pozytywnym sensie ujście w powrocie do tego, co na szczęście jest jeszcze postrzegane jako takie polskie: wiara, modlitwa, relacja z Bogiem, Kościół. 

Tak się składa, że lat temu pewnie z 15 miałem okazję przez ok. 2 tygodnie zwiedzać Skandynawię - od Karlskrony, przez Goeteborg, zahaczając o norweskie Oslo, po Sztokholm z powrotem. Niesamowicie wielki obszar, pusty, pełen zieleni, natury, łosi. Bardzo mało ludzi - tak, życzliwych i w ogóle. Sporo Polaków, dla których świętowanie niedzieli naprawdę było świętem - o czym przekonałem się w Polskiej Misji Katolickiej w Sztokholmie, gdzie po prostu kościół był tak niesamowicie nabity ludźmi, że w Polsce czegoś takiego nie widziałem na największej uroczystości; a była zwykła niedziela. Piękna liturgia, dbałość o szczegóły, śpiew, świetny chór, stadko ministrantów (niestety, nie czytających, bowiem nie znających języka polskiego na tyle dobrze). Jak pani opowiadała - cieszy się, że w Gdańsku mogła przeczytać czytanie (oczywiście, ustąpiłem jej), bo tam u nich to się ludzie o to "biją", zapisują się na listy i właściwie to jedna osoba musi... czekać jakieś 3,5 miesiąca na swoją kolejkę do czytania! Niesamowite - a u nas niby ministrantów i lektorów na papierze na pęczki, a w tygodniu (i w niedzielę też...) jakoś tak pustawo w tych prezbiteriach; w tygodniu na rannych mszach to już w ogóle przeciąg. Ci Polacy tam cieszą się na Mszę Świętą, przygotowują się do niej, odświętny strój nie jest problemem i "wymysłem księży", bo odzwierciedla i oddaje świąteczność nastroju tak naprawę, nie na siłę. Po Mszy trwają jeszcze na modlitwie, a potem spotykają się we własnym gronie przy posiłku i nadal świętują. Coś wam to przypomina? Powrót do źródeł?

I to wszystko w wyjątkowo sprotestantyzowanym zakątku Europy - przykład pierwszy z brzegu: Sztokholm to siedziba jedynej diecezji katolickiej w całej Szwecji (liczącej, tak jak cały kraj, niespełna 10 mln wiernych); w jeszcze mniejszej (nieco ponad 5 mln ludzi) Norwegii są aż 3 diecezje (Oslo, Tromso, Trondheim). 

Można? Można. Trzeba chcieć. I ci ludzie, przyjeżdżając do Polski, nic dziwnego że tak nie rozumieją, dlaczego w kościele - nie tylko w tygodniu - siedzi głównie taki lekko przysypiający, rozkojarzony i w ogóle nie pasujący tłumek ludzi jakby przypadkowych, najczęściej mało zainteresowanych tym, co się w kościele dzieje. No niby są? Są. Tylko jakby ciałem - a duch? 

Wczoraj minęło 35 lat od wyboru Karola Wojtyły na papieża, i mam wrażenie, że niektórzy trochę opacznie rozumieją jego myśl, że człowiek jest drogą Kościoła. Miał na pewno rację - tylko ten człowiek jeszcze w Kościele musi sam chcieć być, musi coś do niego wnosić, musi chcieć tę wspólnotę w sposób czynny czymś ubogacić. Bo Kościół to nie sala kinowa - płacę i jestem, a jeszcze się popcornu nawpycham. Prawdziwy Kościół, ta wspólnota, rodzi się dopiero w sercach ludzi którzy cieszą się z bycia jej członkami i w tym Kościele są świadomi, wolni, z wyboru i potrzeby - nie tylko ciałem, ale i duchem. W tym sensie mam wrażenie, że bardzo nie zrozumieliśmy tych rekolekcji, jakimi dla nas był pontyfikat bł. Jana Pawła II. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz