Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 10 lipca 2013

Wzięli się za łby. Tylko po co?

Może tytuł nieco przesadzony - niestety, mnie się takie właśnie z tą sprawą skojarzenie nasuwa. Nie lubię pisać o tego rodzaju wydarzeniach - bo nie im ten blog ma być poświęcony - natomiast wydaje się, że wiele osób chyba nie rozumie podstawowego w tej sprawie problemu. 

Chodzi o sprawę konfliktu ks. Wojciecha Lemańskiego z abp. Henrykiem Hoserem SAC, którego to konfliktu kolejna odsłona nie znika z mediów od kilku dni, bowiem ordynariusz podjął kroki ostateczne w stosunku do podwładnego, tj. odwołał go ze stanowiska proboszcza (dekret). Nie da się ukryć - język wyjątkowo suchy i urzędowy, a przecież nie o to powinno chodzić, tylko o dobro ludzi, czego trudno się po formie domyśleć... 

Sytuacja generalnie ciągnęła się od kilku lat (sam abp Hoser w jednej z wypowiedzi mówił o 4 latach wstecz). W 2001 r., jeszcze za bp. Kazimierza Romaniuka, wzbudził duże zainteresowanie, przygotowując w ówczesnej parafii w Otwocku grób Pański nawiązujący do mordu w Jedwabnem. Działa na rzecz przywrócenia pamięci o historii polskich Żydów, upomina się o prawdę o mordzie w Jedwabnem. Niezbyt darzony przeze mnie estymą abp Sławoj Leszek Głódź, ówczesny ordynariusz warszawsko-praski, przeniósł go stamtąd do Jasienicy w 2006 r., co nawet mało zorientowanym okiem trudno było rozpatrywać w kategoriach awansu. Awantura o przeznaczenie środków z funduszu sołeckiego - dyrektorka szkoły chciała (i postawiła na swoim) placu zabaw, ks. Wojciech - skate parku. Czy warto o to iść do sądu z pozwem o zniesławienie? W mojej ocenie - nie, tym bardziej opisując to na prawo i na lewo, a do tego będąc proboszczem parafii. Formalnie, oczywiście, mógł i miał do tego prawo - jak każdy. Czy ten plac zabaw był zły? Nie, po prostu inny pomysł niż księdza - i to chyba jedyny problem. Zaszkodziło to jemu samemu - skończyło się odebraniem misji kanonicznej (brak możliwości katechizowania w szkole), co z kolei wywołało żal i sprzeciw ze strony rodziców dzieci, które podobno z dużym oddaniem uczył. 

Jest to na pewno człowiek wyczulony bardzo na tematykę żydowską, na wszelkie kpiny i dyskryminację Żydów - co samo w sobie nie może i nie powinno nigdy być odbierane jako coś negatywnego, co więcej, taka postawa jest niejako obowiązkiem każdego z nas. Że ksiądz wyszedł z jakiegoś "spędu" księżowskiego, bo leciały antysemickie dowcipy? To akurat dobrze o nim świadczy. Pod hasłem "robi z kościoła synagogę" należy rozumieć fakt,m iż umieścił przy ołtarzu w Jasienicy szafkę na lekcjonarze w kształcie zwoju Tory. Czy to jest przestępstwo? W mojej ocenie - nie - co więcej, dość ciekawe i na pewno oryginalne nawiązanie do Starego Testamentu, niewątpliwie w stylu tego duszpasterza. Dba o kościół, wykonał przed nim nowy chodnik, duszpasterstwo jak na wiejskie warunki działa bardzo prężnie - sam przy tym mieszkając w nieotynkowanej plebanii. Staje w obronie ks. Adama Bonieckiego po krytykującym go liście bp. Wiesława Meringa - w mojej ocenie jak najbardziej słusznie. Apeluje do metropolity warszawskiego o pozostawienie w posłudze biskupiej bp. Piotra Jareckiego po spowodowanym przez niego pod wpływem alkoholu wypadku drogowym - też chyba słusznie (wobec szeptanych informacji, że ten ma być - w nagrodę? za przyznanie się do wszystkiego od razu i nie chowanie głowy w piasek, ot, choćby jak śp. biskup Śliwiński). Przeszkadza mu to, co nie transparentne, a szczególnie wyczulony wydaje się być na niesłuszności i krętactwa... kolegów po fachu, czyli księży i biskupów (m.in. spór z Szymonem Hołownią odnośnie księży żyjących podwójnym życiem). 

Już raz miał być odwołany, w 2010 r., najpierw dekretem ustnym, potem pisemnym. Parafia się zmobilizowała, zebrali 1.500 podpisów (ok. połowa parafii), diecezja odpuściła i dekret cofnięto. W kontekście późniejszego rozwoju wydarzeń trudno nie odnieść wrażenia, że ks. Lemański komuś uwierał i przeszkadzał, przy czym brakowało jednak argumentów merytorycznych, żeby postawić przysłowiową kropkę nad i, odwołując go, co nie przeszkadzało jednak próbować, kopiąc po kostkach. 

Ja widzę po stronie diecezji i abp Hosera jeden podstawowy problem w tym wszystkim, który - gdyby nie zaistniał - mógłby całą sytuację uczynić jaśniejszą i bardziej jednoznaczną. Dekret odwołujący ks. Lemańskiego mówi w ogólnikach, brak jest jakiegokolwiek konkretnego zachowania (z opisu albo daty wskazanego), a z kolei kuria odmawia jakichkolwiek wyjaśnień, co wydaje mi się tylko zaciemnia sprawę.  Jest w nim mowa o „brak szacunku i posłuszeństwa biskupowi diecezjalnemu oraz nauczaniu biskupów polskich w kwestiach bioetycznych", oraz zarzut, że publicznie głoszone przezeń poglądy „nie spełniają wymogów prawa kanonicznego" i „przynoszą poważną szkodę i zamieszanie we wspólnocie Kościoła". Nie tylko w tej sprawie ostatniego dekretu, ale też w zakresie m.in. upomnienia kanonicznego: ogólniki, żadnych konkretnych przykładów. Takie anachroniczne zachowanie w stylu "nie wasz problem, odczepta się" - tylko że efekt jest dokładnie odwrotny i po prostu mnożą się spekulacje. Co więcej, dla ludzi podzielających poglądy ks. Wojciecha (do których sam się zaliczam - z wyraźnym zaznaczeniem, że uważam, że w całej sytuacji zabrnął zbyt daleko i do niczego dobrego ona nie prowadzi), takie a nie inne zachowanie ze strony władz diecezji warszawsko-praskiej wydaje się być sygnałem, że w Kościele jako by preferowani byli konserwatyści - czy to duchowni (adwersarze ks. Lemańskiego), czy to świeccy. 

O tym w mediach popularnych się nie przeczyta - ale wiadomo, że pomiędzy biskupem a księdzem trwały, zmierzające w dobrym kierunku rozmowy poprzez mediatorów świeckich i duchownych... po czym, ni stąd ni zowąd, biskup sięga po swoją władzę: odwołuje ks. Lemańskiego z parafii. Po co? Czemu to miało służyć? Nie pomoże to ani Kościołowi - woda na młyn przeciwników, sam ks. Wojciech jako "znak sprzeciwu", którym będą walić w ten Kościół właśnie, utwierdzając go przy tym (chyba niesłusznie) o wielkim skrzywdzeniu i zasadności dalszego testowania wszelkiej drogi odwołania i mnożenia korespondencji z dykasteriami watykańskimi. Co więcej - zadziwia mnie osobiście zapalczywość, z jaką władze kościelne do tej sytuacji podeszły. Szereg oficjalnych działań z zakresu sankcji prawa kanonicznego, do bardzo poważnej włącznie (odwołanie z probostwa), straszenie między wierszami suspensą - a czy ks. Lemański jest złodziejem, gwałcicielem, schizmatykiem? Nie. No właśnie. A wytacza się - tak, w pewnym sensie przez jego upór - przeciwko niemu działa, których bynajmniej nie wytaczano w wielu o wiele poważniejszych gatunkowo sprawach, jak choćby kolejne afery seksualne (abp Paetz w Poznaniu, ksiądz w Tylawie czy moim rodzinnym Gdańsku nie tak dawno). Dzięki tej, wydaje mi się, niefrasobliwości i nieprzemyśleniu sytuacji, abpo Hoser sobie i całemu Kościołowi w Polsce zafundował tę całą aferę, zamiast po głębszym zastanowieniu spróbować jednak dogadać się z krnąbrnym, ale dobrym księdzem, i postarać się go jakoś sensowniej zagospodarować. 

Na czym polega problem? Ano na tym, że ks. Lemański znany i rozpoznawany jest coraz częściej jako ten, który walczy - z nieżyczliwymi kolegami w sutannach, z (uprzedzonym?) biskupem, z będącą w błędzie dyrektorką okolicznej szkoły. Krytykuje i wali w bardzo wiele osób - przy czym nie wiem, czy jest w tym wszystkim obecnie coś konstruktywnego. Przykre skojarzenie - ale z Don Kichotem mi się nasunęło. Sam przeciwko wszystkim. Atakuje coraz więcej, niestety coraz bardziej stylem wypowiedzi z przeplatanymi cytatami z Ewangelii upodabniając się do tych, których sam krytykuje. Pojawia się w mediach, których przy maksimum dobrej woli nie da się określić obiektywnymi - m.in. w programie Tomasza Lisa. Chciał dobrze? Może. Nie wyszło, bo ani się wiedzą nie popisał, a Lisowy program zyskał na oglądalności dzięki "księdzu, który sprzeciwia się Episkopatowi w sprawach in vitro". Czy o taki efekt ks. Wojciechowi chodziło? Wierzę, że nie. No właśnie. Ale tak wyszło. 

Nie dziwi więc reakcja biskupa, który 24 maja br. zakazuje ks. Lemańskiemu wypowiedzi w mediach. Tak, nie da się ukryć, narzędzie mocno anachroniczne i kojarzone z ciemnym średniowieczem - czy jednak nie zastosowane w tym wypadku prawidłowo? Przeciwnicy Kościoła i tak wiedzą swoje, są mądrzejsi. Wbrew - opisywanej tutaj w innym tekście - ocenie wg mnie zupełnie bezsensownego zakazu nałożonego przez prowincjała swego czasu na ks. Adama Bonieckiego, tutaj biskup niestety postąpił słusznie. Oczywiście, następując odwołania formalne w trybie Kodeksu Prawa Kanonicznego. Czy celowe? Na pewno będące dowodem uporu księdza, co nie jest w tej sytuacji dobre. Tak, on ciągle istnieje medialnie, kreuje się sam na tego dobrego, co to w niego wszyscy (nawet swoi) walą - ale czy przynosi to coś poza tym? Tak, sporo czarnego PRu Kościołowi. A w samej wspólnocie - podziały na tych, którzy przyznają w tej sytuacji prymat posłuszeństwu, oraz tych, dla których całość sytuacji dowodzić ma jedynie tego, że w Kościele jest taki sam syf i walka jak w każdym innym miejscu. 

Po samym dekrecie odwołującym, noszącym datę 05 lipca br., ks. Lemański publikuje na swoim blogu obszerne oświadczenie. Opisuje szeroko relacje z ordynariuszem, wskazuje na spotkanie w kurii biskupiej mające mieć miejsce w  styczniu 2010 r., w czasie którego zdaniem księdza dojść miało "niedopuszczalnego i skandalicznego zachowania Abp Hosera wobec mnie". Przywołując cytaty ewangeliczne (Mt 18, 15-17) wskazuje, iż próbował sprawę wyjaśnić, korespondował z biskupem, oczekując przeprosin, przywołuje - niby mimochodem - przykład sytuacji szkockiego kard. O'Briena (skandal seksualny) jednocześnie nie precyzując zarzutów, nie nazywając po imieniu tego, co miało zajść; mówi o szykanach ze strony biskupa i księży. Podkreślił także, że "zdarzenie ze stycznia 2010 roku w kurii diecezji warszawsko-praskiej miało według mnie wyraźny związek z moim zaangażowaniem w dialog chrześcijańsko-żydowski". Przywołuje jednocześnie, jako niejako świadka sytuacji z 2010 r. Zbigniewa Nosowskiego, redaktora naczelnego Więzi, z którym rozmawiał na temat zajścia w drodze powrotnej do parafii - jednakże sam zainteresowany nie zamierza podawać szczegółów tego, co się dowiedział, skoro nie zrobił tego ks. Lemański; nie negując jednocześnie swojej wiedzy o samym zajściu jako takim. 

Żeby było jasne - moim zdaniem skala tej całej sytuacji jest zupełnie nieadekwatna do tego, co ma być rzekomo jej powodem, tj. zarzuty sformułowane wyjątkowo ogólnikowo i nijak pod adresem ks. Lemańskiego. Tak, prowokuje, używa sposobu wypowiedzi niewątpliwie trafiającego bardziej do słuchaczy liberalnych, zadaje pytania trudne i dla niektórych niewygodne, można powiedzieć - krąży bardziej po obrzeżach, na granicach, niż po wydeptanych i przechodzonych ścieżkach centrum Kościoła. Tylko czy jest to samo w sobie w jakikolwiek sposób niewłaściwe, a tym bardziej zasługujące na jakiekolwiek ukaranie, w tym do usunięcia takiego księdza z parafii i wywalenia go w wieku 53 lat na wcześniejszą emeryturę, z naprawdę już poniżej krytyki wtrętem o przekazie "jak sobie znajdziesz proboszcza, co cię weźmie, to cię łaskawie tam przydzielę"? Nigdy, na ile ja śledzę temat, nie usłyszałem/nie przeczytałem czegoś, co w sposób bezpośredni sprzeciwia się znanemu mi nauczaniu Kościoła. A tym samym - wydaje się, że taki nieciekawy i medialnie głośny finał sprawa ma głównie z powodu trochę bezsensownego uporu ks. Lemańskiego. 

Tak, oczywiście ks. Wojciech ma pełne prawo i nawet dobrze, że odwołuje się zgodnie z CIC. Choć, o ile wiem, dotąd z marnym skutkiem. Warto przypomnieć - deklarował, i to nie raz, podporządkowanie się ostatecznym rozstrzygnięciom spornych kwestii - i mam nadzieję, że faktycznie tak właśnie postąpi. To samo w sobie będzie świadczyło nie tylko o jego klasie - fajna sprawa - ale przede wszystkim o traktowaniu na serio przyrzeczenia, które w 1987 r. składał, przyjmując święcenia kapłańskie, przyrzekając "mnie [biskupowi ordynariuszowi] i moim następcom cześć i posłuszeństwo" (przytaczam z pamięci). A to dla kapłana powinno być najistotniejsze. 

Napisał w oświadczeniu wydanym po opublikowaniu odwołującego go dekretu, że "Nie jest moim celem i nigdy nie było szkodzenie Kościołowi. Moim zdaniem pokora i posłuszeństwo nie mogą oznaczać zgody na niesprawiedliwość i krzywdę jakiej doświadczyłem od ludzi Kościoła. Kocham Kościół, jest On moim domem i nie pozwolę się z Niego wypchnąć". Mam nadzieję i ufam, że tak właśnie jest - dla dobra ks. Wojciecha, Kościoła i wszystkich tych, którzy tę przykrą sytuację obserwują. Tak właśnie ta sprawa mogła się skończyć bez całej medialnej otoczki - wyraźnym stwierdzeniem w stylu "biskupie, nie zgadzam się ni cholerę - ale w duchu posłuszeństwa odpuszczam". Chyba nie tylko w moich oczach ks. Lemański zyskał by o wiele więcej niż w obecnej sytuacji. 

1 komentarz:

  1. Dla mnie miarą wielkości człowieka jest pokora i posłuszeństwo... Nie jestem tak oczytana, żeby wiedzieć od początku do końca o co chodzi w tym konflikcie i kto ma rację, ale wiem jedno- najwięksi święci okazywali posłuszeństwo swoim przełożonym bez cienia skargi, nawet gdy ci nie mieli racji. Tylko na fundamencie posłuszeństwa Bóg może zdziałać największe dzieła, bo sam był człowiekowi posłuszny. Mi się wydaje, że księdzu Lemańskiemu właśnie zabrakło pokory. A szkoda, bo to byłoby najlepsze wyjście dla Kościoła.

    OdpowiedzUsuń