Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

czwartek, 27 czerwca 2013

Mama odeszła

Wszystko się posypało 20 czerwca. Wtedy odeszła Mama.

Tak sobie myślę - dzień się źle zaczął. Rano rozwaliła mi się teczka - przed samym wyjściem do pracy trzeba było się przepakowywać. Przed południem podszedłem jeszcze do taty do pracy po ostatni papier - ZUS wymyślił sobie, kompletnie nieczytelną, tabelkę a'la pełnomocnictwo - brat wydrukował, Mama podpisała i miałem dołączyć do wniosku o rentę. Tak naprawdę w pracy nic tego dnia nie zrobiłem - dosłownie. Od samego rana kserowałem dokumenty (żeby kopia została - ZUS życzy sobie oryginały), potem to wszystko układałem, parafowałem, sprawdzałem po 3 razy. Jak już skończyłem - zapakowałem w kopertę, zaadresowałem. Chwila spokoju, coś tam dokończyłem w pracy. Pomyślałem - zadzwonię do mamy, było ok. 13:00. Nie odbierała - nic dziwnego, stwierdziłem, pewnie u lekarza jeszcze była. 

O 13:59 - godzinę zapamiętam do końca życia - zobaczyłem: dzwoni tata. Momentalnie nabrałem złych przeczuć - widzieliśmy się ze 3 godziny wcześniej. Płakał. Powiedział jedno zdanie - że mogę tego nie wysyłać, bo Mama umarła. 

Po pół godzinie wycia w toalecie jakoś się ogarnąłem, powiedziałem w sekretariacie, co się stało i że wychodzę. Ta podróż do domu do rodziców była jakaś nierzeczywista... Dobrze, że miałem okulary przeciwsłoneczne, bo łzy leciały ciurkiem cały czas. Taka bezsilna rozpacz, przeplatana chyba dość bezmyślnie z jednej strony, a z wielką wiarą z drugiej zdrowaśkami zaciskanych do białości palców na małym różańcu. I jakby w tle, jak jakiś dziwaczny pokaz slajdów, tony wspomnień - od maleńkiego do ostatniego spotkania, w minioną niedzielę. Na miejscu wszedłem do kościoła, w którym tyle razy polecałem Bogu wszystko i wszystkich, piękne i bolesne sprawy - generalnie pełen turystów, błysków fleszy i rozmów; uciekłem do bocznej kaplicy i uświadomiłem sobie, że nie wiem, co Mu mam powiedzieć. Kołatające się po głowie "dlaczego?" brzmiało dość bezsensownie - przecież nie znamy dnia ani godziny (np. Mt 25, 1-13), czyli Mamy czas po prostu nadszedł. Pozostała chyba tylko wielka prośba o to, aby Mama w Nim samym znalazła doskonały odpoczynek i swoje miejsce. Tam, gdzie już nic nie boli, gdzie nie ma zmartwień i bólu - a każdy stapia się z odwieczną Miłością. 

Do dzisiaj tego nie ogarniam. Mama walczyła z rakiem półtora roku - i o ile miał bym bać się tego najgorszego, to nie raz, ale nie w tym czasie. Była bardzo słaba po zabiegach związanych z płucami w zeszłym roku - lekarze sami przecierali oczy, kiedy naprawdę szybko doszła do siebie. Wszystko szło w pięknym kierunku - do momentu tych bólów głowy, które pojawiły się na wiosnę. Pomimo beznadziejnego poziomu służby zdrowia ludzi tak ciężko chorych nawet w naszym chorym kraju diagnozują szybko - okazało się najgorsze: przerzuty do mózgu, nieoperacyjne, w 2 miejscach. Szybkie badania, uderzeniowa krótka radioterapia. Tydzień wcześniej zaczęła się chemioterapia. Rozmawiałem z ludźmi, wiedziałem, że znane są przypadki, gdy tego typu przerzuty zabijają dosłownie w ciągu tygodni. Mama zaczęła mieć problemy z koncentracją i pamięcią - natomiast cały czas funkcjonowała normalnie, sama, spotykała się z ludźmi, wychodziła albo jeździła na spacery. Zauważyliśmy, że przybrała nieco na wadze, w niedzielę na obiedzie z radością patrzyliśmy, jak wrócił jej apetyt. Wszystko szło, po ludzku sądząc, ku dobremu - wiedzieliśmy, że musi się udać. 

W czwartek poszła do swojej pani onkolog, widziała się tam z matką chrzestną brata - też walczącą od lat z nowotworem. Porozmawiały, Mama miała poczekać na brata, który wracając z uczelni miał zawieźć ją do domu. Zdzwonili się, młodemu się przedłużyły zajęcia - nie ma problemu, powiedziała, czuła się świetnie, pogoda była śliczna, pojedzie tramwajem. Dzwoniła jeszcze z odległości ok. 15 minut od domu. To brat znalazł Mamę w domu, jeszcze bezskutecznie próbował ją reanimować. Gdy przyjechało pogotowie - lekarz stwierdził zgon. Pocieszał, że przy takim schorzeniu to najlżejsza dla chorego droga odejścia - gdyby choroba postępowała, Mama po prostu stawała by się coraz bardziej odległa, coraz mniej by pamiętała i kojarzyła, a przy tym bardzo by bolało... Tu - upadła, krwotok wewnętrzny, i umarła. Tak po prostu. 

Tata się dosłownie rozsypał - wiedzieliśmy, że to na naszych barkach spocznie przygotowanie pogrzebu i ogarnięcie wszystkiego. Siedzieliśmy w domu, rycząc jak bobry. Była i już jej nie ma. Większość wziąłem na siebie, wszystko udało się całkiem sprawnie załatwić. Mama mówiła nie raz o testamencie - znaleźliśmy w jej pokoju, faktycznie, spisany na dodatek w dniu urodzin mojej żony, 3 lata temu. Serce aż ściskało, kiedy czytaliśmy to charakterystyczne pochylone pismo, którym przez tyle lat Mama wpisywała dedykacje w książki, jakimi nie raz nas obdarowywała (zawsze ciesząc się, że obydwoje lubimy czytać), czy zwykłe kartki w kuchni, kiedy wychodziła wcześniej do pracy - to i to macie na obiad, kupcie to, zdzwonimy się w dzień, ściskam Mama. Ciągle mam w telefonie jej numer - zgodziła się na komórkę dopiero, kiedy zachorowała - i sporo smsów sprzed 2-3 dni przed jej odejściem. Przejrzeliśmy jej skrzynkę mailową - żeby sprawdzić, z kim utrzymywała kontakt, i powiadomić o jej odejściu i pogrzebie. Niesamowite było to, że wiele maili pomijała, ale otwierała każdy ode mnie, szczególnie ze zdjęciami Dominiczka. Dostaliśmy bardzo dużo kondolencji - piękne było to, że zupełnie różni, znani z innych sytuacji życiowych (szkoła, studia, praca, po prostu przyjaciele) opisywali Mamę w ten sam sposób, wskazując na te same cechy charakteru - nie żadne ogólniki i laurki, ale konkrety. 

Jedna z przyjaciółek napisała, że w ostatnim mailu, na 3 dni przed odejściem, Mama napisała, że "czas już odpocząć". Czy coś przeczuwała? Czy czuła, co się zbliża? Nie wiem, i pewnie się nie dowiem. Na pewno miała świadomość, że rak mózgu to w pewnym sensie kwestia czasu, zanim człowiek odchodzi. Lekarze kazali być dobrej myśli - ale mam wrażenie, że swoje mogli wiedzieć i rozumieć, że koniec się zbliża; nie mam im tego w ogóle za złe, Mama do końca była pełna woli życia, zawsze mówiła, że "jak już zwalczę to świństwo, to..." - miała dużo planów, chciała więcej czasu spędzać z naszym małym.... i nie zdążyła. Pan Bóg zdecydował inaczej. 

Teraz tak sobie myślę, że nigdy bardziej niż w tamtych dniach w Niego nie wierzyłem - może to zabrzmi paradoksalnie. To odejście Mamy nie spowodowało u mnie kryzysu wiary w tym sensie, że zanegowałem Jego samego i wszystko, w co dotąd wierzyłem. Wściekałem się na Niego, złorzeczyłem, próbowałem zrozumieć - dlaczego tak, dlaczego teraz - ale równocześnie wierzyłem, że w tej chwili Mama jest już tylko w cieniu Jego rąk, w blasku Jego miłosiernego spojrzenia. Że w Nim właśnie znajduje ukojenie i swoją przystań, do której tak naprawdę zawsze zmierzała - wychowując nas na ludzi bynajmniej nie idealnych i genialnych, ale mam nadzieję mądrych, o kręgosłupie moralnym, pewnych wartościach, którym od małego wpajano, że trzeba być, a nie mieć i to przede wszystkim dla innych, że nie można wstydzić się swoich poglądów, że trzeba umieć bronić swojego stanowiska, umieć się sprzeciwić temu, co złe - i tylu innych pięknych prawd. W tym tego, że człowiek po to ma serce i rozum, żeby z obydwu korzystać - wierząc, ale i myśląc. Dlatego tak strasznie lekko zrobiło mi się na sercu, kiedy we wtorek - miałem tego dnia 2 kolokwia, musiałem pójść - przyśniła mi się Mama i była po prostu uśmiechnięta. Dla mnie to znak, że znalazła odpowiedź na wszystko i jest już tam, dokąd wszyscy zmierzamy, szczęśliwa i ukochana przez Boga. 

Żegnaj, Mamusiu. Nie masz pojęcia - i ja chyba też nie - jak ciężko będzie żyć bez Ciebie, która od zawsze i zawsze po prostu byłaś obok. Ale wierzę i wiem, że jesteś tam u góry i patrzysz na nas. Mam nadzieję, jak to Ty zawsze mówiłaś, kiedy odwiedzaliśmy babcie na cmentarzu, że nie będziesz musiała się za nas wstydzić. 

Adieu. Do zobaczenia - z Bogiem i w Bogu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz