Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

niedziela, 7 kwietnia 2013

Niewierny czy poszukujący?

Było to wieczorem owego pierwszego dnia tygodnia. Tam gdzie przebywali uczniowie, drzwi były zamknięte z obawy przed Żydami, przyszedł Jezus, stanął pośrodku i rzekł do nich: Pokój wam! A to powiedziawszy, pokazał im ręce i bok. Uradowali się zatem uczniowie ujrzawszy Pana. A Jezus znowu rzekł do nich: Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam. Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane. Ale Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos, nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus. Inni więc uczniowie mówili do niego: Widzieliśmy Pana! Ale on rzekł do nich: Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę. A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz /domu/ i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł mimo drzwi zamkniętych, stanął pośrodku i rzekł: Pokój wam! Następnie rzekł do Tomasza: Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż /ją/ do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym. Tomasz Mu odpowiedział: Pan mój i Bóg mój! Powiedział mu Jezus: Uwierzyłeś Tomaszu, bo Mnie ujrzałeś; błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli. I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej księdze, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego. (J 20,19-31)
Na początku krótka dygresja do, ciekawej (i opisywanej zarówno przez Tygodnik Powszechny, jak i Gościa Niedzielnego) teorii Paula Badde, dziennikarza znanego z badań nad całunem turyńskim i chustą z Manopello. Czego bali się uczniowie? Czego się obawiali? Skoro wszystko miało być stracone - Jezus umęczony, zabity, ukrzyżowany - to po co siedzieli jak trusie w Jerozolimie? Był czas Paschy, mogli spokojnie w tłumie pielgrzymów zniknąć z miasta, wydostać się z niego i udać dokądkolwiek, raczej nie niepokojeni. Żydom chodziło o Jezusa, o pozbycie się "wichrzyciela", "uzurpatora" i "bluźniercy" - nie o nich. A więc? Teoria bardzo ciekawa - posiadali już wtedy wielki skarb. Skąd? Opisuje to Jan w innym miejscu, ciut wcześniej (J 20, 3-10), kiedy Jan z Piotrem biegli do pustego grobu - co zauważyły kobiety. Musieli tam odnaleźć coś, co stanowiło dowód zmartwychwstania Pana, skoro Jan "ujrzał i uwierzył". Wizerunki Pana umęczonego (całun), a także chustę Zwycięzcy zmartwychwstałego (chusta z Manopello). To je zabrali z grobu - choć przecież według prawa żydowskiego stali się przez to nieczyści - i to ich strzegli w opisywanej sytuacji, właśnie z ich powodu - wielkiego znaczenia, po prostu dowodu - obawiali się Żydów. Ale to temat na osobny tekst.

Jezus nie daje za wygraną. Pozostawia znaki, kolejny raz przychodzi, aby człowieka umocnić. Przynosi największy i najpiękniejszy dar, jaki tylko On może ofiarować - Boży pokój. Żaden święty spokój, żaden luz, brak stresu - Boży pokój, którym pragnie tchnąć na każdego z nas. Stąd ta radość zebranych - teraz, poza dowodami w postaci całunu i chusty, które kazały im pozostać w Jerozolimie i czekać, co będzie dalej (czy wtedy już wierzyli wszyscy, że On prawdziwie zmartwychwstał?), widzieli Jego samego. Tego samego, tak bardzo nieziemsko pięknego, a równocześnie ludzkiego - z poranionymi dłońmi, nogami i bokiem. Co więcej, Jezus dokładnie podtrzymuje to, co mówił za życia - otrzymują obiecanego Ducha Pocieszyciela, i ponownie zostają posłani na niekończący się połów ludzkich serc. 

I tu jakby zaczyna się drugi wątek opowieści - mój radosny imiennik, historycznie ochrzczony niewiernym. Nie było go, nie widział, opowiadali - i co? Żądał dowodu, chciał ujrzeć Pana na własne oczy, takiego jak oni mieli widzieć, poranionego a żyjącego. Czy należy jego postać potępiać? Moim zdaniem - nie. Czy ja nie postąpił bym tak samo? Wydaje mi się, że tak. Pokazali chustę i całun, opowiadają wiarygodnie, zbieżnie, wielce podekscytowani, czyli zachowują się zupełnie inaczej niż uczniowie kogoś, kto miałby pozostawać umarły, zabity, umęczony. Tomasz jednak nigdy nie zanegował, że do zmartwychwstania nie doszło. Pragnął z serca, pałał ku temu, aby samemu, na własne oczy ujrzeć Zbawiciela. Tęsknota? Poszukiwanie odpowiedzi? Poszukiwanie sensu i zrozumienia czasu, jaki spędził, wędrując z Jezusem przed męką? 

Ja go po prostu rozumiem, też bym tego chciał. Tym bardziej, że Jezus nie neguje, nie potępia, nie beszta Tomasza za to zachowanie - zachęca jednak do wiary bez dowodów, i tych, których na nią stać, nazywa błogosławionymi (przepełnionymi Bogiem). To wielka nadzieja i obietnica właśnie dla nas. Pozwala się obejrzeć, pokazuje, wręcz podsuwa pod nos Didymosowi swoje rany. Wzywa do wiary w Niego - czy można takie wezwanie zlekceważyć, gdy płynie z ust człowieka, który umarł, pochowany został w grobie, a teraz nadal żyje, choć naznaczony znakami tej męki? Zwycięzca śmierci, piekła i szatana. Czy można olać zaproszenie od Boga, Zbawiciela, dla którego nie ma granic? No właśnie można - mamy wolną wolę, ze wszystkimi jej konsekwencjami. Ale czy warto? 

Zawsze będzie Tomasz - który wątpi, ale nie odchodzi. Taki Tomasz siedzi sobie w każdym z nas, czasami daje o sobie znać słabiej, kiedy indziej mocniej. Mamy prawo do wątpliwości, pytania, czasami nawet kłócenia się z Panem. To jest o wiele bardziej twórcze, niż bezmyślne czasami mechaniczne czynności, zdrowaśki, różańce, przespane msze i nabożeństwa. Bóg kocha człowieka i pragnie z Nim dialogu, chce być odpowiedzią na pytania i wątpliwości. Takie natchnione wątpliwości, wypływające z dobrej woli, umożliwiają nawiązanie głębszej relacji z Bogiem - który sam jeden jest odpowiedzią na wszystko. Ważne jest co innego - wątpić, ale nie odchodzić. Szukać, drążyć - ale trwać przy Zmartwychwstałym. Dotrwać i dorosnąć do własnego, dojrzałego i świadomego wyznania: Pan mój i Bóg mój. 

Nie bez powodu dzisiaj Niedziela Miłosierdzia Bożego - wielki ukłon pod adresem bł. Jana Pawła II, który już jako metropolita krakowski odkurzył kult Miłosierdzia, przypomniał światu niepozorną i posądzaną o chorobę psychiczną Faustynę Kowalską z jej Dzienniczkiem, którą później beatyfikował i kanonizował. Może sanktuarium w krakowskich Łagiewnikach do najpiękniejszych nie należy - ale jest niesamowite z tym ogromnym prezbiterium, wokół którego stoi - co? Konfesjonały. Miejsca z jednej strony dla tych, którzy widzą w sobie coś, co odsuwa ich od Boga, i chcą coś z tym zrobić. Dla tych z drugiej strony, którzy - posłani jak tamci z Ewangelii - mają odpuszczać grzechy Bożą mocą, jednać skruszonych z Nieopisanym. 

Sakramentu pokuty i pojednania często nie rozumiemy. Tego, czego pragnie dla nas Bóg - także. To dobry czas, aby zajrzeć do Dzienniczka s. Faustyny - choćby jakiś urywek przeczytać. Dla mających problemy ze spowiedzią - wydaje mi się, sensowne są książki o. Piotra Jordana Śliwińskiego OFMCap. (np. Spowiedź w kratkę). Jest czas radości zmartwychwstania - najlepszy możliwy, jeśli człowiek jeszcze nie pojednał się z Panem, aby do tej radości włączyć się w pełni, z czystym sercem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz