Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 3 października 2011

Winnica mojego życia

Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu: Posłuchajcie innej przypowieści! Był pewien gospodarz, który założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał w niej tłocznię, zbudował wieżę, w końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas zbiorów, posłał swoje sługi do rolników, by odebrali plon jemu należny. Ale rolnicy chwycili jego sługi i jednego obili, drugiego zabili, trzeciego zaś ukamienowali. Wtedy posłał inne sługi, więcej niż za pierwszym razem, lecz i z nimi tak samo postąpili. W końcu posłał do nich swego syna, tak sobie myśląc: Uszanują mojego syna. Lecz rolnicy zobaczywszy syna mówili do siebie: To jest dziedzic; chodźcie zabijmy go, a posiądziemy jego dziedzictwo. Chwyciwszy go, wyrzucili z winnicy i zabili. Kiedy więc właściciel winnicy przyjdzie, co uczyni z owymi rolnikami? Rzekli Mu: Nędzników marnie wytraci, a winnicę odda w dzierżawę innym rolnikom, takim, którzy mu będą oddawali plon we właściwej porze. Jezus im rzekł: Czy nigdy nie czytaliście w Piśmie: Właśnie ten kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił, i jest cudem w naszych oczach. Dlatego powiadam wam: Królestwo Boże będzie wam zabrane, a dane narodowi, który wyda jego owoce. (Mt 21,33-43)
Przypowieść o winnicy - to pewnie dyżurny najbardziej tytuł dla tego tekstu. Mnie się jednak wydaje, że mówi on o czymś zgoła innym - o dramacie ludzkiej wolności. Bo mi się należy. Tak mnie, Boże, stworzyłeś, to mnie masz - skoro pozwoliłeś, żebym sam decydował, dałeś tę całą wolną wolę, to o co Ci chodzi? Moja wola, moje życie - moja sprawa. Ok, bądź sobie, mogę Cię czasami szanować, westchnąć do Ciebie, gdy powinie się w tym czy czymś innym noga, zastanowić się chwilę jak ktoś bliski choruje czy umiera - ale bez przesady. Ja tu rządzę. 

Tak mniej więcej musieli myśleć tamci robotnicy, którym gospodarz zostawił winnicę. Formalnie nie byli właścicielami, natomiast mieli z pewnością wolną rękę w zarządzaniu winnicą, organizowaniu jej pracy itp. I pewnie by tak sobie żyli dostatnio, w dobrze prosperującej winnicy, gdyby nie złe rozumienie wolności właśnie, a przy tym na pewno chciwość. Skusiły ich te - mniejsze, większe - dobra, jakie powinni byli zapłacić w formie dzierżawy gospodarzowi. To, że byli mu tę wartość winni, nie budziło wątpliwości - w końcu winnica należała do niego, swoimi środkami i wysiłkiem ją wzniósł, oni ją tylko obrabiali. 

Mieli aż trzy szanse. Najpierw gospodarz przysłał jedną grupę sług - jeden pobity, inny zabity. Nie poddając się - wysyła kolejne, ale znowu to samo, rozlew krwi i bezsensowna przemoc, kolejne ofiary. Zwracając się ku ich poczuciu przyzwoitości, resztkom szacunku - posyła własnego syna. Dochodzi do kolejnej tragedii - z pazerności na potencjalne dobra, jakie mogły by stanowić dziedzictwo syna (i absurdalny pomysł - na jakiej zasadzie, przepraszam, to akurat oni mieli by posiąść jego dziedzictwo?), zabijają i syna. 

Skąd tyle tragedii? Bo człowiek nie potrafi korzystać z wolności. Im częściej się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że ona w wielu wypadkach jest nam dana na wyrost, nie potrafimy z niej dobrze korzystać. Gospodarz i winnica to tylko przenośnie, przykłady. Gospodarzem wszystkiego, co mamy, i nas samych, jest Bóg Ojciec. Winnicą może być cokolwiek, co w danej sytuacji zostaje zupełnie źle przez człowieka użyte. Winnica to takie nasze pole do popisu - miejsce, w którym ściera się to, co w nas dobre, piękne, szlachetne, uporządkowane, zmierzające do świętości - z całym tym brudem, który to, co dobre, niweczy, upadla, umniejsza, każe upadać. Siebie możesz oszukiwać w tym, jakim człowiekiem jesteś - ale prędzej czy później, osobiście lub przez posłańców, Bóg Ojciec przyjdzie i upomni się o tę czy inną winnicę. 

Bóg przyjdzie i upomni się o ciebie całego. O twoje życie - rodzinę, pracę, przyjaźnie, relacje, zobowiązania, ciało, duszę. Przyjdzie, ale najpierw posyła tylu przed sobą, a na końcu nawet własnego Syna. Skąd tyle cierpliwości? Bo w Królestwie Bożym nie chodzi o to, aby bezmyślnie niszczyć, ale by wydawać dobre i piękne owoce. Do tego Bóg-Gospodarz mobilizuje, tego chce od ludzi. Nie wymaga rzeczy niemożliwych - tylko tego, co możemy sami osiągnąć swoim wysiłkiem, swoją pracą, bazując na tym, co od Niego otrzymujemy. Możemy - oczywiście, o ile się nam zachce. Samo się nie zrobi. 

Ale do tego trzeba samemu przyznać, że wolność ma swoje granice. Trzeba pozwolić, aby Bóg wszedł w moje życie, i pomógł wydać te dobre owoce. Co ważne, to nie będzie żadna rezygnacja z wolności, jej ograniczenie! To będzie dowód mądrości i zrozumienia, że człowiek owocuje naprawdę dobrze i trwale, gdy dobrowolnie dopuści do głosu Boga, i zaprosi Go do swego życia. On nie będzie patrzył na upadki, krętactwa, kombinowanie, wszystkie grzechy - bo tylko mały człowiek wymyślił by, że postąpi tak, jak to opisali faryzeusze. Ale nie On. Za to na pewno tylko z Nim winnica Twojego życia może wydać takie owoce, z którymi spokojny i szczęśliwy będziesz mógł zmierzać ku końcowi tego życia, a początkowi innego, lepszego.

1 komentarz:

  1. Rzeczywiście "chciwość" jest dla tego tekstu biblijnego słowem - kluczem. Robotnicy obrabiali nie tylko winnicę... ale i gospodarza.

    Druga myśl: "Bo w Królestwie Bożym nie chodzi o to, aby bezmyślnie niszczyć, ale by wydawać dobre i piękne owoce". Niesamowitym jest to, że gospodarz "nie zwija interesu", ale wierny samemu sobie ("aby bezmyślnie nie niszczyć") poszukuje nowych rolników.

    OdpowiedzUsuń