Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 26 września 2011

Weźcie sobie dobrze do serca

Gdy tak wszyscy pełni byli podziwu dla wszystkich Jego czynów, Jezus powiedział do swoich uczniów: Weźcie wy sobie dobrze do serca te właśnie słowa: Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Lecz oni nie rozumieli tego powiedzenia; było ono zakryte przed nimi, tak że go nie pojęli, a bali się zapytać Go o nie. (Łk 9,43b-45)
To z soboty ostatniej. Tuż przed egzaminem poszedłem na mszę, raniutko. Słońce wstawało, ludzi garstka, msza bez organisty (choć w większości śpiewana). Piękna sprawa.

Niby krótkie, ale i treści. Bo my - czy to dzisiaj, żyjący tutaj, czy tamci, którzy szli za Jezusem - mamy tendencję do ekspresji i rozmachu w tym, co powierzchowne, zewnętrzne, zauważalne. Nie wiem - dla siebie, czy dla innych? Ale tak to jest. Żeby było jasne - nie widzę nic złego w tym, że ludzie zachwycali się nad tym co i jak czynił Jezus, bo czynił rzeczy wielkie i po ludzku niewytłumaczalne - uzdrawiał, leczył, wypędzał złe duchy, rozmnażał pokarm, a nawet wskrzeszał. 

Problem pojawiał się dalej - co dla poszczególnych ludzi z tego wynikało? Jakie konsekwencje to rodziło. Wtedy pewnie więcej osób przejrzało na oczy, zastanawiało się nad tym, jak odnieść się do słów głoszonych przez Tego Człowieka. Więcej było tam w ludziach refleksji i świadomości życia w obecności Boga. Dlatego tak wielu szło za Nim - czy to dosłownie, jak Dwunastu, potem Siedemdziesięciu Dwóch czy kobiety, porzucając wszystko, czym się zajmowali; czy to wyruszało w drogę życia Bożymi przykazaniami zinterpretowanymi przez Jezusa tak odmiennie niż przez faryzeuszy - w swoim własnym życiu, teraz jednak inaczej przeżywanym. 

To jest także nasz problem. Na czym polega? Na tym tytułowym braniu sobie do serca Bożych spraw. Pójdziemy do kościoła, zasłuchamy się, nawet czasem zachwyt nad krasomówstwem kaznodziei (a przecież nie o to chodzi!) - po czym wracamy do domu i dalej swoje. W bardzo dużym skrócie. Oczywiście, jeśli komuś udaje się z Mszy wynieść więcej i zastosować coś z tego, co usłyszał, do siebie i tego, co robi - to świetnie. Po sobie wiem - słomiany zapał, jak sama nazwa wskazuje, wystarczy na krótko i bardzo często za jakiś czas, jak się człowiek zastanowi, okazuje się, że sam jest gorszy niż wcześniej, a nauka, nad którą się tak zachwycał pod wpływem tego czy innego kazania - poszła, dosłownie w las. Jednym uchem weszło, drugim wyszło. Jak się masz? Świetnie. 

Do tamtych Jezus mówił w kontekście zapowiedzi tego, co miało się stać. W kontekście tej okrutnej męki, która nie była żadnym strasznym Bożym żartem czy widzimisię - ale przyjętą w duchu pokory i z otwartym sercem misją i sposobem przez Boga wybranym na odkupienie nas, ludzi. Jak wiemy, i co można dalej w - tej czy innej - ewangelii wyczytać, niewiele zrozumieli. Potrzeba było czasu, widoku męki na krzyżu, opłakiwania zwłok, i dopiero przed pustym grobem, w drodze do Emaus i tylu innych miejscach zaczęły się otwierać oczy ich serc. Wtedy zrozumieli. Wtedy zaczęli sobie te sprawy brać głęboko do serca. 

W tym właśnie tkwi nasza nadzieja. My także, tutaj w życiu, możemy (i mamy!) zmartwychwstawać z tego, małe, słabe i kruche. Mamy na to okazję, czas - i Boże ku temu zaproszenie. Weź to sobie w końcu do serca - ale nie kończ na tym. Zrób coś z tym. Za ciebie nikt tego nie zrobi.

>>>

(dopisane 12:55) Właśnie się dowiedziałem, że udało mi się zdać egzamin! Niezmierne dzięki wszystkim, którzy szturmowali Niebo w tej intencji :)

1 komentarz:

  1. Co do egzaminu - gratulacje!

    Jeśli chodzi o wpis to rzeczywiście - czasem potrzeba czasu by nasze życie uległo zmianie na lepsze. Problem powstaje wtedy kiedy ten zastój trwa, trwa i trwa... I nic się z tym nie robi ani nie pozwala Bogu by coś z tym zrobił.

    OdpowiedzUsuń