Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 12 września 2011

Przebaczenie z dwóch stron

Czasu nie było, a chciałem o tym napisać. W tygodniu zmarł pierwszy proboszcz parafii, w której od niedawna mieszkam. Człowiek w sumie wcale nie jakoś specjalnie stary - pod siedemdziesiątką. W parafii był od początku (wczesne lata 80.), zbudował kaplicę, plebanię i kościół. Proboszczował do 2001 r., jednak pozostał w parafii do końca, jako rezydent. 

Postać co najmniej niejednoznaczna. Dlaczego? Bo nie bez powodu przestał być proboszczem. Nikt nie negował jego zasług w parafii na polu wnoszenia czy to kościoła (osobna historia - nie było tajemnicą, że "ścigał się" z innym księdzem z okolicy w zakresie tej budowy, czego efekty widać do dzisiaj, niestety, bo kościół jest ze 2 razy za duży, przez koszty jego eksploatacji są ogromne, bez szans na ogrzanie, dach przecieka, dzwon działa 1 na 3, instalacje co chwile nie działają - generalnie do zmniejszenia [boczne nawy do zamknięcia i zamienienia w osobne kaplice] i remontu prawie generalnego), kaplicy, zaplecza (w plebanii co sezon coś jest do wymiany - a to całe instalacje, a to podłoga, a to dach...). Problem polegał na charakterze. Jedyna parafia w diecezji, gdzie co roku była wymiana wikariusza prawie. A czasami nie jednego. Żaden nie był dość dobry. Każdemu zarzucał najprzeróżniejsze, wyimaginowane przewinienia, włącznie z podtekstami odnośnie nieprawidłowych relacji z parafiankami. Snuł przeróżne intrygi, oczerniając współpracowników - wikariuszy, ale i świeckich - w oczach innych parafian. Ja rozumiem - mógł trafić raz na jakiegoś wikarego lenia, ale przez naście lat każdy? Coś musiało być nie tak. Stąd też kuria zaczęła się przyglądać i jemu, i parafii - bo nie brakowało skarg, zarówno ze strony księży, jak i parafian, na proboszcza. Były rozmowy, prośby. Nic to nie dało.

Kościół konsekrowano, nic się nie zmieniało, więc w końcu został usunięty ze stanowiska. Też wyglądało to dziwnie - na gwałt przebudowywał spory kawał plebanii, gdzie zamiast 2 salek urządził sobie mieszkanie (o wiele większe niż pozostałych księży). Co ciekawsze, ludziom wpierał, że buduje pomieszczenie dla gości. Po czym absolutnie odciął się od parafii. Mieszkał na jej terenie, podłączone od parafii miał media, i nie brał udziału w niczym. W tygodniu czasem odprawiał Msze, zawsze sam, czasem nie. W niedzielę na 5 Mszy odprawił jedną, spowiadał prawie wcale. Zaznaczam - przechodząc na emeryturę w wieku lat niewiele ponad 50, nie będąc wcale obłożnie nijak chorym. Mógł się zaangażować, wspierać nowego proboszcza (i kolejnego, obecnego), gdyby chciał. Ale nie chciał. Nienawidził, niestety, pierwszego proboszcza - tego "uzurpatora", przez którego (...) usunięto go ze stanowiska. Powróciło obmawianie, oczernianie, wymyślane oszczerstwa (na proboszcza, księży, na współpracowników parafii którzy [zamiast na znak "solidarności" z nim odejść] "śmieli" działać dalej w parafii...) - włącznie z donosami do kurii, jako by nie miał z czego żyć, bo proboszcz mu nie płaci. Ciekawe - bo równocześnie miał nowy samochód dość wysokiej klasy, który - rzekomo przymierając głodem - wymieniał będąc już na emeryturze. Uroczystości - pasterka, Triduum Paschalne, bierzmowania, komunie, wizytacje - zawsze go nie było. Zawsze był gdzieś, wyjeżdżał, albo symulował chorobę. Powtórzę - jak na człowieka w tym wieku nie był może siłaczem, ale nie chorował na nic. Dochodziło do tego, że biskup na wizytacji czy bierzmowaniu musiał zwracać uwagę na temat jego nieobecność. Ostentacyjnie, na znak protestu, zawsze obok.

Dlatego bardzo mnie ciekawiło, jak będzie wyglądało niedzielne kazanie. Obecny proboszcz także miał przez niego wiele krwi napsute, zupełnie niesłusznie. Natomiast "po dzielnicy" już chodziły plotki tego typu, że zmarły zażyczył sobie pochowania w kościele, a w ogóle to on... ziemię kupił za własne pieniądze i za swoje większość kościoła postawił. Co, delikatnie mówiąc, całkowicie się mijało z prawdą (ziemia od miasta i w darowiźnie kawałek od prywatnego właściciela, budowa systemem gospodarczym ze środków zbieranych na bieżąco - co  jest powszechnie wiadome). Zostałem mile zaskoczony - bo kwestia śmierci byłego proboszcza była wątkiem pobocznym. Bez oceniania, z naciskiem na to, że teraz on już sam nic dla siebie nie zrobi, i wszystko jest w naszych rękach, teraz można się za niego tylko modlić. Co bardzo ładnie wpasowało się w temat wczorajszej niedzielnej ewangelii:

Piotr zbliżył się do Jezusa i zapytał: Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy? Jezus mu odrzekł: Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy. Dlatego podobne jest królestwo niebieskie do króla, który chciał rozliczyć się ze swymi sługami. Gdy zaczął się rozliczać, przyprowadzono mu jednego, który mu był winien dziesięć tysięcy talentów. Ponieważ nie miał z czego ich oddać, pan kazał sprzedać go razem z żoną, dziećmi i całym jego mieniem, aby tak dług odzyskać. Wtedy sługa upadł przed nim i prosił go: Panie, miej cierpliwość nade mną, a wszystko ci oddam. Pan ulitował się nad tym sługą, uwolnił go i dług mu darował. Lecz gdy sługa ów wyszedł, spotkał jednego ze współsług, który mu był winien sto denarów. Chwycił go i zaczął dusić, mówiąc: Oddaj, coś winien! Jego współsługa upadł przed nim i prosił go: Miej cierpliwość nade mną, a oddam tobie. On jednak nie chciał, lecz poszedł i wtrącił go do więzienia, dopóki nie odda długu. Współsłudzy jego widząc, co się działo, bardzo się zasmucili. Poszli i opowiedzieli swemu panu wszystko, co zaszło. Wtedy pan jego wezwał go przed siebie i rzekł mu: Sługo niegodziwy! Darowałem ci cały ten dług, ponieważ mnie prosiłeś. Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą? I uniesiony gniewem pan jego kazał wydać go katom, dopóki mu całego długu nie odda. Podobnie uczyni wam Ojciec mój niebieski, jeżeli każdy z was nie przebaczy z serca swemu bratu. (Mt 18,21-35)
Bo przebaczać trzeba zawsze. Tu nie chodzi o liczby - to tylko przenośnia. 7 miało znaczyć niewiele, kilka razy - a 77 wiele razy. W tym sensie - tak, 77 razy. A tak naprawdę, to i 78, 79, ile wlezie. Uraz, jaki masz do drugiego człowieka, zatruwa cię od środka. To tak naprawdę zniewala, nie ta krzywda, jeśli została ci uczyniona. To ten brak przebaczenia jątrzy, boli, piecze i prowadzi do nienawiści. Nie bez powodu mówi się - zło dobrem zwyciężaj. Prawdziwa wolność, pozbycie się, wyrzucenie się tego, że było źle, że ktoś mi zaszkodził, skrzywdził - może nastąpić dopiero, gdy z mojej strony nie będzie urazy, gdy znajdę siłę na przebaczenie. Bo czy ja sam jestem bez winy? Może w tej sprawie tak, może tutaj zawalił ten drugi. A tak w ogóle, szerzej? Oj, jest pewnie sporo rzeczy, które ludzie naokoło musieli by mi przebaczyć.

Chyba nikt z nas by nie chciał, aby ktokolwiek postąpił z nim tak, jak zdenerwowany król z niewdzięcznym sługą, który nie umiał docenić darowania długu? Nam pewnie nie raz się zdarzyła taka postawa, jak tamtego niewdzięcznika. Bo jak ktoś wobec mnie uczyni gest bezinteresowny, niespodziewany i nieoczekiwany - jest fajnie, jest euforia, ale bardzo szybko przechodzi się nad tym do porządku dziennego. A potem prawie - "bo mi się przecież należy", na pozycję roszczeniową. Przy czym samemu - a po co? Taka mentalność Kalego, z innej strony ugryziona. Mnie niech przebaczają - ale ja innym? No bez przesady. Przecież mi się należy! Ma dług? Ma. To niech płaci! A że mnie darowali? No chciał, to darował. Przecież ja nie muszę.

Umiejętność przebaczania to wielki dar. Dar zarówno dla tego, który umie przebaczyć, ale i dla tego, czyim udziałem to przebaczenie się staje, do kogo jest skierowane. Dla kogo jest to ważniejsze? Nie wiem. Komu więcej daje - przebaczającemu, czy temu, któremu zostaje przebaczone? Nie wiem. Ale każdemu życzę, aby miał okazję się przekonać. W obie strony.

I polecam zmarłego księdza modlitwom tych, którzy te słowa czytają. Modlitwy nigdy za wiele, a ten człowiek na pewno jej potrzebuje.

1 komentarz:

  1. Niech Pan da mu niebo...
    z tego co wiem liczba siedem znaczy tyle co...zawsze...Pan Jezus totalnie "poleciał" mówiąc że przebaczać mamy siedemdziesiąt siedem czyli zawsze zawsze...aż nie można tego tłumaczyć, takie nieskończenie zwielokrotnione zawsze...:) proste nie jest ale takie jest wskazanie Mistrza...pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń