Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

czwartek, 7 kwietnia 2011

Pora wstać i otworzyć oczy

Jak zwykle, jestem do tyłu - to tekst niedzielny (a dziś? czwartek). 
Jezus przechodząc ujrzał pewnego człowieka, niewidomego od urodzenia. Splunął na ziemię, uczynił błoto ze śliny i nałożył je na oczy niewidomego, i rzekł do niego: „Idź, obmyj się w sadzawce Siloe”, co się tłumaczy: Posłany. On więc odszedł, obmył się i wrócił widząc. A sąsiedzi i ci, którzy przedtem widywali go jako żebraka, mówili: „Czyż to nie jest ten, który siedzi i żebrze?”. Jedni twierdzili: „Tak, to jest ten”, a inni przeczyli: „Nie, jest tylko do tamtego podobny”. On zaś mówił: „To ja jestem”. Zaprowadzili więc tego człowieka, niedawno jeszcze niewidomego, do faryzeuszów. A dnia tego, w którym Jezus uczynił błoto i otworzył mu oczy, był szabat. I znów faryzeusze pytali go o to, w jaki sposób przejrzał. Powiedział do nich: „Położył mi błoto na oczy, obmyłem się i widzę”. Niektórzy więc spośród faryzeuszów rzekli: „Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu”. Inni powiedzieli: „Ale w jaki sposób człowiek grzeszny może czynić takie znaki?”. I powstało wśród nich rozdwojenie. Ponownie więc zwrócili się do niewidomego: „A ty, co o Nim myślisz w związku z tym, że ci otworzył oczy?” Odpowiedział: „To jest prorok”. Na to dali mu taką odpowiedź: „Cały urodziłeś się w grzechach, a śmiesz nas pouczać?”. I precz go wyrzucili. Jezus usłyszał, że wyrzucili go precz, i spotkawszy go rzekł do niego: „Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?”. On odpowiedział: „A któż to jest. Panie, abym w Niego uwierzył?”. Rzekł do niego Jezus: „Jest nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie”. On zaś odpowiedział: „Wierzę, Panie!” i oddał Mu pokłon. (J 9,1.6–9.13–17.34–38)
Zacznę od strony zawodowej - do czego czepiają się faryzeusze? Nie tyle byli świadkami cudu, co niewątpliwie stał przed nimi człowiek cudownie uzdrowiony; ewangelista wprost mówi, że ów biedak był znany w okolicy i rozpoznawany, a po odzyskaniu wzroku ludzie spierali się, czy to on, czy nie on. Faryzeusze czepiają się szabatu, czyli prawa. Skoro szabat - zakaz jakiejkolwiek pracy. Jezus odbił tę piłeczkę dość skutecznie, gdy również zarzucono mu łamanie szabatu przy uzdrowieniu kobiety (Łk 13, 10-17), kiedy odpowiedział: "Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu?". 

No właśnie. Co jest ważniejsze - prawo dla prawa, czy prawo dla dobra człowieka? Już o tym pisałem. Wtedy także padł z ust przełożonego synagogi konkretny zarzut, pewnie w niedzielnej sytuacji powtórzony: "Jest sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu!". Prawo ma wypływać z serca i być usankcjonowaniem zasad, które pochodzą nie tylko z ludzkiego nadania, i służą zawsze dobru człowieka. Pytanie jest zatem proste - czy Jezus temu niewidomemu zaszkodził? Na pewno nie. Faryzeuszom zaś nie pasował - On sam i uzdrowiony ślepiec, który o Nim zaświadczył - bo Jego czyny plus świadectwo uzdrowionego wskazywały na niewytłumaczalną wielkość, łaskę jaka przeszła przez Jezusowe ręce. Oni zaś przecież tępili Go, a nie zamierzali stać się Jego uczniami. Świadectwo niewidomego, który Pana uznał za proroka, było zupełnie nie po ich myśli. 

Budujące jest, że nie wszyscy oni byli tak zaślepieni. Owszem, jedni twierdzili - skoro, uzdrawiając, naruszył szabat, to nie czynił tego mocą i za wolą Boga; co więcej, czyniąc coś takiego w czas szabatu, Jezus zgrzeszył. Inni jednak, bardziej ostrożni i otwarci na to, co się dokonało, rozumieli - grzesznik uzdrawia i to na oczach całego miasta? Nie, to się przysłowiowej kupy nie trzyma. Mieli rację. Nie wiemy, czy oni wierzyli w Jezusa, czy byli wśród nich uczniowie Pana incognito (jak Józef z Arymatei), czy po prostu czuli w sercach, że zrzucenie wszystkiego na złe moce jest wyjaśnieniem tej sytuacji. Zły uzdrawia? Nie. Uzdrawia Bóg. A więc Ten człowiek - prorok? A może...?

Jezus dokonuje cudu. Znowu, kolejny raz okazuje wielkość Boga, wobec której nie jest ograniczeniem słabość i ułomność człowieka. Dziwny może - magiczny? - gest zrobienia i nałożenia na oczy ślepca błota. A może Bóg, któremu nie zależy na tym, aby człowiek go chwalił (nie jest Mu to do niczego potrzebne), chce aby ludzie nie mieli wątpliwości, że to Jego mocą dokonał się cud. W tej sytuacji staje się to widoczne i oczywiste - nałożył błoto, kazał się obmyć, a ślepiec powraca, widząc! Co więcej - przyznają to nawet sami faryzeusze, wprost pytając jeszcze niedawno ślepego o Tego, który otworzył mu oczy; potwierdza to sam uzdrowiony.

W pełnym (zacytowałem wersję skróconą) fragmencie tej ewangelicznej opowieści jest też dyskusja o tym, czyją winą było kalectwo owego ślepca - jego samego, czy też jego rodziców? Ludzie zastanawiali się - czy został pokarany za swoje grzechy (dziwna teoria - zgrzeszyć miał przed urodzeniem?) czy za grzechy rodziców (jeszcze dziwniejsza...). Z pewnością jego życie nie było łatwe - na marginesie społeczeństwa, skazany na tułaczkę i litość, jałmużnę ludzi zdrowych. Można powiedzieć - wegetował, żywy, ale niezbyt żyjący. I to wszystko w jednej chwili się odmieniło - kiedy? Gdy w jego życie wszedł Jezus. Dynamicznie, sam z własnej woli - w przeciwieństwie do np. obrazka spod Jerycha z Bartymeuszem (także niewidomym) w roli głównej, który wołał Jezusa. Bóg widzi cierpiących, i zbliża się do nich, chce im pomóc. 

Najcenniejsze jest jednak nie to, co spotkało owego bezimiennego dotąd ślepca - ale to, co dokonało się w nim już po tym, gdy zrozumiał to, co go spotkało. Jezus przyniósł mu światło, a nawet rozświetlił jego życie na dwa sposoby. Dzięki Niemu człowiek odzyskał wzrok - stał się samodzielny, mógł żyć normalnie, nie tylko zdany na łaskę innych. Ale przede wszystkim - światło zajaśniało w Nim samym; światło Boga, który dotarł do następnego nieszczęśnika, uzdrowił, przyniósł nadzieję i sens. Tak, jedno przyszło po drugim - nic dziwnego, że po tak spektakularnym uzdrowieniu chciał on uwierzyć w Jezusa. My mamy dzisiaj może trudniej - trudno o tak wielkie cuda (co nie znaczy, że nie zdarzają się - może czegoś nam brakuje, aby ich dostąpić? jest wiele wspólnot w których dochodzi do uzdrowień), ale mamy całą historię zbawienia, ewangelie. Gdy ktoś szczerze szuka - to wystarczy, w nich znajdzie Boga, który uzdrowi to, co najważniejsze. 

Może nie tak namacalnie, dosłownie, ale do każdego z nas Bóg podchodzi raz po raz. Wczoraj potrzebowaliśmy tego, dzisiaj czegoś innego, jutro pewnie jeszcze czegoś innego. Te podstawowe potrzeby widzimy. I złorzeczymy Bogu, gdy nie zadziała jak złota rybka. A czy w ogóle zastanawiamy się, czy prosi o to, co trzeba? Najczęściej chcemy rzeczy, które są na wyciągnięcie ręki i do zdobycia po ludzku - albo jakieś zachcianki, albo coś, do czego trzeba się po prostu bardziej wysilić (a nie zwalać wszystko na Boga). Może Bóg już dawno zaradził temu duchowemu kalectwu, które jest we mnie, a ja po prostu nie chcę tego zauważyć? Otrzymałem nową szansę, nowe możliwości - i skutecznie je marnuję. Bóg przyniósł mi światło, a ja go nie chcę zauważyć.

Pora wstać i otworzyć oczy.

1 komentarz:

  1. Do dziś tak jest, w każdej religii na świecie - i to jest chyba niestety wpisane w naturę człowieka - że łatwiej jest wypełniać bardzo drobiazgowe prawa, niż kochać Boga całym sercem i umysłem i bliźniego jak siebie samego. Jezus nie mówił, że szabat jest zły, ale złe ze strony faryzeuszy było to, że oni to co "ważne" stawiali nad to, co jest "najważniejsze". I nam jest łatwiej, i nam to też grozi, że będziemy dawać dziesięciny z ruty i mięty, z roślinek przydomowych, niż - dla przykładu - przebaczać innym. Musimy być bardzo czujni. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń