Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

piątek, 21 stycznia 2011

Nie jestem pępkiem świata - o osądzaniu innych myśli kilka

Jezus przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak, że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: Odszedł od zmysłów. (Mk 3,20-21)
Dawno tak krótkiego tekstu nie czytałem. Ewangelista umiejscawia go tuż za opisem powołania Dwunastu uczniów (Mk 3, 13-19). Co ciekawe, o ile się oprzeć tylko na ewangelii Mateusza - Jezus niewiele, według jego opisów, zdołał uczynić - a wymienione jest to w Mk 2. Nauczał w Kafarnaum, wygnał złego ducha z opętanego, uzdrowił bliżej nieokreśloną liczbę osób, w tym jednego opisanego trędowatego, który został oczyszczony, przywrócił zdrowie uschniętej ręce (i to w szabat!). 

Jak to opisałem w poprzednim tekście - garnęli się do Niego różni ludzie, kierowani różnymi motywacjami i pobudkami, nie zawsze pozytywnymi. Nie wiemy dokładnie, o kim mowa, gdy autor przytacza tutaj u góry bliskich Jezusa. Wątpię, aby chodziło o Maryję - może zatem jakaś dalsza rodzina, nieświadoma Jego posłannictwa i roli, jaką - nie w ukryciu, a przecież publicznie - miał odegrać? Przypis w Biblii Tysiąclecia odsyła przy tym sformułowaniu do Mk 3, 31, czyli tekstu: Tymczasem nadeszła Jego Matka i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. Więc jednak - Maryja? Właściwie, nie jest to wykluczone. Przecież, zachowując w swoim sercu wszystkie sprawy, jakie Jezusa dotyczyły, nie jest powiedziane, że od razu wszystko, co się wokół Niego zaczęło tak gwałtownie dziać od momentu wesela w Kanie Galilejskiej i chrztu z rąk Jana w Jordanie, rozumiała. Zamieszanie wokół jej Syna mogło ją przerastać w tamtej chwili - a co dopiero dalszą rodzinę. Życie i los Jezusa dalej pokazały - byli w błędzie. Ani nie zwariował, ani nie odszedł od zmysłów - był Bogiem, Mesjaszem, który przyszedł zbawić ludzi - i pomimo tego, że bardzo się starał, większość z nich Go w ogóle nie rozumiała, a nawet uważała za wariata.

Ta sytuacja pięknie pokazuje jedną rzecz - bardzo szybko i z wielkim smakiem, a także pewnością, dokonujemy ocen i klasyfikacji innych osób. Jedno spojrzenie, jedno usłyszane zdanie, wypowiedź, rzut oka na wygląd, pochodzenie, zajęcie - i wszystko jasne. Ten jest taki, a tamten taki. Piękny i klasyczny przykład myślenia, a raczej braku myślenia (bezmyślności, innymi słowy), i posługiwania się stereotypami, czyli czymś bardzo niewłaściwym i krzywdzącym. Nawet gdy czegoś nie rozumiemy, nie znamy tła, pobudek, tego co spowodowało takie czy inne zachowanie osoby - jak rodzina Jezusa mogła go nie rozumieć w cytowanej sytuacji - wyrokujemy, oceniamy. 

A nie każdy, którego nie rozumiemy, od razu musi być osobą nienormalną, wariatem, kimś kto kwalifikuje się do leczenia. Może to geniusz? Może to ktoś, kto ma głęboką i uzasadnioną rację - a mnie po prostu nie chce się zastanowić nad tym, co mówi lub robi, albo po prostu palnąłem coś bez sensu od razu, zamiast się zastanowić, no i głupio potem z rzuconych już słów się wycofać, choć w głębi serca przyznaję mu rację? Może to po prostu moje ograniczenia powodują, że sytuacja mnie przerasta, że czegoś nie rozumiem. Nie jestem pępkiem świata, do którego wszyscy muszą się dostosować, w stosunku do którego wszyscy muszą wypowiadać się zrozumiale i usłużnie, żeby wszystko rozumiał. 

Głupio się przyznać, że czegoś nie rozumiem, co? No głupio, tym bardziej jak człowiek pozuje, no może nie na nieomylnego i wszechwiedzącego, ale co najmniej specjalistę od prawie wszystkiego. Ale trzeba. I powstrzymać się od krzywdzących słów czy myśli pod adresem kogoś, kogo właśnie nie rozumiem. Jest to normalne i oczywiste, że ludzi i zachowania oceniamy - przecież musimy to wszystko jakoś sklasyfikować, aby zestawić z wartościami, jakimi się kierujemy, ze swoimi poglądami. Nic w tym złego. Tylko niech ta opinia o drugim człowieku nie będzie powierzchowna, pod wpływem impulsu i pierwszej rzeczy, jakiej się o nim dowiem czy usłyszę - a wyważona, przemyślana, oparta na rzetelnych informacjach. Nie chodzi tylko o słowa - tak, one bolą najbardziej. Ale myślą można przecież też zgrzeszyć. 

Może i się doszukuję przysłowiowego palca Bożego za często, ale co mi tam. Od 3 dni myślałem o tym, aby właśnie nawiązać do braku krytyki wobec samego siebie, a lekkości i omylności ocen i krytyki wszystkich wokół. I co? Bóg sam podsuwa pod nos tekst, który o tym mówi. Pięknie. Bo ja sam mam z tym bardzo duży problem - może ze względu na swoją gwałtowność? Czasami coś palnę, i jeszcze nie skończę wypowiadać - a może wyrzucać z siebie w przypływie gniewu - kolejnego jedynego słusznego i nieomylnego osądu... a już wiem, że nie mam racji, że skrzywdziłem a to osobę będącą przedmiotem tych słów, albo ich adresata. Tak, to zdecydowanie pole do popisu gdy chodzi o nawracanie. Nie wszystkich wokół - siebie samego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz