Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

czwartek, 16 grudnia 2010

Trudno nie wierzyć w nic (2) O tym, że miłość to przede wszystkim dawanie, a nie branie, i przekornej nadziei

Najlepsze myśli z II części książki:
Wiara w Boga daje życie. Nie chcę nazywać tego kontaktem z Bogiem, ale możliwością zwracania się do Niego, dziękowania Mu, proszenia za siebie i za innych. Wiara w to, że On jest, to był dla mnie już moment świadomy.

- Jakie osoby przyczyniły się najbardziej do twojego zwrotu ku wierze?
- Największy wpływ miała na mnie moja przyszła żona i jej przemiana. W jej przypadku nie był to powrót do wiary, bo ona zawsze była osobą wierzącą i jako osoba wrażliwa nie miała z wiarą większych problemów, a tylko przez pewien czas się trochę zaniedbała. Impuls, który od niej wyszedł, jej siła woli spowodowała, że przewartościowałem swoje myślenie, nie tyle na temat wiary, ile na temat Kościoła katolickiego i całej jego oprawy. Pod wpływem Doroty uświadomiłem sobie, że być może jest jakaś pomyłka w moim światopoglądzie, bo zastanawiam się nad tym, jak wygląda Kościół i co mnie odpycha od tej wspólnoty, a u podstaw takiego myślenia jest przede wszystkim chęć brania. Ale, żeby wierzyć, czy muszą być spełnione jakieś warunki? Chyba tylko warunek naiwności. Moja przyszła żona zadała mi trafne pytanie, co ja zrobiłem dla tych ludzi, dla wspólnoty kościelnej, że mam prawo ją oceniać? Przecież - mówiła - nikt ci nie każe chodzić do kościoła, nie musisz tego robić. Miała w tym dużo racji. Do dzisiaj spieramy się o niektóre rzeczy, ale tamten moment był dla mnie bardzo ważny. 

Uważałem, że o to, żeby być dobrym, nie trzeba się starać, ale ma to wynikać z pewnego wewnętrznego impulsu. Nie pomyliłem się wiele, ja to wtedy wyczuwałem intuicyjnie, że bycie dobrym powinno wynikać z wewnętrznej inspiracji, a nie ze sztywnego, zewnętrznie narzuconego sobie planu. Kłóciliśmy się bardzo na ten temat, bo moje uwagi burzyły obraz jej starań. Ona mówiła, że człowiek jest z gruntu dobry, a ja mówiłem, że w człowieku jest wiele miejsca na zło, które na niego działa i od łaski Bożej, od łaski Ducha Świętego, od Jego wyboru zależy, jakimi koleinami potoczy się nasze życie. To nie jest takie proste, że chcę być dobry i w związku z tym - dobry jestem.

Byłem świadomy, że w dniu ślubu idę na spotkanie z moją żoną i na spotkanie z Panem Bogiem i że przed nimi będę przysięgał i że muszę dotrzymać tej obietnicy, bo lubię być słowny.

Wiara jest aktem łaski, który niekiedy powoduje, że całkowicie nieświadomie popełniamy czyny, które po pewnym czasie przynoszą skutki, na które nigdy byśmy nie wpadli...

- To ważne, mieć "swój" kościół?
- Tak, ale teraz jest mi obojętne, do jakiego kościoła pójdę na mszę, ponieważ wiem, że idę tam "załatwić" kilka spraw związanych ze mną, z moimi bliskimi i wiele, wiele innych rzeczy. Nauczyło mnie to takiej pokory, że nawet w jakimś starszym księdzu, który prowadzi mszę tak jak zawsze prowadził i z którym rozmowa mogłaby nie być interesująca, trzeba dostrzec dobrze intencje. Człowiek nie wie, na kogo i przez kogo spłynie łaska Ducha Świętego. Taka postawa uczy pokory.

Bunt niczego nie buduje, bunt niszczy. U jego podstaw nie ma alternatywy. Są żądania. A przede wszystkim, bunt niszczy osobę, która się buntuje. Czasem buntuję się jeszcze przeciwko różnym rzeczom, ale są to krótkie momenty i bez większej ekspresji. Ma to miejsce zwykle wtedy, gdy coś dotyka słabości, z którą sobie nie radzę. Odkryłem, że jeżeli przeciwko czemuś się buntuję, to znaczy, że nie potrafię tego wykorzystać, obrócić na dobre.

Im więcej człowiek ma słabych punktów, im bardziej daje się zranić i sprowokować, tym bardziej jest przez to agresywny, buntuje się i tym bardziej jest zamknięty na drugą osobę i na innych ludzi. Wiara ma wzmacniać proces rozwoju. Jeżeli potrafię wziąć udział w czymś takim jak "naprawa" własnego życia przez wiarę, to jest duża szansa, że przestanie się krzywdzić innych ludzi.

Wiara każdego jest inna i każdy posiada inne natężenie wiary. A przede wszystkim każdy dostaje inną łaskę. Sama wiara zresztą nie załatwia tu wszystkiego. Muszą z nią współgrać jeszcze dwa inne elementy: nadzieja i miłość, które są nieodzowne i działają jako wspólny tercet. W różnych okresach życia każdy z nich wysuwa się na pierwszy plan. Raz jest to wiara, raz nadzieja, a raz miłość. Czasami zaś działają wszystkie naraz z pełną mocą.

Moja nadzieja nazywa się przekora, ale zawsze dąży do dobrego. Czyż nadzieja nie jest przekorna...?

- Wydaje się, że w świecie, w którym żyjemy, nadzieja ciągle jest towarem deficytowym...
- Bo sam z siebie nie jest żadnym argumentem. Jest raczej postawą w krytycznych momentach, a to tylko jedna z jej wielu zalet. Przyklejamy się do osób, które podejrzewamy o nadzieję, ale nie mamy żadnej pewności, że ta ich nadzieja "sprawdzi się", kiedy będzie potrzebna. Obstaję przy przekorze, przy wewnętrznym impulsie, który pozwala nam, czasem każe... uwierzyć, że stanie się nie to, co najgorsze, a to najgorsze jest zawsze przeciwko nam. A jeśli nawet się to zdarzy, to pojawiają się ci, którzy mają nadzieję. To są ci, którzy kochają. Wierzą i mają nadzieję. Trzy w jednym. Prawda, że proste?

Pozostańmy przy tym, że możemy kochać. Że otrzymaliśmy dar kochania. Jeśli więc pokochamy, a nie tylko boimy się nie kochać, to wszystko się zmienia. I wszyscy. Ci, którzy wiedzą, że ich kochamy, niekiedy oddają nam tę samą jakość, ale z własnej woli. Nie sądzę, że na zasadzie sprzężenia. Raczej sami z siebie. Nie ma obowiązku miłości. Ale to i tak krok do pokochania tych, których nienawidzimy. Jeśliby się nam to udało, to ujrzymy tych znienawidzonych w innym świetle. A gra jest warta pokusy. Choćby z tego powodu, że zyskujemy przyjaciół, nie siejemy nienawiści, przestajemy być najważniejsi z tą naszą nienawiścią. Nienawiść powoduje, że nasze uczucia są najważniejsze, że musimy je przeżyć, żeby odczuć satysfakcję zniknięcia tejże nienawiści.
Nie ma niedobrej miłości. Sama z siebie jest wszystkim, co możemy ofiarować innym nie pytając i nie będąc pytanym. Nie poddaje się definicji, więc nie wiemy, czym jest. Kim jest. Bo miłość może być kimś. Ale istnieje problem odbiorcy. Dar jednego jest tak wielki, że przytłacza obdarowanego. Ale to nie jest miłość zła. To relacje są do niczego. Klęska polega nie na dawaniu miłości czy jej braniu, ale na pomyleniu pewnych mechanizmów. Wielu chce być kochanymi, ale kiedy już dostaną to, o czym marzyli, to taki dar powoduje u nich kompleks, że nie potrafią dać tyle samo. Albo ci, którzy dają, chcieliby dostać tyle samo z powrotem. Celowo nie mówię o uczuciach, bo te często mylimy z miłością. Jednak nie pozwalamy kierować się miłością, tylko kierujemy się uczuciami, albo odczuciami. Ale to cały czas nie jest miłość. To nie targ ani biznes, ani wzajemna wymiana. Zaryzykuję i powiem, że miłość to by. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu. Najprostszego. Bo musimy jej szukać. I nie musimy szukać jej w sobie. Wystarczy się na nią otworzyć. Dostajemy ją. I jeśli nie jesteśmy ślepi, znajdujemy, spotykamy, dostajemy. Czyli nie tyle my rodzimy miłość, ile ona sama pozwala się odnajdywać. Odnaleziona, w każdym stadium poznawania ma inny kolor, natężenie, światło, czułość. Ale na końcu jej poznawania jest wielkie poświęcenie. To jest ciężar miłości. To wielka gotowość na oddanie siebie samego innym. Bez zwrotu. A i tak miłość po tym, co powiedziałem, znajdzie dla siebie wiele innych atrakcyjniejszych rozwiązań. Amen.
Niesamowite te słowa, myśli. Po prostu - piękne. Takie moje własne adwentowe rekolekcje - słowami Adama Nowaka. Dużo więcej myśli niż na wielu rekolekcjach, na których miałem okazję być. 
>>>

Prasówka - kilka tekstów wartych polecenia z ostatniego GN:

2 komentarze:

  1. Wiara to pewność, przekonanie o tym, czego nie widzimy (List do Hebrajczyków 11, 1). Z doświadczenia wiem, że wielu chrześcijan zamiast głosić Ewangelię głosi tak naprawdę nauki swoich kościołów, czy to katolickiego czy to baptystycznego czy zielonoświątkowego. A to błąd. Ludzie nie chcą słuchać o Kościele. Ale mimo racjonalizmu widać u nich tęsknotę do Boga i szukanie Go. Pytanie tylko, czy podołamy temu wielkiemu wyzwaniu. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajna książka. Myślę, że z wiarą jest po prostu tak, że jeśli jej nie poznamy bliżej, to nie poznamy jej wcale. Potrzeba stworzyć przestrzeń, w której będziemy mogli spotkać się z Bogiem. I potrzeba naszej woli, aby to spotkanie mogło zaistnieć.
    Pozdrawiam serdecznie, z Bogiem!

    OdpowiedzUsuń