Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy! Ten odpowiedział: Idę, panie!, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: Nie chcę. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca? Mówią Mu: Ten drugi. Wtedy Jezus rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć. (Mt 21,28-32)
Dzisiaj Jezus wraca znowu do tego, o czym wielu, nawet z ambon, bardzo często zapomina. Słowo nie znaczy tak wiele, jak czyn. Więcej nawet - samo słowo, gdy czyn jest z nim sprzeczny, albo po prostu go brakuje, nic nie znaczy. Jak mówię, że piję - to piję. Jak mówię, że płacę - to mówię... Niby tylko przysłowie, ale bardzo trafnie odzwierciedla lekkość, z jaką wielu z nas przechodzi od słów do czynów. A właściwie - to kończy na samych słowach i deklaracjach, na czyny - to, co najważniejsze - brakuje woli, chęci, siły, konsekwencji.
Tak już dzisiaj świat, niestety, wygląda. Mówi się dużo, mówi się głośno, ekspresyjnie, gestykulując, podkreślając coś w wypowiedzi co rusz, akcentując. Opinię publiczną coraz częściej kształtują ludzie, którzy przede wszystkim nie mają nic w ogóle do powiedzenia, nie mówiąc o formie, w jakiej przekazują to, co przekazują, a co ich zdaniem najwyraźniej jest tak interesujące, ważne dla dzisiejszego człowieka, wymagające upublicznienia. Może to dlatego, że informacja dzisiaj jest tak łatwo przenoszona, w ciągu chwili coś, co ktoś napisał na Alasce, może odczytać taki człowiek, jak ja, siedzący gdzieś w Polsce? W ten sposób podawane dalej jest prawie wszystko, bez względu na tego wartość, i zamiast dobrego, uniwersalnego przebiegu informacji... robi się śmietnik, bo za informacje ważne zaczynają uchodzić plotki, kaczki dziennikarskie, nie mówiąc już o tematyce i ich poziomie.
W nomenklaturze mojego pokolenia to już nie, ale moich rodziców i dziadków na pewno, funkcjonowało pojęcie robienia z gęby cholewy (niektórzy znają to w wersji mniej parlamentarnej - zamiast cholewy pojawia się w niej niewybredne określenie pewnej części ciała). Widzimy to dzisiaj w większości sytuacji - a przykład idzie z góry, choćby od polityków (czy to już rządzących i stających na głowie, aby rządzić kolejną kadencję; czy to opozycjonistów, którzy też stają na głowie, żeby ci pierwsi wypadli z obiegu i na stołki dostali się oni sami), którzy zasypują nas obietnicami wszystkiego, co się człowiekowi tylko zamarzy, i jeszcze więcej. Mało kto zwraca uwagę - a jak to zrobi, to się krzyczy, że minimalista, pesymista, a najpewniej podstawiony przez konkurencję - że zrealizowanie tych obiecanek-cacanek w ogóle nie leży w gestii i kompetencjach stanowiska, na jakie pragnie się dostać/utrzymać obiecujący. Detal.
Większość ludzi naokoło robi z gęby cholewę. Obiecują, i nie dotrzymują. Jak ten syn, który przy ojcu przytaknął, a potem poszedł swoją drogą, olewając prośbę/przykaz ojca. My tak robimy - ty i ja też. Częściej, lub rzadziej. Nie liczą się jednak deklaracje - liczy się to, co sami zrobimy. Nawet jak człowiek się nie zadeklarował, a pójdzie i zrobi to, co powinien i zadeklarować, i zrobić - to lepiej, niż gdy zadeklaruje coś, po czym nic nie zrobi (poza zrobieniem z gęby cholewę). Jezus zapytał o to wprost - i ludzie zapytani odpowiedzieli słusznie. Więc w czym jest problem? Wiemy, jak powinno być, jak powinniśmy postępować... a i tak postępujemy odwrotnie, źle.
Celnicy, jawnogrzesznice - wszyscy zepchnięci na margines ówczesnego społeczeństwa. To właśnie przede wszystkim oni, te społeczne niziny, powszechnie pogardzani, poniewierani - oni posłuchali czy to Jana, czy samego Jezusa. Uczynili krok w kierunku wypełnienia woli Boga (jak tamten brat, który początkowo zlekceważył wolę ojca, ale potem się opamiętał) - wsłuchali się w głos wołającego na pustyni, a dzięki temu przybliżyli się do odkrycia i poznania Mesjasza. To, co robili w życiu - kradli, oszukiwali, cudzołożyli, i wiele innych kwestii też - to właśnie pierwsze odwrócenie się od Ojca, zlekceważenie woli Boga. Ale przyszło opamiętanie - pod wpływem Jana i Jezusa zmienili postępowanie, dokonało się nawrócenie. O to właśnie Bogu chodziło. Niestety, nie wszyscy wyciągnęli wnioski - wielu było takich, którym Jan był nie w smak. Koniec końców - doprowadziło to do Janowej śmierci. Analogicznie, jakiś czas później z Jezusem.
Nie możemy znieść, gdy ktoś wypunktowuje nasze słabości. Dlaczego? Bo właśnie są słabościami, i to dokładnie naszymi. Gdyby chodziło o kolegę, sąsiada, kogoś znajomego - pewnie, można sobie poużywać, załamując ręce nad jego beznadzieją, grzesznością, słabością. Ale ja? Nie, no przecież ja się staram. Fakt, nie zawsze wyjdzie - ale czy jesteśmy idealni? Aha. Tylko czy staram się deklaracjami, słowami, czy też próbuję robić coś jeszcze poza tym? Właściwie - cokolwiek, bo deklarować się łatwo (a potem deklaracje olać - równie prosto).
Tu nie chodzi nawet o to, że inni wyprzedzają nas, wchodzą przed nami do królestwa niebieskiego. Kolejność nie ma tu znaczenia najmniejszego. Pytanie brzmi - czy mnie wyprzedzają, czy w ogóle idą w innym niż ja kierunku. A dokładniej - czy ja nie idę w innym niż ich (Królestwo Boże) kierunek? Nie chodzi o to, co odpowiem na to pytanie słowami - ale dokąd ja zmierzam tak naprawdę. Może ten Adwent ma posłużyć mi tylko (aż?) do tego, żebym to zrozumiał, odpowiedział na takie pytanie samemu sobie. I zmobilizował się, aby tę drogę skorygować, o ile prowadzi w złym kierunku.
Tak "ni z gruchy,ni z pietruch" napiszę o czymś innym , no ale mam taką potrzebę .
OdpowiedzUsuńMuszę ci podziękować , bo 2 z twoich wpisów mnie "natychały" przy pisaniu homilii .Może to głupio brzmi , ale postanowiłem podciągnąć ocenę ma maksimum moich zdolności (<-w tym zdaniu coś jest nie tak zdanie napisane , ale chyba zrozumiale , więc nie zmienię, bo nie mam pomysłu jak...)i się udało.
Wielkie dzięki jeszcze raz ;)
Pozdrawiam!
Palabro, na początek witam :) Ponieważ zobaczyłam Twój blog w moich statystykach ;)
OdpowiedzUsuńOstatnio też tak sobie myślałam... Ile to nieraz rzeczy chcemy dobrze robić, ba! Uważamy, że skoro nie jesteśmy prostytutkami, homoseksualistami, ateistami, komunistami czy pedofilami - to już jesteśmy dobrzy i nic tylko niebo. Tymczasem Boże standardy są naprawdę wysokie i dlatego nie ma ludzi, którzy by choć raz nie zgrzeszyli. On jednak kocha każdego - nieważne czy zgrzeszył jeden raz czy milion razy. Tylko do nas należy wybór, czy pójdziemy za Jego głosem... Pozdrawiam :)
tommaj121
OdpowiedzUsuńNie ma za co, cieszę się, że moje myśli tu spisane przydały się :) dla szerszego grona.
Zimbabwe
Również witam i zapraszam do częstego zaglądania!